6 listopada 2024

loader

Przygody pana Adama

fot. Wydawnictwo Lira

Już na samym wstępie zaznaczam: z czysto czytelniczego punktu widzenia opowieść Cezarego Harasymowicza o Adamie Mickiewiczu, wydaną przez wydawnictwo „Lira”, chłonie się wybornie i lekko.

Co prawda ze sporą dozą przesady Jerzy Antczak określił go (Harasimowicza) jako aż „genialne pióro”, bo taki atrybut przysługuje w tym kręgu tematycznym bez wątpliwości jedynie Mickiewiczowi, ale na pewno Harasimowiczowi udało się odmalować potoczyście, wartko i efektownie historię życia wieszcza Adama. Życia – podkreślam – bo zaledwie niektóre fragmenty twórczości Mickiewicza są w tej powieści jedynie wzmiankowane, a raczej przywoływane w postaci garści cytatów inkrustujących ilustracyjnie narrację opowieści.

Nie mam pewności, zwyczajnie nie pamiętam, czy jest to pierwsza proza beletrystyczna, której głównym bohaterem jest twórca „Pana Tadeusza”. Mickiewicz pojawia się w znakomitych „Mesjaszach” węgierskiego pisarza Gyorgy Spirö, ale jako postać drugoplanowa, jako że główną jest Andrzej Towiański. W „Adamie” odcisnęła się główna profesja Harasimowicza, znanego nade wszystko jako utalentowany i ceniony scenarzysta, według którego scenariuszy powstał głośny kiedyś film Macieja Dejczera „300 mil do nieba” czy popularne seriale, jak „Ekstradycja” i „Przeprowadzki”. „Adam” ma zatem fakturę scenariuszową, pośpieszną, skrótową, wartką, z bogatą warstwą detali realistycznych, które mogłyby przydać się do konstruowania warstwy wizualnej filmu lub serialu. Harasimowicz prozaik (autor także „Mirabelki”, „Była sobie miłość”, „Tajemnicy Iny” czy „Sagi, czyli filiżanki, której nie ma”) pisze dobrą polszczyzną, ma wyczucie frazy, wrażliwość obserwacyjną, dar zmysłowego opisu, w jego opowieści widzi się barwy, kształty, czuje zapachy, a postacie postacie, także te drugoplanowe narysowane są plastycznie, wyraziście. Słabszy jest niestety dialog, zbyt daleki od mowy realistycznej, prezentacyjny, „instrukcyjny”, opisowy, funkcjonalny w stopniu pozwalającym czytelnikowi uniknąć wątpliwości co do sensu zdarzeń.
Ta potoczystość opowieści, szybkość akcji, gwałtowne przeskoki, jak w ostrym montażu filmowym, z jednej do drugiej fazy życia bohatera, to wszystko wciąga w lekturę, ale oczywiście – co nieuchronne i przypuszczam, że przez autora zamierzone – kosztem głębi. To obraz horyzontalny, bez psychologii, bez pogłębienia, bez zmagania się z myślicielskim aspektem postaci Mickiewicza. Jego krótka, „ekspressowa historia życia” Adama Mickiewicz ma coś z oleodruku, historii w stylu pop. Jest efektowna, ale brak w niej odzwierciedlenia żmudnej, szarej męki i duchowego, egzystencjalnego wysiłku, jakim było życie Mickiewicza, które pod wieloma względami szło mu jak po grudzie, było skrajnie trudne także materialnie, choć przyszło mu żyć dłużej niż zamożnym paniczom, a później panom Słowackiemu i Krasińskiemu.

Nie ma też w „Adamie” jakiegoś nowatorskiego potraktowania postaci i roli Mickiewicza, jej reinterpretacji, a jedynie repetycja zagadnień znanych, kanonicznych. Jest więc „Adam” raczej dziełem dobrej klasy majsterstwa użytkowego niż dziełem artyzmu literackiego. Po licznych dziełach naukowych, uniwersyteckich poświęconych wielkim wieszczom, po finezjach eseistycznych w gatunku uprawianym niegdyś przez Krzysztofa Rutkowskiego, głównego współczesnego strażnika mickiewiczowskiego ognia czy Pawła Hertza, który pozostawił eseistyczną opowieść „Portret Słowackiego”, przyszedł pisarzom apetyt na uczynienie sławnych bohaterów polskiej kultury bohaterami powieści, prozy beletrystycznej.
Koncepcja to nie całkiem nowa, bo już w latach sześćdziesiątych Jerzy Broszkiewicz bohaterem swojej powieści „Miłość niejedno ma imię” uczynił Fryderyka Chopina. Kilka lat temu ukazała się proza powieściowa o Juliuszu Słowackim, „Jul” Pawła Goźlińskiego. „Adam” Harasimowicza wpisuje się w ów nurt z profesjonalnego punktu widzenia bardzo dobrze, choć wydaje mi się, że sens – dość ryzykowny co prawda, przez zwodnicze, nadmiarowe i często nieadekwatne w tym przypadku właściwości zmyślenia – tworzenia prozy powieściowej o „wielkich znanych” polegałby raczej na ich pokazaniu „inaczej”, pod prąd, wbrew obiegowej wiedzy, a nie jako ilustracja w stylu „znacie, to posłuchajcie).

Mimo to jako czytelnik jestem usatysfakcjonowany. Czytałem Adama ze szczerym zainteresowaniem i smakiem.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Trwa XII Konkurs Paderewskiego

Następny

Bigos tygodniowy