2 grudnia 2024

loader

Okruchy z jubileuszowego tortu

Fot. Renata Zawadzka-Ben Dor

Tydzień jubileuszowego, 20. festiwalu Warszawa Singera śmignął jak jeden dzień. Jak zawsze wrażeń huk, wydarzeń mrowie – tym razem ponad 150, gości co niemiara, niemal wszędzie nadkomplety i niepowtarzalna atmosfera święta.

Odpowiedzialna za to wszystko, niespożyta Gołda Tencer świętowała 55-lecie scenicznego debiutu. A właściwie to ten jubileusz Jej świętowano. Bo namiotowa gala – w przestrzeni rozstawionego na skraju Parku Saskiego namiotu tuż przy tymczasowej siedzibie Teatru, który od czasu wygnania z placu Grzybowskiego czeka na nowe miejsce na mapie Warszawy – odbyła się nie z jej inicjatywy, ale przede wszystkim Katarzyny Przybyszewskiej-Ortonowskiej, współautorki książki „Gołda Tencer. Jidysze Mame”, wspartej przez Remka Grzelę i Dawida Szurmieja. Ta trójka spiskowców zaplanowała w tajemnicy przed szefową Teatru Żydowskiego scenariusz i podjęła się roli prowadzących podczas tej niemal rodzinnej ceremonii przy współpracy z Januszem Tylmanem jako kierownikiem muzycznym i aktorami Teatru.

Na widowni i na scenie nie zabrakło najbliższych Gołdy Tencer, także koleżanek i kolegów ze szkoły im. Pereca w Łodzi i wielu ludzi, z którymi porywała się na coraz bardziej szalone przedsięwzięcia. O jednym z nich opowiadała krótko, ale barwnie Małgorzata Niezabitowska – to światowej dziś sławy wystawa fotografii Żydów polskich „I ciągle widzę ich twarze”, która powstała najpierw w głowie Gołdy Tencer, a wiadomo, że potrafi zarażać swoimi pomysłami. Takim przecież jej szalonym pomysłem jest właśnie Warszawa Singera, festiwal, bez którego dzisiaj trudno wyobrazić sobie kalendarz kulturalny stolicy i okolic.

Małgorzata Niezabitowska przypomniała też o wyprawach Teatru Żydowskiego, który jeździł po kraju i dawał przedstawienia w języku jidysz w Klubach Żydowskich. W Warszawie grywano w jidysz właściwie dla widzów w słuchawkach, kiedy trafiał się widz bez słuchawek – to grano dla niego. Dla tego jednego widza. Ale w tych klubach żydowskich grano dla widzów, na ogół starszych wiekiem, którzy już po pierwszych kwestiach zalewali się  łzami i płakali do końca spektaklu.                                                                            

Największą niespodzianką jubileuszowego wieczoru była obecność Sławy Przybylskiej, legendy polskiej piosenki, która w ubiegłym roku świętowała 90. urodziny. Artystka wygłosiła piękną laudację na cześć jubilatki i zaśpiewała sławną pieśń z repertuaru Aznavoura „La Boheme”.

Wielu wspaniałych festiwali i zdrowia Dostojna Jubilatko, laureatko Nagrody Boya sprzed kilku lat, strażniczko pamięci. Nowych pomysłów życzyć Ci nie trzeba, bo trudno za tobą nadążyć.

Tomasz Miłkowski

Poprzedni

Czas na rewolucję w transporcie publicznym

Następny

Chłopcy idą po Polskę – recenzja