Józef Beck (1894-1944), który w ostatnich latach II Rzeczypospolitej był de facto (choć nie de iure) jedną z trzech najważniejszych osób w państwie, ma, jako historyczna postać tej epoki, wyjątkowo „złą prasę”. Jego wielki pryncypał patronuje pryncypalnym ulicom i placom czy figuruje na pomniki w szeregu polskich miast, m. in. w Warszawie (nawet na dwóch) i Lublinie. Ulic czy placów Józefa Becka – w końcu „ucznia” Piłsudskiego i wiernego (przynajmniej we własnym mniemaniu) wykonawcy jego koncepcji, jego „testamentu” w dziedzinie polityki zagranicznej, próżno szukać w polskich miastach, a jeśli gdzieś są, to w ramach kategorii drugorzędnych. O pomniku „winowajcy klęski wrześniowej” nawet mowy być nie może.
Skądinąd znamienne jest, że poza wspomnianym Piłsudskim, którego nazwisko i postać stały się monumentalnym, mitycznym emblematem ważnych kart historii Polski, przede wszystkim jako twórcy „czynu legionowego”, „wskrzesiciela Polski”, pisanego wielką literą „pierwszego Marszałka Polski”, etc., żaden z czołowych piłsudczyków, paradoksalnie szczególnie spośród tych z najbliższego kręgu skoncentrowanego wokół Wodza,” nie jest szczególnie czczony, honorowany w „uroczystej” przestrzeni tradycji historycznej, nawet tej prawicowej, często apologetycznie i bezkrytycznie odnoszącej się do II Rzeczypospolitej Dotyczy to także takich postaci jak Edward Rydz-Śmigły, Bogusław Miedziński, Adam Koc, Kazimierz Świtalski, Aleksander Prystor, Janusz Jędrzejewicz, Walery Sławek, Ignacy Matuszewski, Jędrzej Moraczewski i wielu, wielu innych, łącznie z nieco komicznym Felicjanem Sławojem-Składkowskim, „wiernym wachmistrzem” i przybocznym Marszałka, nie zostali w prestiżowej formie upamiętnieni w przestrzeni publicznej, a np. Adam Skwarczyński, czołowy ideolog obozu sanacyjnego, jest postacią niemal kompletnie zapomnianą. Owszem, są obecni w historiografii, ukazały się wspomnienia i dzienniki oraz biografie niektórych z nich, ale kultem państwowym nie są otoczeni. Paradoksalnie, jedyną poza Piłsudskim postacią z jego politycznego kręgu, która uhonorowana została ulicami, jest Ignacy Mościcki, osoba niewielkiego formatu z intelektualnego punktu widzenia i realnie drugorzędna w obozie władzy mimo imponującej, „godnej” powierzchowności, za życia Piłsudskiego figurant („Tyle znacy, co Ignacy, a Ignacy gówno znacy” – taki ówczesny „Duda”), ale któremu dane było być przez trzynaście lat prezydentem RP. I choć w trakcie wrześniowej klęski 1939 roku Mościcki „dał nogę” do bezpiecznej Szwajcarii, to urząd głowy państwa dał mu „przepustkę do historii”. Józef Beck również uciekł z kraju zaleszczycką szosą do Rumunii, tyle że w odróżnieniu od Mościckiego na kilka lat wziął na siebie kolosalną odpowiedzialność i z dużą determinacją oraz intensywnym wysiłkiem stawił czoła dramatycznej, a w miarę upływu czasu coraz bardziej tragicznej sytuacji geopolitycznej Polski. Stawił też czoła nie tylko zawikłanej szaradzie europejskich relacji międzynarodowych, ale również dwom przerażającym „ludojadom”: Hitlerowi i Stalinowi. Beck, jako sternik wraz z całym narodem stanął przed „mission imposible”, jaką było ocalenie niepodległości państwa, zatem lawina oskarżeń pod jego adresem, lista wytkniętych mu w tonie często szyderczym błędów, jaką sformułował w swojej głośnej książce „Polityka Becka” Stanisław Cat Mackiewicz, była w punktu widzenia ludzkiego radykalną niesprawiedliwością. Nikt na miejscu Becka, nawet sam Herkules, kto nie dysponował siłami i środkami III Rzeszy, nie był w stanie zatrzymać biegu zdarzeń. Cata poniósł jego krwisty temperament publicystyczny, ale i on też, nawet gdyby miał u boku Geniusza Dziejów, w tamtych okolicznościach „nie dałby rady”. Poniewczesna rada Cata, że Beck powinien sprzymierzyć się z III Rzeszą przeciwko ZSRR wynikała z jego obsesyjnego antysowietyzmu. Cat był dodatkowo bałamutny, bo jako alternatywę dla wojennej wyprawy z III Rzeszą na ZSRR, proponował politykę antyniemiecką. Uważając, politykę Becka „równej odległości od Berlina i Moskwy” za nonsensowną, w zamian proponował alternatywną wojnę albo z ZSRR albo z Niemcami, czyli robienie sobie tylko jednego wroga, co było zawracaniem głowy. Imadło radziecko-niemieckie tak czy inaczej w pewnym momencie, prędzej czy później musiało się zacisnąć, choćby Beck dokonywał cudów ekwilibrystyki i stawał na głowie.
Biografia Józefa Becka autorstwa duetu Marka Kornata i Mariusza Wołosa jest dziełem imponującym pod każdym względem. To pierwsza pełna naukowa (praca Olgierda Terleckiego „Pułkownik Beck” z 1986 roku miała charakter popularno-naukowy, podobnie jak eseistyczne rozważania Cata Mackiewicza) biografia tej postaci, bardzo obszerna (ponad tysiąc stron), oparta na wieloletnich kwerendach w archiwach polskich i zagranicznych (europejskich, ale też amerykańskich), kompleksowo ujmująca losy Becka od genealogii rodzinnej i dzieciństwa począwszy, po przedwczesny kres życia w Rumunii, przy położeniu jednak dominującego akcentu na lata 1932-1939, czyli na okres, w którym pełnił on urząd ministra spraw zagranicznych. Poza ogromem faktografii (częściowo pomieszczonej w bardzo obszernych i skrupulatnych przypisach) i bogactwem, gruntownością jej analizy, obaj wybitni historycy swoim naukowym obiektywizmem „sine ira et studio”, niejako uspokoili i zrównoważyli tradycję emocjonalnej debaty wokół Becka, odsądzanego od czci i wiary wszechstronnie i z różnych stron sceny politycznej, od historiografii i publicystyki peerelowskiej po emigracyjną. Przypisano mu wizerunek podstępnego Mefistofelesa, tajemniczego Sfinksa, wyniosłego besserwissera, człowieka salonów (którym skądinąd do pewnego stopnia był), „Czarnego Piotrusia” politycznej sceny II RP. Czyniono to tym chętniej, z polską zawiścią, że Beck był człowiekiem niewątpliwie wybitnie inteligentnym, błyskotliwym, dynamicznym, kreatywnym i o głowę przewyższał intelektualnie i kwalifikacjami politycznymi ludzi pokroju Mościckiego, Świtalskiego, Sławka, Prystora, Jędrzejewicza czy Sławoja Składkowskiego. Jedynie Bogusław Miedziński, też skądinąd pokazywany jako postać mefistofeliczna i demoniczna, reprezentował podobny do Becka poziom intelektualny. Autorzy biografii te umysłowe kwalifikacje Becka zauważają, podobnie jak odnotowują rozliczne cechy jego osobowości, sposób funkcjonowania, metody działania (n.p. bardzo wymagającą, wręcz bezwzględną postawą jako szefa wobec podwładnych), niektóre zainteresowania, sprawy prywatne, etc.
Dzieło Marka Kornata i Marcina Wołosa jest siłą rzeczy także zapisem historii II Rzeczpospolitej, uwzględniającym również te aspekty, które nie wiążą się bezpośrednio z domeną polityki zagranicznej. Na przykład w rozdziale poświęconym trudnym, chłodnym, momentami konfliktowym czy nawet wrogim relacjom obozu Sanacji z Kościołem Katolickim, którego hierarchia i kler generalnie sympatyzowała z obozem endeckim, zauważają, że Beck był człowiekiem o poglądach otwartych, europejskich i na wskroś laickich, nie tylko dalekich od dewocji, ale, choć w sposób zawoalowany, antyklerykalnych.
Dodatkowym walorem pracy Kornata i Wołosa jest jej język. W pracy o tak wybitnie naukowym, opartym na źródłach charakterze, tak – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – drobiazgowej nie jest łatwo osiągnąć klarowność narracji, która jej lekturę uczyniłaby przystępną dla czytelnika nie będącego zawodowym historykiem, która nie przytłoczyłaby i nie znudziła natłokiem faktów, dat, personaliów i przypisów. Kornatowi i Wołosowi tę klarowność i czytelniczą atrakcyjność udało się osiągnąć z prawdziwym mistrzostwem. Sprawia to, że lektura ponad tysiącstronicowej księgi nie jest czytelniczą mitręgą, „drogą przez mękę”, lecz naprawdę fascynującą i atrakcyjną przygodą intelektualną. Autorski, naukowy duet spojrzał na postać Józefa Becka i jego dość zamierzchłą już epokę w sposób nie tylko pouczający, ale odświeżony, odnowiony.
Marek Kornat, Mariusz Wołos – „Józef Beck. Biografia”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021, str. 1150, ISBN 978-83-08-06961-5