30 listopada 2024

loader

Chłopcy idą po Polskę – recenzja

„Czarny koń czy błazen?” – takie pytanie umieszczono na okładce „Do Rzeczy” nr 19/2014. Zaraz obok niego uśmiechnięta twarz Janusza Korwin-Mikkego, który przedziera flagę Unii Europejskie. Było to niedługo po zaskakującym (nawet dla samych korwinistów) otrzymaniu mandatu europosła.

Jakkolwiek bardzo daleko mi ideologicznie do pisma Pawła Lisickiego, to 9 lat po ujrzeniu okładki nachodzi mnie myśl, czy podobne pytania nie będą stawiane po wyborach w odniesieniu do Konfederacji (czyli częściowo politycznych następców Korwina)? Dostanie się ich do Sejmu nie będzie zaskoczeniem, może nim już być ostateczny procent otrzymanych głosów. Bo ile właściwie zrobiono, żeby zrozumieć z czego bierze się siła tego ugrupowania?

Popularności Korwina, a także innych mu pochodnych, wśród młodzieży, a zwłaszcza młodych mężczyzn, poświęcono masę artykułów, rozmów i nagrań. Pomimo tego, dalej wydaje się, że politycznym przeciwnikom Konfederacji Sensowna odpowiedź na pytanie o jej źródło gdzieś umyka. Zadania zrozumienia i kompleksowego opisania środowiska prawicowych radykałów podjął się tym razem Marcin Kącki w swojej najnowszej książce Chłopcy idą po Polskę

Czy dziennikarzowi udało się wykonać zadanie? Według mnie, pomimo dobrych chęci, publikacja nie wniosła za wiele do dyskusji o skrajnej prawicy w Polsce. Nie żałuję spędzonego nad nią czasu, ale do dobrze napisanych reportaży bym jej nie zaliczył.

Może najpierw o zaletach. Sam fakt podjęcia się tematu, a tym samym narażenie na ataki ze strony sympatyków Konfederacji, zasługuje na docenienie. Jakkolwiek w Internecie znajdziemy wiele artykułów krytycznie nastawionych względem tej partii, napisanie książki, to zdecydowanie większy kaliber.

Duży atut stanowi próba dotarcia przez Kąckiego do wielu działaczy prawej strony sceny politycznej. W efekcie możemy przeczytać wspomnienia Przemysława Wiplera (który niedawno powrócił z nicości), Konrada Berkowicza i wielu mniej znanych działaczy, i działaczek korwinistów oraz narodowców. Ukazana została mozaika, będąca podstawą dzisiejszej Konfederacji, czyli poważni liczący się politycy, młodzi gniewni, ale i niepoważni, zakrawający wręcz o kabaret odstrzeleńcy. Co więcej, ta zbieranina wcale nie jest taka zgodna, jak informują o tym w swoich mediach społecznościowych.

Pewien rozgłos zdobyły fragmenty rozmowy Marcina Kąckiego z Dominiką Korwin-Mikke, czyli obecną żoną Korwina. Przyznam, że niektóre fakty na temat tego małżeństwa uzupełniły mój obraz Korwina jako człowieka mówiącego jedno, a robiącego coś zupełnie innego.

Na tym zakończyć mogę opisywanie najważniejszych zalet książki, a teraz chciałbym dać kilka uwag. Pierwsza dotyczy pionu, na którym autor oparł niemalże całą swoją publikację. Jak możemy przeczytać z tyłu okładki: „poszedłem do korwinistów i konfederatów” […] „Wbiłem się w szeregi chłopców, którzy maszerują równo, zauroczeni wizją wolności totalnej”. Właśnie te kilka zdań zachęciło mnie do zakupu. Problem pojawił się natomiast po przeczytaniu kilkudziesięciu stron – prawie cała treść dotyczyła postaci Korwina, cyklicznie chowanego przez konfederatów do „piwnicy” przed wyborami. Jego rola wydaje się być w książce przeceniona, a prawdziwym zagrożeniem są alt-rightowe poglądy jego następców

Właściwie nie byłoby nic złego w fakcie demaskowania jednego z najsłynniejszych konserwatywnych liberałów w Polsce, ale staje się to męczące, kiedy po tych kilkudziesięciu stronach dowiedzieliśmy się o prywatnym życiu Korwina całkiem dużo, jednak nic nowego, co nie wyszłoby już na światło dziennie (zdrady małżeńskie, problemy finansowe, nepotyzm itd.). Czytając kolejny raz o głoszonych przez polityka poglądach przeskakiwałem parę słów do przodu, ponieważ porównania do III Rzeszy, komentarze na temat kobiet, podziwianie Putina, to od 20 lat standard jego przemówień. Jakkolwiek zasługujący na potępienie, to powtarzające się w tekście nawiązania do nich bardziej nużyły, aniżeli wnosiły do treści książki.

Opisana w Chłopcach geneza powstania Konfederacji miałby sens, gdyby nie skupiła się prawie wyłącznie na Korwinie. Przypomnijmy tylko, że korzeni obecnej formacji politycznej należy szukać w zawiązanej w 1990 r. Unii Polityki Realnej, do której ojców biologicznych jak i chrzestnych należą również m.in. Stanisław Michalkiewicz i Stanisław Żółtek. Są to postacie dzisiaj już nieco zapomniane, egzotyczne ze względu na skrajne poglądy, ale niewątpliwie warte uwagi z powodu swojej działalności w okresie III RP. Weźmy chociażby pod uwagę skazanie tego pierwszego za ujawnienie danych ofiary głośnego gwałtu, a następnie poruszony przez Przemysława Witkowskiego temat mieszkań i zbierania datków. Tymczasem w Chłopcach znalazły się wyłącznie fragmenty rozmów, które i tak w większości dotyczą Korwina.

Nie zrozumiałem też poświęcania dużych części tekstu na opisywanie zjawisk, które finalnie zostają wyłącznie luźno powiązane ze środowiskiem Konfederacji. Tak stało się np. w rozdziale dotyczącym tzw. „red pillowców” i inceli, czyli krótko pisząc, pewnego rodzaju kontrkultury mężczyzn, których głównym elementem życiowej filozofii jest nienawiść do kobiet. Marcin Kącki przedstawił sam problem dość rzetelnie. Jak to się jednak odnosi do skrajnie prawicowej partii? Wyłącznie poprzez sugestie i pojedyncze luźne opisy. Nawet wywiad z Carrionerem niewiele wniósł, bo on sam – chociaż stanowi wzór mizogina – oficjalnie nie identyfikuje się z korwinistami czy narodowcami. Pojawiła się co prawda historia Grzegorza, który zarażał partyjne koleżanki kiłą, ale nic poza tym (sprawa jest z 2018 r.). Rozumiem koncepcję połączenia wypowiedzi Korwina o kobietach ze środowiskiem inceli, którzy niewątpliwie lgną do Konfederacji, ale autor nie przywołał żadnych szczególnych dowodów, nie wykazał związku przyczynowo-skutkowego, w czym dostrzegam problem. Być może chciał, aby czytelniczki i czytelnicy sami rozważyli, czy taki związek istnieje?

Muszę się też przyczepić do pewnego nadużywanego przez dziennikarza żartu jako formy budowania narracji. Autor kilka razy wywołał na mojej twarzy uśmiech, jednak zastosowana w co drugim zdaniu sarkastyczna forma odbiera publikacji bardzo dużo z wiarygodności. I nie oczekuję pełnej obiektywności, zwłaszcza w temacie politycznym. Tak samo doceniam, że Marcin Kącki posiada dystans i duże poczucie humoru, ale nawet ja, zdecydowany przeciwnik Konfederacji, nie miałem pewności, na ile prawdziwe są podane w książce informacje. Rozmywały się one w zbyt dużej ilości komediowych zabiegów literackich, w tym stosowaniu kilku-kilkunastustronicowych metafor, gdzie np. batalia sądowa partii Brauna została przedstawiona w formie walki na ringu, brzmi zabawnie, ale jeśli chciałbym czytać satyrę polityczną, to sięgnąłbym po innego rodzaju publikację.

Znaczną wadą Chłopców jest także chaos, tzn. rozdziałów nie uporządkowano jakoś specjalnie pod kątem tematów. Czasami sprawiają wrażenie luźno ze sobą powiązanych, niekiedy wątek jednego łączy się bezpośrednio z drugim, ale w większości ciężko się połapać. Wydaje się, że autor książkę pisał ciągiem, pod koniec dodał nazwy części oraz podrozdziałów, no i tak już zostało/Poprzez moją recenzję nie chcę pokazać, że Marcin Kącki jest złym dziennikarzem, bo ma na swoim koncie cenione przez czytelników książki (m.in. Maestro. Historia milczenia, Białystok. Biała siła, czarna pamięć, Oświęcim. Czarna zima) i do takich na pewno nie można go zaliczyć. Natomiast Chłopcy idą po Polskę jest pozycją zbyt mało merytoryczną, jak na temat który porusza, jest pełna dziur, napisana w dziwnym stylu, ale przede wszystkim nie na temat. Ma swoje mocne momenty, zwłaszcza jeśli chodzi o przedstawienie wewnętrznego pola walki w Konfederacji, kilka rozmów, ale jak na 380 stron reportażu, to dość niewiele. Należy docenić próbę, ale tym razem nieudaną. Miejmy nadzieję, że dziennikarstwo śledcze nie odpuści i w niedługim czasie doczekamy się problematycznej dla Konfederacji publikacji. Takiej, która zdemaskuje ich relacje z kremlem, fundamentalistycznymi organizacjami, skonfrontuje ich wypowiedzi i przeanalizuje ich elektorat.

Tomasz Murczenko

Poprzedni

Okruchy z jubileuszowego tortu

Następny

Podobno trzeba będzie drzeć