Czym jest prawda, a czym fałsz w sztuce? Co to właściwie znaczy, że sztuka jest prawdziwa, a co znowu, kiedy się mówi, że jest fałszywa?
W muzyce ustalenie fałszu wydaje się oczywiste. Jeśli śpiewak trafi na niewłaściwy dźwięk, czyli nieprzewidziany przez kompozytora – sfałszuje. Wykonanie bez zbędnej dyskusji zostaje ocenione jako spaprane.
Ale w teatrze? To o wiele bardziej skomplikowane, bo przecież fundament teatru wspiera się na udawaniu, a udawanie nie jest tym samym, co się udaje, ale naśladowaniem albo przedrzeźnianiem, albo wykoślawianiem, albo zaprzeczaniem temu, jak coś wygląda i co w istocie stanowi. A jednak zapytajcie kogokolwiek w teatrze, o co w teatrze chodzi, a odpowiedź zawsze będzie taka sama: o prawdę, cokolwiek ona znaczy. I nie zmieniły tej odpowiedzi mało budujące przykłady życiowych klęsk bohaterów sztuk Henrika Ibsena, którzy walcząc o prawdę zostali upokorzeni, wyśmiani albo wykluczeni.
Temat prawdy (i fałszu) w teatrze należy zatem do zachęcających motywów do namysłu, dyskusji i poważnych rozpraw. Skorzystał z tego przed ponad dziesięciu laty francuski dramatopisarz Florian Zeller dając swojej komedii tytuł „Prawda”. Mottem sztuki uczynił uwagę Woltera, który pisał, że „kłamstwo jest cnotą, jeśli pozwala uniknąć cierpienia”. Komedia cieszyła się znacznym powodzeniem.
Tym razem jednak, zamiast o prawdzie szeroko rozprawiać, poprzestanę na prawdzie na poziomie niejako podstawowym, czyli na teatrze, który sięga po prawdę metrykalną, prawdę faktów sprawdzalnych albo przynajmniej faktów powszechnie znanych. Jakie w tej dziedzinie obowiązują zasady i ku czemu takie spotkania z prawdą prowadzą?
Dla przykładu posłużę się niedawnymi premierami teatrów warszawskich. Mam na myśli jedną z ostaniach premier poprzedniego sezonu, czyli „Odpowiedzialność” Michała Zadary w Teatrze Powszechnym (koprodukcja CENTRALI) i jedną z pierwszych premier nowego sezonu „Fanatycy prawdy” Piotra Ratajczaka w Teatrze Ochoty (koprodukcja Festiwalu Łódź Czterech Kultur, dramaturgia Piotr Ratajczak, tekst Marta Sokołowska, Piotr Ratajczak). Pierwsza odwołuje się do faktów wprost, druga to rodzaj wariacji opartej na prawdziwych zachowaniach i poglądach.
Odpowiedzialność
właściwie nie jest spektaklem teatralnym w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, raczej faktomontaż, korzystający z zapisów prawdziwych zdarzeń i wypowiedzi, odtwarzający przebieg kryzysu uchodźczego na granicy polsko-białoruskiej. Jego bohaterem jest Issa Jerjos, jak informują twórcy „uciekający ze zniszczonej wojną Syrii, szukający lepszej przyszłości w Europie”. Zamiast lepszej przyszłości znalazł śmierć i to po polskiej stronie granicy, kiedy ukrywał się przed polskimi służbami w utworzonej strefie stanu wyjątkowego.
Michał Zadara i występujący aktorzy (Piotr Głowacki/Mateusz Janicki, Maja Ostaszewska, Barbara Wysocka) pytają o odpowiedzialność za tę śmierć, prawdziwą i symboliczną zarazem – Issa to po arabsku Jezus, stąd w przedstawieniu pojawiają się cytaty z pasji Jezusa, porównanie narzuca się niemal samo. Ta opowieść tchnie bolesną prawdą, a jej surowość odpowiada tragizmowi położenia uchodźców pozostawionych bez pomocy państwa, skazanych w najlepszym wypadku na lęk, ucieczkę i tułaczkę. Ważny głos Michała Zadary, aktorów i dziesiątków stowarzyszonych z nimi osób, domagających się sprawiedliwego równego traktowania uchodźców, niezależnie od tego z jakiej strony by nie pochodzili.
To nie pierwszy tego rodzaju spektakl, który wychodzi spod ręki Michała Zadary, który zasługuje na określenie „posłaniec prawdy”.
Taka też była wcześniejsza
Sprawiedliwość
również na deskach Teatru Powszechnego. Twórcy tego spektaklu (współscenarzystką była Nawojka Gurczyńska) pytali, czy możliwe jest wymierzenie sprawiedliwości winnym wypędzenia Żydów z Polski po Marcu 1968 roku? Czy przestępstwo już się przedawniło, czy też jako – zbrodnia przeciw ludzkości – nigdy nie ulega przedawnieniu? Kto za tym stał, kto tym zarządzał?
Michał Zadara wraz z grupą prawników i historyków badał materiały, wertował prasę, stare dokumenty, prowadził rozmowy z ofiarami prześladowań, aby zgromadzić materiał dowodowy. Na czym to „śledztwo” polegało, w wielkim skrócie pokazuje w spektaklu, podczas którego demonstruje niektóre dokumenty, świadectwa, wycinki prasowe. W większości wypadków okazało się, że daremnie.
Mimo podjętego wysiłku ustalono tylko tyle, że ci, których można by oskarżyć o sprawstwo kierownicze, już nie żyją, a ludzie pośrednich szczebli trudni są do uchwycenia (też nie żyją albo zmienili pracę, dokumenty „wybrakowano”, brak śladów). Pozostają więc jedynie publikacje, których ton, pełen nienawistnych określeń, wytwarzał atmosferę nagonki.
Inaczej rzeczy się mają w spektaklu
Fanatycy prawdy.
Tytuł jest mylący, przynajmniej częściowo, bo nie o prawdzie tu mowa, ale o jej odwrotności, o rozmaitych teoriach spiskowych, zmyślonych wrogach, urojonych zagrożeniach i natrętnych obsesjach napędzających konflikty i nieporozumienia między ludźmi. Mowa jednak o fanatykach, a więc ludziach tak związanych z głoszonymi przez siebie poglądami, że wszelka dyskusja z nimi okazuje się daremna.
Piotr Ratajczak przedstawia całą kolekcję postaw motywowanych rozmaitymi szkodliwymi idejkami, zatruwającymi świadomość i możliwość racjonalnego działania. Mamy więc na chlebie to wszystko, co zapowiada teatr w ulotce o spektaklu: „reptilian, płaskoziemców i Qanon, Wielki Reset, chipy Billa Gatesa w szczepionkach przeciwko Covid-19, inscenizowane lądowanie na Księżycu, hollywoodzkie lobby pedofilskie, Wielką Lechię, Judeopolonię, żydokomunę i masonerię”. Nie mamy jednak wyjaśnienia, jak się lęgną te przedziwnej natury pomysły i na czym polega ich uwodzicielska siła. Spektakl tego nie wyjaśnia, choć czasem sugeruje możliwe tło rozpowszechniania się podobnych pomysłów. Najczęściej to lęk o przyszłość, obawa o los najbliższych. Widać to w dialogu bezradnego lekarza, oskarżanego o zarażanie dzieci Covidem za pośrednictwem szczepionki, który próbuje przekonać matkę, że mija się z prawdą, Na próżno. Nie sposób odwieść kogoś od mrocznych koncepcji, które zastępują myślenie, spychają racjonalizm na mętne wody, w których grasują swobodnie wrogie siły i niecni ich nosiciele.
Piotr Ratajczak, wybierając za temat te niebezpieczne obsesje trafnie upatruje w nich niebezpieczeństwa, które zatruwa życie społeczne i grozi poważnymi następstwami. Nie jest rzeczą teatru podpowiadanie sposobów radzenia sobie z takimi zjawiskami, ale już samo wskazywanie na ich złowieszczy sens, na zagrożenie jest zasługą. Tak jak zasługą doświadczonego reżysera o scenarzysty jest stworzenie z grupy młodych aktorów, przyjętych na roczny staż do Teatru Ochoty, którym w tym spektaklu partneruje Piotr Pabisiak, w rekordowo szybkim czasie zgranego zespołu, który wie, co robi i po co robi. A materiał dramaturgiczny nie był im sprzymierzeńcem, bo dużo w nim publicystyki, rezonerstwa charakterystycznego dla głosicieli ideologii, a mało rysów indywidualizujących poszczególne zarysy postaci (bo o pełnych postaciach trudno tutaj mówić). Młodzi aktorzy jednak potrafią kilkoma charakterystycznymi kreskami odmalować portrety przywoływanych na scenie przedstawicieli zwolenników rozmaitych teorii spiskowych.
W pierwszej części, przypominającej telewizyjny talk-show, którego gospodarzem jest niejaki Jan Mikołaj Dowgiełło Podhorecki, jak się okaże super-Polak i wzór cnót narodowca (w tej roli Piotr Pabisiak), roztaczają przed widzami apokaliptyczne wizje przyszłości, którym tylko oni mogą zapobiec, na czele z Astrid Van San, przewodniczącą partii Prawda Teraz (Agata Łabno), która zgodnie z ustaloną w Polsce tradycją ani teraz, ani nigdy prawdy nie głosi. Konkurują z nią o wpływy DJ Majk (Filip Orliński), który w swoim własnym przekonaniu już dawno wszystko przewidział, Pan V (Konrad Zygadło), wynalazca na miarę bohatera programu „Zrób to sam”, który proponuje rozmaite drobne urządzenia zapobiegające zagładzie, Aleksander Newski, natchniony teolog, mistyk, bez mała prorok (Jan Litvinovitch) i SonJa, piosenkarka i działaczka społeczna, która co pewien czas dolewa oliwy di ognia, rzuca swoje drobne uwagi (Martyna Czarnecka). W drugiej części to zróżnicowane towarzystwo przemienia się w zdyscyplinowaną grupę konspiratorów, protestujących przeciwko knowaniom władz, stawiających maszty radiowe albo zmuszających do szczepień, a w trzeciej części wszystko kończy się niemal gombrowiczowskim upupieniem. Jak widać, zarówno w spektaklu, który wykorzystuje prawdziwe zdarzenia i sięga wprost po doświadczenia konkretnych osób, jak i w teatrze, który kamufluje realnych bohaterów, przetwarzając i uogólniając ich zachowania idzie w gruncie rzeczy o to samo. Po pierwsze, o prawdę, ale po wtóre, o przestrogę, którą jak lustro stawia przed widzami teatr.