W cieniu warszawskich Spotkań Teatralnych odbyła się w stołecznym Teatrze Współczesnym premiera sztuki DOLCE VITA Julii Holewińskiej i Kuby Kowalskiego, dramatu na miarę „Kartoteki” Tadeusza Różewicza.
Autorzy nie skrywają związków z kanonicznym dzisiaj tekstem Różewicza uważanym za portret pokolenia wojennego. Ujawniają też widome nawiązania do filmu Federico Felliniego „Dolce vita” (1960) – główny bohater nawet nosi nietypowe w Polsce imię Marcello, takie samo jak aktor grający bohatera filmu Felliniego – Marcello Mastroianni. Odwołują się też do poematu Allena Ginsberga „Skowyt” (1956), manifestu antykonsumpcyjnego, będącego wściekłym atakiem na zmechanizowaną, obojętną Amerykę pieniądza, ale i apologią jej wielkości. Bardzo to zobowiązujące odwołania, stawiające wysoki próg oczekiwań.
Premiera na Scenie w Baraku Teatru Współczesnego nie była pierwszym wykonaniem tego utworu.
Prapremiera „Dolce vita”
odbyła się dziewięć lat temu w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Spektakl reżyserował współautor dramatu Kuba Kowalski, główną rolę zagrał gościnnie Wojciech Solarz. Prapremierę właściwie prześlepiono, nie zauważyła jej komisja Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Sztuki Współczesnej, choć trudno byłoby wskazać na sztukę bardziej niż ta związaną z ideą tego konkursu. Tylko Łukasz Maciejewski i Agata Tomasiewicz w swoich recenzjach dostrzegli w niej poruszające motywy i trafny portret kondycji młodego bohatera. Maciejewski skupił się na podkreśleniu znaczenia inspiracji filmem Felliniego, akcentując antykonsumpcyjną wymowę przedstawienia, zagubienie bohatera w jałowej wegetacji. Tomasiewicz dostrzegła niedojrzałość bohatera do podejmowania decyzji, charakterystyczną dla jego pokolenia. Inni byli bardziej powściągliwi, tytuł trafił nawet na niezbyt zaszczytną listę teatralnych wpadek (ranking Michała Centkowskiego).
Nie widziałem tego przedstawienia, nie trafiło na festiwale, ugrzęzło na wielkiej scenie opolskiego teatru, i wkrótce zgasło, trochę nawet zlekceważone: „Teatr najwierniej imitujący TVN-owskie seriale. Niby o czymś, a jednak o niczym, czyli Fellini dla (intelektualnie) ubogich” – uzasadniał umieszczenie „Dolce vita w swoim rankingu wpadek Centkowski.
Po opolskiej prapremierze „Dolce vita” doczekał się jednak adaptacji telewizyjnej Leny Frankiewicz w cyklu „Teatroteka” (2016), ale
spektakl miał pecha
– wskutek nieporozumień między Telewizją Publiczną a Wytwórnią Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie spektakl wyemitowano na antenie TVP dopiero 10 maja 2022 (6 lat przeleżał na półce). W tym ciekawie skomponowanym widowisku rolę Marcella zagrał Dawid Ogrodnik. Spektakl otrzymał II nagrodę za zdjęcia (Łukasz Gutt) podczas 1. edycji festiwalu TEATROTEKA Fest w 2017 roku (odbyło się potem jeszcze kilka pokazów publicznych). O spektaklu jego twórcy tak pisali: „Sztuka (…) inspirowana jest „Kartoteką” Tadeusza Różewicza i filmem „Dolce Vita” Felliniego. Inspiracja dramatem Różewicza jest oczywista, chociaż czysto formalna. Poza kilkoma krótkimi cytatami z „Kartoteki”, analogiczna jest przede wszystkim sytuacja, w jakiej zastajemy bohatera. (…) Nawiązanie do Felliniego jest mniej dosłowne. Twórcy dramatu zadają sobie pytanie: kim mógłby być filmowy Marcello przeniesiony w polskie, współczesne realia? W efekcie powstaje, nie pozbawiony humoru i krytycyzmu wobec bohatera, portret duchowy dzisiejszych trzydziestoparolatków”.
Tak rzeczywiście się stało w telewizyjnej wersji dramatu, znacznie skróconej w stosunku do prapremiery opolskiej i bliższej filmowi Felliniego niż „Kartotece”. Niemniej spektakl w relacji z festiwalu „Teatroteki” chwalił „Teatr”, a w szczególności Dawida Ogrodnika w roli Marcella, który „znakomicie wcielił się w przedstawiciela wielkomiejskiego high life’u, któremu udało się zdobyć lukratywną posadę w agencji reklamowej i mieszkanie w kredycie. Przez jego pokój przechodzą rozmaici znajomi, a on z trudem odrywa się od laptopa, który w pewnym momencie ucieleśnia się jako jedna z postaci”.
Była to bodaj jedyna reakcja na premierę telewizyjną dramatu i znowu zapadło milczenie. Być może będzie tak i tym razem, choć szkoda byłoby przegapić spektakl tak
trafnie opisujący duchową pustkę
pokolenia, które PRL pamięta mgliście, ze względów biograficznych nie brało udziału w przygotowaniach do rewolty ustrojowej, nie działało w pierwszej Solidarności ani opozycyjnym podziemiu, przyszło niejako na gotowe, kształtując swoje widzenie świata i potrzeby już w okresie transformacji ustrojowej, a potem wchodząc na rynek pracy w fazie neokapitalizmu.
Marcello ze spektaklu we Współczesnym, grany przez Filipa Kowalczyka, świetnie debiutującego tą rolą na warszawskiej scenie, jest bohaterem bliskim temu z Różewiczowskiej „Kartoteki”. Podobnie jak tamten odmawia działania, jest bierny, unika nawiązywania kontaktów i decyzji, broni się ironią, ma kłopoty z ustaleniem swojej tożsamości. Choć tym razem wiadomo, że jest pracownikiem agencji reklamowej, to nie traktuje tego zatrudnienia jako kotwicy, wciąż niezdecydowany co ze swoim życiem zrobić. Kowalczyk ma za sobą kilka dużych ról w Tarnowie, z teatrem w tym mieście był związany po ukończeniu szkoły teatralnej, nie jest więc debiutantem, z dużą swobodą maluje swego niewyspanego bohatera, mającego za sobą bezcelowe włóczęgi po warszawskich knajpach, ofiarę wirtualnego życia w sieci. Wierzy się w jego wewnętrzne wypalenie i melancholijną senność. W „Kartotece” komentował nie-działania Bohatera Chór Starców, w „Dolce vita” Marcello radzi sobie sam, powtarzając całe ciągi słów wyjętych ze słownika, zaczynających na przypadkowo wybraną literę, którymi wyzywa otaczającą go rzeczywistość. W „Kartotece otaczały bohatera strzępy reklam i sądów zaczerpniętych z prasy i telewizji. Marcella osaczają media społecznościowe, a także telewizja i schematyczny język mediów. Staje się więźniem języka, który ucieka od precyzji i głębi, zadowala się schematem i kliszą. W „Kartotece” nawiedzały Bohatera postaci z najbliższego kręgu (Rodzice, Wujek, sąsiadka), znajomi, ponętne kobiety, przypadkowe postacie. W „Dolce vita” jest podobnie, nachodzą Marcella Rodzice, kochanki, sąsiedzi, a nawet pies Pudel i Pan z agencji pogrzebowej. Zasada jest podobna – w obu dramatach bohater leży w łóżku, a przez jego pokój przewalają się rozmaici nieproszeni goście. Tę defiladę odmiennie organizują reżyserzy widowiska telewizyjnego i spektaklu we Współczesnym (Marcin Hycnar).
Obie realizacje różnią się od siebie – telewizyjna to nie tylko znacznie skrócona wersja dramatu, z której zresztą wypadło nawiązanie do Ginsberga, stąd jej antykonsumpcyjne ostrze stopniało. W spektaklu telewizyjnym zagubiło się osadzenie akcji w konkrecie czasu i miejsca. Ważne w tym dramacie jest miejsce, gdzie rozgrywają się wszystkie zdarzenia:
kawalerka przy Placu Zbawiciela
Warszawiacy doskonale wiedzą, że to o żabi skok od Teatru Współczesnego i sceny w Baraku. Toteż spektakl wystawiony właśnie tutaj nabiera szczególnej swojskości, jest opowieścią o tu i teraz w dosłownym tych słów znaczeniu. Również dekoracja nawiązuje do tej konkretnej lokalizacji. Horyzont sceny zajmuje meblościanka będąca makietą budynku przy placu Zbawiciela. W tej makiecie znajdzie wiele otworów, które okażą się przejściami do innych pomieszczeń, lodówką, telewizorem, szafą na ubrania czy barkiem. W łóżku otwierać się będzie klapa, spod której wychyla się upostaciowany Facebook (brawurowa rola komediowa Marcina Bubółki).
W spektaklu telewizyjnym dekoracja jest bezosobowa, znajdujemy się wszędzie i nigdzie. Kamera ukazuje ileś bliźniaczych, anonimowych pomieszczeń, połączonych w swego rodzaju amfiladę dziurami w ścianach, przez które postaci mogą do siebie zaglądać, podglądać się, łączyć w figury. Ma to inny sens, ale mocniej przemawia konkret Placu Zbawiciela.
Przedstawienie we Współczesnym może uchodzić za nową wersję „Kartoteki”, ale to przecież nie znaczy, że jest jakąś kopią, naśladownictwem albo przedrzeźnianiem. Autorzy, a za nim Hycnar wykorzystali klucz „Kartoteki”, aby odtworzyć
losy nowego pokolenia,
wnuków tego z „Kartoteki” ukazać jego niezdecydowanie, zawieszenie wewnętrzne, utratę widoków na przyszłość, ciągłe wypatrywanie sensu. Bohater przygląda się narastającemu konfliktowi rodziców – ojciec jest wiernym słuchaczem „Radia Maryja”, Matka niczym nowoczesna pensjonarka z „Ferdydurke” Gombrowicza szuka sojuszu z ruchami progresywnymi, feministkami. Rodzice wymyślają sobie od najgorszych (sugestywnie grają ten konflikt Joanna Jeżewska i Leon Charewicz) jak posłowie w sejmie albo co bardziej krewcy publicyści, reprezentujący zwaśnione obozy. Marcello szuka wyjścia z tej matni, szuka wyjścia dla siebie. Dystansuje się od powierzchowności transformacji, której znakiem w spektaklu staje się na koniec modny taniec „Lambada”, wykonywany wężykiem przez wszystkie postaci przemykające przez scenę. Finał pozostaje we wszystkich dotychczasowych realizacjach „Dolce vita” taki sam – Marcello nie wie, jaki będzie jego następny ruch: po śmierci ojca, odejściu matki (czyli przecięciu pępowiny) i zamiarze porzucenia ogłupiającej pracy. Ten stan zawieszenia pozostaje pytaniem, co wybierze pokolenie bez biografii.
Znamienna jest pierwsza scena spektaklu we Współczesnym. Marcello stoi jak przytwierdzony do makiety z tyłu sceny, nie może się oderwać, jakby pępowina łączyła go wciąż z matką. Zmory przeszłości i lęk o przyszłość sprawią, że tę pępowinę przetnie. Ale gdzie się uda? Oto pytanie.