27 kwietnia 2024

loader

Kadrowanie Słowackiego

fot. wikicommons

Do głębi nie zgadzam się z profesorem Marcinem Matczakiem, który do „mauzoleum” chciałby odesłać „Ballady i romanse” (1822) Adama Mickiewicza, a przynajmniej wykreślić je z listy lektur szkolnych w stulecie ich ukazania się.

Matczak uważa, że ich treść i forma są tak anachroniczne, iż nie ma szans na to, by dotarły do wyobraźni szkolnej młodzieży. Przez analogię wnioskuję, że profesor prawa podobny los wyszykowałby także poezji Juliusza Słowackiego, w tym jego dramatom. Dlaczego do głębi i w zupełności się nie zgadzam?

Bo rozumowanie Matczaka, nie jego zresztą jedynego, opiera się na dwóch założeniach (niekoniecznie świadomie przyjętych), że literatura (i kultura w ogólności), to tylko nośniki łatwo przyswajalnych treści, najlepiej korespondujących z „tu i teraz”, z naszą współczesnością pojmowaną dosłownie, a nie sztuka, czyli akt egzystencjalny i artystyczny, który ma swój odrębny od bieżącego kontekstu sens, logikę i formę. Kategoria formy wydaje się tu najważniejsza. To ona bowiem pozostaje, gdy sens i treść oraz kontekst utworu dawno już zniknęły. Forma bowiem, a nie treść sensu stricte, jest kośćcem dzieła sztuki.
Po drugie, Matczak nie uwzględnia drugiego aspektu sensu istnienia sztuki, jako składnika tradycji duchowej, artystycznej, formalnej, językowej, etc. Trudno się dziś czyta utwory Mikołaja Reja, nie mówiąc już o Biernacie z Lublina czy nawet Jana Kochanowskiego, czy Jana Andrzeja Morsztyna, ich warstwa językowa brzmi bardzo anachronicznie, a w przypadku Reja, a jeszcze bardziej Biernata archaicznie, ale bez poznania, a co najmniej pobieżnego się z nimi zetknięcia, nie sposób mówić o wyposażeniu kulturalnym i kulturalnej świadomości, wraz z umiejętnością umieszczania kształtu dzieł na osi czasu.
Odbiór ograniczony jedynie do współczesnej literatury i sztuki jest równie ułomny, niepełny, jak taki, który ograniczony byłby jedynie do literatury (i sztuki) dawnych wieków. Tymczasem pobieżny tylko przegląd bardzo już bogatej bibliografii prac teoretyczno-literackich i krytycznych poświęconych romantyzmowi, w tym między innymi twórczości Juliusza Słowackiego pokazuje, jak cennym źródłem inspiracji dla współczesnej myśli interpretacyjnej jest ten poeta i dramaturg.

Magda Nabiałek zajęła się dramaturgią Słowackiego w aspekcie, którego liczne egzemplifikacje pojawiły się w ostatnich latach. Autorka reprezentuje ten model badania i interpretowania twórczości Słowackiego, który znacząco odbiega od tradycji w tej domenie, tradycji już odległej w czasie, do której ważnych przedstawicieli zaliczyć można choćby Józefa Tretiaka, Juliusza Kleinera, Zofię Stefanowską, Alinę Witkowską, Alinę Kowalczykową, Marię Żmigodzką, Martę Piwińską, Mieczysława Inglota, Jarosława Marka Rymkiewicza, Mariana Bizana, Jarosława Maciejewskiego, Stanisłsawa Makowskiego, Wojciecha Natansona, Edwarda Csato i innych.
Studium Magdy Nabiałek, choć uwzględnia tę tradycję, nawiązuje, to jednak wyraźnie od niej odbiega. Nabiałek skoncentrowała swoją uwagę nie na ideowych, narodowych, filozoficznych, historyczno-literackich, poetyckich aspektach dramatów Słowackiego, ale na ich kompozycji dramaturgicznej i ich sceniczności. Analizując kompozycję dramatu w ogólności, autorka poddała analizie takie kategorie jak: kadr sceniczny, rama sceniczna, przesłona, projekt sceniczny.
Nabiałek analizuje i odczytuje dramaty Słowackiego z punktu widzenia ich sceniczności. Interesuje ją to, jak Słowacki komponował swoje utwory sceniczne, aby maksymalnie, poprzez obrazowanie, uwypuklić ich treść i przesłanie. Rozbiera na czynniki pierwsze strukturę, architekturę utworów, pokazując poziomy ich przestrzeni scenicznych, relacje między nimi.
Pierwsza z przestrzeni tworzona jest przez akcję, druga: przez otaczającą ją ramę sceniczną, trzecia: przez relacje między nimi. Szczególnie interesuje ją charakterystyczne dla dramatów Słowackiego zjawisko zmienności punktów widzenia, percepcji świata przedstawionego, postrzeganego i ukazywanego z pozycji różnych postaci, poprzez wieloperspektywiczność, „konkurencyjne sposoby obserwacji i interpretacji świata przedstawionego”. Bada też m.in. relacje między „prezentacją fabularnego dziania się, a jego zakorzenieniem w rzeczywistości sceny”.

Swoją analizą objęła Nabiałek „Kordiana”, „Horsztyńskiego”, „Balladynę”, „Mazepę”, „Fantazego”, „Księdza Marka”, „Sen srebrny Salomei” i „Samuela Zborowskiego”. Jednym z najczęściej występujących w studium słów są „kadr”, „kadrowanie”. Pojawiają się one w tekście co najmniej kilkadziesiąt razy.
Autorka analizuje rzeczywistość sceniczną dramatów Słowackiego tak, jakby je filmowała. W to filmowanie włącza fragmentami także osoby dramatu. N.p. o Prezesie z „Kordiana” wyraża się jako o „podstawowym operatorze kadru zorganizowanego wokół spotkania spiskowców”, „sygnalizującym rekwizytorską funkcję otaczającej go przestrzeni”.
„Wygłaszane przez niego komentarze nie tylko zakreślają miejsce akcji, lecz także wskazują dobitnie, że podziemia kościoła św. Jana traktuje on w kategoriach precyzyjnie zaprojektowanej sceny”. Analiza dokonana przez autorkę pokazuje, że Słowacki intensywnie pracował nad stworzeniem formy scenicznej maksymalnie adekwatnej do ideowo-artystycznej zawartości utworu.

Jednak Magda Nabiałek zwraca uwagę na to, że w ogólności „dramat wydaje się szczególnie atrakcyjnym przedmiotem współczesnych badań literaturoznawczych. Jako gatunek transgresyjny, sytuujący się między literaturą a teatrem, stanowi pole nieustannych filiacji między słowem a obrazem, a co za tym idzie: stawia pytanie o wielopoziomową relację łączącą czytanie/pisanie/widzenie/postrzeganie rzeczywistości”.
Odnosi się też bezpośrednio do „sceniczności”, którą określa jako „nie tyle potencjalną zdolność tekstu do adaptacji teatralnej, ile zespół zasad rządzących spójnością obrazu dramatycznego (…) Scenę dramatu należy czytać jako pole przecięcia się różnorodnych punktów widzenia, a także języków, dyskursów, stylów myślenia warunkujących określone zasady oglądu.
Scena to efekt przyjęcia pewnej kompozycji dramatycznej. Sceniczność to więc nic innego jak strategia organizacji owej kompozycji”. W części wieńczącej partię wstępną swojego studium, autorka wyjaśnia dlaczego na podmiot swoich analiz wygrała akurat dramaturgię Juliusza Słowackiego.

Generalne wyjaśnienie jest następujące: Słowacki był świadomym, eksperymentatorem, nowatorem formy dramatycznej. Dramaty, które wybrała do analizy pogrupowała według kryterium związanego z „ewolucją formy dramatycznej wykorzystywanej przez autora „Króla-Ducha”. Rozdział w którym połączone są analizy „Kordiana”, „Horsztyńskiego” i „Balladyny”, „skoncentrowany jest na odtworzeniu relacji między pierwszą a drugą warstwą kompozycji dramatu – tej związanej z bezpośrednim „dzianiem się” oraz tej organizującej wokół niego ramę sceniczną.
Rozważania dotyczą przede wszystkim sposobu istnienia tych dziełach różnorodnego typu chwytów scenicznych, wpływających na sposób prezentacji kolejnych warstw przestrzennych utworu. W rozdziale drugim połączyła autorka analizę „Mazepy” i „Fantazego”, która skoncentrowana jest na „trzeciej warstwie scenicznej, odsyłającej do swoiście rozumianej płaszczyzny interpretacji. (…) Głównym wątkiem tej części wywodu jest opis relacji łączących dwie płaszczyzny przestrzenne – tę związaną ze sposobem prezentacji akcji dramatu oraz tę organizującą zmienne punkty widzenia świata przedstawionego. Szczególnym przedmiotem zainteresowania jest więc (…) pokazanie wypowiedzi kolejnych bohaterów, z uwzględnieniem ich formy, stylistyki, sposobu prezentacji, aranżujących kolejne punkty widzenia, sugerowane odbiorcy dramatu”.
I wreszcie, w trzecim rozdziale, obejmującym analizę „Księdza Marka”, „Sen srebrny Salomei” i „Samuela Zborowskiego” obiektem „analiz jest sposób wpisania w kompozycję dramatyczną rozbudowanych monologów”. „Rozważania badawcze dotyczą przede wszystkim prezentacji tych relacji przez poszczególne postaci, sposobu wpisania opowiadania w strukturę teksu, a w konsekwencji relacji między bohaterem-narratorem, a pozostałymi dramatis personae”.
Studium Magdaleny Nabiałek nie jest z językowego punktu widzenia lekturą łatwą. Taka już jest cecha prac naukowych, pisanych językiem prawdopodobnie nieuchronnie hermetycznym i specjalistycznym. Jednak z drugiej strony to warte wykonania ćwiczenie czytelnicze, pożyteczna gimnastyka umysłu.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Geniusz Ballarda

Następny

Horror w finale