Popularne (od kiedy, nie wiem) określenie narciarstwa zjazdowego (alpejskiego) zyskuje na adekwatności. Im cieplejszy klimat, tym bardziej szalone jest narciarstwo, nawet jeśli nie chodzi o zjazd z Czomolungmy.
Szwajcarska Akademia Nauk poinformowała, że rok 2022 był rekordowy pod względem topnienia lodowców. Tylko w tym jednym roku szwajcarskie lodowce straciły 6% objętości, a w sumie mają zaledwie połowę tego, co sto lat temu. Nie jest to tylko zmartwienie narciarzy, ale i wszystkich Szwajcarów, korzystających z energii elektrycznej wytwarzanej w bardzo licznych lokalnych elektrowniach zasilanych przez wodę z topniejących sezonowo lodowców. W ten sposób wytwarzana jest ponad połowa energii elektrycznej zużywanej w tym kraju. W Szwajcarii są też elektrownie atomowe, ale przy możliwym załamaniu produkcji w elektrowniach wodnych może to nie wystarczyć.
My mamy inne problemy. To znaczy, mamy narastające problemy z produkcją energii elektrycznej, ale dla niektórych ważniejszy jest szybki dojazd w góry. Ostatnia inspekcja budowy tunelu w ciągu nowej „zakopianki” wskazuje na priorytety najwyższych władz. Trzeba poszaleć, póki można – póki jeszcze jest prąd i trochę wody, tak że da się wyprodukować śnieg. Przynajmniej w tym roku jeszcze, jeśli operatorzy stacji narciarskich zdołają zapłacić za prąd. Naczelny Polski Narciarz niecierpliwie wygląda początku sezonu. Czy przeczuwa, że może to być już ten ostatni? Czy też jak dziecko cieszy się na pierwszą gwiazdkę, mimo że wygląda ona raczej na spadający na dom meteoryt?
Zadziwia mnie spokój wszystkich wielbicieli białego szaleństwa i głęboka wiara, że będzie śnieg (przynajmniej na stokach) i będzie jazda. No, ale czy po wielbicielach szaleństwa można się spodziewać rozsądku?
Jest też wielu takich, którzy chcą na wielbicielach zarobić. Za wszelką ceną i na wszystkie sposoby. Mało kto pamięta o austriackim kurorcie, który stał się siedliskiem COVID. Nie wiadomo dokładnie, jak się nazwę owego kurortu czyta, ale zabawa szła tam na całego. Niech żyje bal w Ischgl! – zaśpiewałaby pewnie Maryla, gdyby tam wtedy była; na swoje szczęście nie dotarła, o ile w ogóle miała takie plany. Mimo że już 1 marca roku pandemicznego 2020 podniesiono alarm po wykryciu pierwszych przypadków, do 10 marca szaleństwo białe i inne takie bardziej barowe trwało w najlepsze. W kwietniu 2020 pobrano próbki od stałych mieszkańców kurortu i okazało się po badaniu, że prawie połowa z nich miała kontakt z patogenem. Wyższy wynik zanotowano tylko w Bergamo we Włoszech, w jednym z epicentrów włoskiej epidemii. Tam z kolei wykryto patogeny u 57% populacji miasta. A co narciarzami? Statystycznie co drugi powinien z Ischgl wyjechać z wirusem. Ale mogli też wyjechać z nim wszyscy.
Bądźmy jednak dobrej myśli, przecież nie co roku mamy pandemię. W Polsce w tym roku już jej oficjalnie nie mamy, a trudno się spodziewać, by pojawiła się ponownie w roku wyborczym. Ja przynajmniej szczerze jej to odradzam.
Ale wracajmy na nasze zbocza, jeśli jest do czego wracać. Zakopane chce wprowadzić nocną prohibicję, do takiej samej przymierza się Kraków. O ile w Krakowie można coś robić nocą na trzeźwo, o tyle w Zakopanem już trudniej. Ani widoków, ani teatrów, ani kinów (przepraszam, było do rymu[ów]). Nawet miłość w Zakopanem (do Sławomira i ze Sławomirem) już nie ta sama i nie taka sama. Choć szczerze mówiąc, dopiero song tegoż Sławomira: „Ty, mała, znów zarosłaś”, wprawił mnie w poznawczy stupor. Czyste szaleństwo, mówię wam.
A wracając do szaleństw. Kancelaria premiera modli się podobno o ciepłą i bezśnieżną zimę, bo zapasy gazu są takie bardziej wirtualne, a węgiel taki podobno bardziej niepalny. Kancelaria prezydenta modli się z kolei o mróz i zaśnieżone – nieważne, w jaki sposób – stoki, tak by prezydent szalał bardziej tam, a nie w kancelarii. Mówię wam: a planety, szaleją, szaleją, a Europejczycy się śmieją, się śmieją. Do czasu.