W raportach zespołu Thomasa Piketty’ego wyczytałem, że mamy w Polsce największe rozwarstwienie dochodowe. Społeczeństwa, w których są duże nierówności są zwykle nieszczęśliwe, a im większa równość tym lepiej żyje się ludziom (wszystkim). Nie ma się więc co dziwić, że jednym z najszczęśliwszych narodów są Duńczycy.
Między biedą i bogactwem istnieje prosta zależność, jeżeli jakaś wąska grupa bierze sobie ze wspólnie wypracowanego dochodu narodowego za dużo musi to powodować wzrost liczby ubogich. Media, reklamy, a nawet szkoła tworzą sztuczny horyzont, który sprowadza się do przyjęcia, że dostatek to norma, a ubóstwo to jakiś rzadki wyjątek czy wręcz patologia. Dlatego pod presją tej propagandy biedni się wstydzą i tłumaczą. Ludzie tonący w długach, zagrożeni utratą dachu na głową, ci którym nie zawsze starcza do pierwszego, kiedy wchodzą do Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej często rozpoczynają rozmowę od zapewnienia, że nie są żadną patologią, że całe życie ciężko pracowali i nie jest ich winą, że teraz popadli w kłopoty. Ich wstyd wynika z narzuconego im przekonania, że ich niewypłacalność jest czymś wyjątkowym, że nie mogąc podołać wszystkim zobowiązaniom, rachunkom, ratom kredytu, stanowią margines społeczeństwa, które świetnie sobie radzi.
Zwykle jednak kłopoty finansowe nie biorą się ani z lenistwa, ani z braku rozsądku, czy życia ponad stan. Mogę bez końca opisywać sytuacje, w których bieda jest krzywdą, a nie winą. Weźmy starsze małżeństwo. Póki oboje żyją, ich połączone emerytury jakoś wystarczają, ale często zdarza się, że gdy jedno z nich umrze, to wdowiec lub wdowa popada w tarapaty. I wtedy zaczyna się ograniczanie wydatków, zaciskanie pasa. Starsza pani (kobiety żyją dłużej) po wzięciu emerytury idzie na pocztę i płaci wszystkie rachunki, a potem, to co zostaje dzieli na ilość dni w miesiącu i próbuje za te 20-30 złotych dziennie jakoś przeżyć. Inaczej postępuje matka dzieciom. Ona w pierwszym rzędzie zaspokaja potrzeby swego potomstwa, a za resztę pieniędzy próbuje sprostać zobowiązaniom. Kiedy się to nie udaje idzie do lichwiarzy po pożyczkę. Dlaczego do lichwiarzy? Bo ludzie ubodzy nie mają zwykle zdolności do zaciągnięcia kredytu w banku. Pod koniec ery Donalda Tuska co piąta polska rodzina pożyczała, żeby dociągnąć do pierwszego. Transfer socjalny (m.in. 500+) zmienił tę sytuację. Ale wraz z inflacją znów 20% rodzin pożycza na wysoki procent, aby żyć.
Na wiecu wyborczym w Gdyni, gdzie kandyduję do Sejmu, pod szpitalem podeszła do mnie starsza pani, która właśnie się dowiedziała, że musi „na cito” odwiedzić chirurga naczyniowego. Owo „na cito” oznacza półtora roku. Musi więc iść prywatnie. Ale w tym celu musi wziąć chwilówkę. Taka chwilówka może się niestety okazać początkiem równi pochyłej.