12 lipca 2024

loader

Jurodiwy, czy mistyfikator?

Jarosław Marek Rymkiewicz (1935-2022).

Czekałem równo miesiąc na należyte uhonorowanie przez władzę PiS zmarłego na początku lutego Jarosława Marka Rymkiewicza (dalej: JMR), świetnego bezapelacyjnie pisarza i wielkiego przyjaciela rządzącej kamaryli. Nie doczekałem się jednak. A to przecież on, przez lata, zanim jeszcze PiS na „dobre” objęło władzę, wychwalał pod niebiosa Jarosława Kaczyńskiego, mówiąc z aprobatywną jowialnością, że tenże Polskę, leniwego żubra, poderwał do biegu, „gryząc w dupę” i ruszając z posad rozleniwioną historię narodu. To on, wkrótce po katastrofie smoleńskiej opublikował hołdowniczy, stalinizujący w stylu (w końcu jako młodzian był fanatycznym stalinistą i to mogło pozostawić ślady w organizmie) wiersz „Do Jarosława Kaczyńskiego”, do dna znieważając wszystkich jego oponentów, nazywając ich „łajdakami” i „złodziejami”, poetycko dekretując rozpęknięcie Polski na dwa zwalczające się, wrogie plemiona. To JMR pisał i mówił, że „wszystko co Jarosław Kaczyński robi dla Polski jest dobre”. Takiemu sojusznikowi należało się ze strony pisowskiej władzy, samego Kaczyńskiego i jego mediów, należyte pośmiertne uhonorowanie.

Czarna niewdzięczność

Tak się jednak nie stało i było tego uhonorowania tyle, co kot napłakał. Żaden z polityków pisowskich nie zabrał publicznie głosu po śmierci JMR. Nie zabrał głosu Mateusz Morawiecki, który miał dużo do powiedzenia w czasie grzebania na Powązkach szczątków zmarłego bez mała dwa wieku temu Maurycego Mochnackiego, ale nie uznał za celowe oddanie szacunku współczesnemu pisarzowi, który oddał się kultowi Kaczyńskiego i wspieraniu PiS całym sobą, ofiarnie zaprzepaszczając swój pisarski i naukowy prestiż. Marszałkini Sejmu Witek zarządziła uhonorowanie jednego z bandytów przeklętych” Łupaszkę”, ale nie zrobiła tego w stosunku do zmarłego, wybitnego pisarza, przyjaciela PiS. Nie zabrał głosu także sam bohater osławionego wiersza. W pisowskich pismach poświęcono zmarłemu kilka, może kilkanaście tekstów, sformułowanych rytualnie, bez serca, jakby od niechcenia. TVPiS większą uwagę skierowała na zmarłego wkrótce po JMR piosenkarza Witolda Paszta. Nie uhonorowano JMR jak „Króla Ducha” i Wieszcza, który wieszczył przez lata „na bazie i po linii” pisowskiej.

Zbyt ekscentryczny dla pisowskiej ćwierćinteligencji

Skąd ta czarna niewdzięczność? Moja pierwsza teza brzmi następująco: JMR był dla PiS – partii ćwierćinteligencji – postacią i pisarzem zbyt trudnym, zbyt ekstrawaganckim i ekscentrycznym. Owszem wykorzystywali go czasem dla potrzeb propagandowych. Jego ekstremalne, „odjechane” poglądy (do których doszedł zresztą od spokojnej przez dziesięciolecia postawy intelektualisty, badacza literatury w IBL PAN, poety i tłumacza) wprawiały ich w zakłopotanie, konfuzję. Niby podzielał ich nacjonalistyczną wizję Polski, ale robił to w sposób całkowicie odrębny. Deklarował się n.p. jako ateista, a co najmniej deista lub agnostyk: „Czy Powstanie Warszawskie uśmierciło Boga rzymskich katolików, tak jak Holocaust uśmiercił Boga narodu żydowskiego? To już niech będzie, jak kto chce. Uznajmy, że to jest sprawa wyboru – można myśleć tak, można inaczej” (…) Ani miłosierny Bóg ani Matka Boska, ani ich aniołowie nie wtrącają się do historii ludzi. Dawni Polacy uważali, że oni wtrącali się do historii Polaków. Ja w to nie wierzę. Uważam, że Polska zupełnie dostatecznie opiekuje się losem Polaków” – pisał w „Kinderszenen” i powtarzał to w wywiadach. Także jego wyrażony tej opowieści pogląd, że obfita ofiara krwi, poddawanie się od czasu do czasu „całopaleniu” i „masakrze” dla podtrzymania egzystencji narodu polskiego, powtórzony niczym długie echo przez piszących o jego prozie krytyków, eseistów i publicystów politycznych – musiał być przez większość pisowskich ćwierćinteligentów z Kaczyńskim na czele odbierany jako jakaś inteligencka fanaberia nieco szalonego artysty, pachnąca pogaństwem, „mistyką ziemi i krwi”, ideą „powszechnej rzezi”, animalizmem. „Autor „Kinderszenen” do poznania dąży na ślepo, krętą ścieżką przez mgłę, szambo, gnój i trupy, z ironicznym uśmiechem i śmiertelną powagą jednocześnie” – pisano. Te krwawe fantazje obejmowały także idiosynkrazje osobiste JMR. Adama Michnika, którego hołubił przed laty („Rozmowy polskie latem 1983”) jako „Adasia”, symbol walki o wolną Polskę, inkarnację Mickiewicza, świętego Jerzego walczącego ze smokiem komunizmu”, uznał później za wroga publicznego numer jeden: „W gazecie było foto – we krwi trup Michnika” – napisał w jednym z wierszy.
Dla pisowskiego legionu ćwierćinteligentów i samego Kaczyńskiego ta retoryka była nieprzyswajalna. Dla pisowców, dążących do podziału społeczeństwa na „dobrych” i „złych”, na „patriotów” i „gorszy sort” nie była też możliwa do przyswojenia jego idea świata, którym „rządzi prawo totalnej masakry, bez moralnej orientacji na dobro i zło” – jak pisała Agata Bielik-Robson. Jako ludzie toporni byli odporni na jego „zatruty czar” i „szatański urok”, ujęty w takie frazy, jak Jerzego Pilcha o „masakrze, która jest poezją”. Jeden z komentatorów napisał, że zauważalne jest po stronie pisowskiej „symptomatyczne zdystansowanie się wobec Rymkiewicza (…), bo ten, intelektualnie faszyzując polską tradycję martyrologiczną, okazał się niebezpieczny dla jej codziennych, cynicznych użytkowników”.
Pokaźny pakiet tekstów i wywiadów poświęconych JMR po ukazaniu się „Wieszania”, „Kinderszenen” oraz „Samuela Zborowskiego” zebrano w tomie „Spór o Rymkiewicza”, a posłanka Lichocka zrobiła o nim film. Jednak ogół kaczystów nie bardzo wiedziała, jak ugryźć tę ideę-fixe. Bo jak mieli przyjąć pochwałę niczym nieograniczonej wolności – inna sprawa, że obłąkańczą – oni, urodzeni zamordyści? Już prędzej odpowiadać im mogła inna obsesja JMR zawarta we wcześniejszym „Wieszaniu”. Postawił tam tezę, że naród polski popełnił błąd, nie wieszając króla Stanisława Augusta, a dwa stulecia później generała Jaruzelskiego i „komunistów”. Owo tytułowe i postulowane „wieszanie” miało by być „chrztem krwi” narodu polskiego, jego aktem wyzwolenia się z roli narodu biernego, cierpiącego, powodowanego „kobiecą retoryką ofiary”, poczciwego – na nietzscheański naród spełnionej brutalnie „woli mocy”, na „wściekły ryk” zwycięstwa zamiast płaczu, na naród prawdziwie dorosły. „Aktem założycielskim wolnego państwa polskiego w roku 1989 roku powinno być wieszanie na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie (…) właśnie to naszym wrogom się należało”. (…) „Jego śmierć (Stanisława Augusta – przyp. KL) na szubienicy byłaby wielkim wydarzeniem w historii Polski (…) które w całej swojej ohydzie, potworności i wielkości radykalnie i już na zawsze zmieniłoby nasze dzieje. (…) Naród ufundowałby się na tym morderstwie – stałby się przez ten czyn groźnym i dzikim narodem królobójców (…) narodem nowoczesnym” – pisał JMR.
Owszem, była to idea dla pisowców niby pokuśna, do czasu atrakcyjna, która zresztą połyskiwała przez lata, od czasu do czasu w wypowiedziach (ustnych i na piśmie) o „rozliczeniu komunistów”, ale nie na wiele się zdała z braku – na ogół – dowodów winy i odpowiedniego społecznego nastroju. Poza tym jednak „mitologia mordu” politycznego zawsze jest ryzykowna, bo obosieczna. Wszystkie te obsesje JMR komentowano obficie w tekstach po ukazaniu się jego książek. Wyrażano wątpliwość, czy „mit polskości zbudowany wyłącznie na krwi ofiar, na zbiorowym męczeństwie” może być atrakcyjny dla współczesnych Polaków, przypisywano mu „nietzscheański egzystencjalizm”, filiacje z Schopenhauerem, „ewolucję duszy polskiej od wcielenia narodowo katolickiego do postchrześcijańskiej formuły nacjonalizmu”.

Czy starszy pan JMR z nas zdrwił?

I tak oto, w rezultacie radykalnego zaangażowania JMR w ideologię i politykę trzeba było poza ramami niniejszego tekstu pozostawić jego wspaniałe utwory z czasów przedszalonych: wspaniały wieloksiąg o Mickiewiczu (m.in. „Żmut” i „Baket”), encyklopedie Słowackiego i Leśmiana, opowieść o Fredrze, hołd Żydom, ofiarom Zagłady w „Umschlagplatz” czy przekłady z Calderona, Eliota, Mandelsztama.
Agata Bielik Robson konstatowała: „Jeśli chcemy utrzymywać martyrologiczną tożsamość Polaków w XXI wieku, mamy tylko dwie możliwości: niemyślenie, albo myślenie konsekwentne czyli faszyzm. Jarosław Marek Rymkiewicz wybrał w „Kinderszenen” myślenie konsekwentne”.
Ja jednak od dawna mam hipotezę, że Jarosław Marek Rymkiewicz zadrwił sobie ze wszystkich, „wkręcił nas” jak w numerach z „ukrytą kamerą”, zrobił sobie z nas jaja, zrobił nas w balona, zmusił do wzięcia na serio jego literackiej mistyfikacji, szatańskiego żartu. Silnie skłaniam się do podejrzenia, że dawny krzewiciel równowagi i estetyki „klasycyzmu”, ciepły, łagodny starszy pan profesor z cichego Milanówka, spokojny mieszczuch hodujący róże w swoim domowym ogródku w Milanówku, popijający herbatę przy zachodzie słońca i głaskający koty, przybrał „maskę śmierci szkarłatnej”, przebrał się za Wampira, za monstrum Frankensteina, za boginię Kali i odegrał, chichocząc w duchu, rolę kapłana makabrycznej religii narodowej ofiary krwi.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Panie z „Misia” i nie z „Misia”

Następny

48 godzin sport