We francuskim oryginale tytułu nie ma ani słowa „journal” (dziennik) ani innego bliskoznacznego, oznaczającego notatki, zapiski, diariusz. Jest to zresztą zgodne z materia tej książki – nie jest ona żadną miarą „dziennikiem”, mimo pojawiających się dat dziennych. To tytuł od polskiego wydawcy, na pewno znacznie bardziej intrygujący dla polskiego czytelnika niż symboliczno-poetycki tytuł oryginalny: „Mały, dobry żołnierzyk”, który zresztą został zachowany w roli podtytułu.
Nazwisko, które przyciąga na polskiej okładce nie jest nazwiskiem autorki, pisarki w Polsce mało znanej. Kluczowe nazwisko brzmi: François Mitterand (1916-1996). W czasie II wojny światowej skromny żołnierz Ruchu Oporu (Resistance) pod pseudonimem „Obywatel Morland”, jeden z historycznych przywódców francuskich socjalistów po wojnie, lewicowy prezydent Francji w latach 1981-1995 (jedyny lewicowy francuski prezydent do czasu wyboru jego imiennika Hollanda).
Za życia de Gaulle’a był jego jedynym poważnym rywalem na francuskiej scenie politycznej i nieomal zagroził jego ponownej elekcji w 1965 roku. Był postacią rodem jakby nie z XX, ale raczej wcześniejszych wieków, także wcześniejszych niż XIX.
Porównywany do wielkich intrygantów i graczy Historii, obwoływany uczniem Machiavellego, a z uwagi na tajemniczość w działaniu, która go charakteryzowała, nazywany też Sfinksem. Czas jego prezydentury nazywano „republikańską monarchią”, a satyrycy rysowali jego karykatury jako Ludwika XIV, Króla Słońce. Był socjalistą, ale nie miał w sobie nic z lewicowej siermiężności rodem z robotniczych tradycji socjalizmu i niebieskich bluz paryskiego ludu.
Miał maniery i dystans monarchy, a prostota jego obejścia była łaskawą prostotą wielkiego pana („le grand seigneur”).
Najbardziej może mógł budzić skojarzenia z politykami pokroju kardynałów Richelieu i Mazarina (od niego pochodzi imię jego córki, autorki). W życiu prywatnym wyrafinowany intelektualista, miłośnik książek i smakosz dobrej literatury (ulubionym jego pisarzem był wyrafinowany stylistycznie, elitarny Julien Gracq), koneser piękna, kobieciarz i człowiek o podwójnym życiu osobistym.
U schyłku jego epoki czynny był w Europie jeszcze tylko jeden polityk podobnego formatu i pokroju: zmarły niedawno rzymianin Giulio Andreotti.
Obaj byli politykami-pogrobowcami dawno minionej epoki politycznych herosów, wielkich indywidualności, wizjonerów, postaci jakby wziętych z bohaterskich poematów. Tuż przed nimi byli jeszcze de Gaulle i Churchill, po nich już tylko biurokraci i raczej nie za wielcy gracze. Bohaterska i epicka epoka w polityce skończyła się.
To tyle niezbędnego wstępu. Jak w to wszystko wpisuje się ze swoja książką jego nieślubna córka Mazarine, której „odkrycie” było – po prawdzie nie za wielkim – skandalem u schyłku prezydentury Mitteranda?
Mazarine Pingeot, pisarka, eseistka, wykładowczyni uniwersytecka na kartach owego „dziennika” rozlicza się ze swoją rolą „tajnej córki”, z wszystkimi psychicznymi, emocjonalnymi konsekwencjami i komplikacjami z tego wynikającymi.
Jej niby-dziennik, to raczej formułowane w formie mało zdyscyplinowanej narracyjnie zwierzenia, refleksje, impresje, dygresje, uwagi, oznaczone datami obejmującymi krótki okres od stycznia do maja 2012 (do zwycięstwa wyborczego François Hollande’a, którego wspierała w kampanii wyborczej i o czym sporo napisała). Dyskrecja, którą narzuciło jej życie w dzieciństwie i młodości odciska swoje piętno na tekście. Żadnych intymizmów, żadnych skarg, żadnych niedyskrecji obyczajowych, żadnych sensacyjek bulwarowych, żadnych nawet smaczków.
W gruncie rzeczy bardzo mało detali i faktów. Do drukowania w odcinkach w tabloidzie czy innym tytule popularnym tekst ten by się nie nadawał.
Mało tzw. „mięsa”, zwłaszcza – paradoksalnie – tam gdzie mowa o jej ojcu. Więcej jest go akurat tam, gdzie narracja schodzi na inne tematy. Dominują wyszukane konstrukcje myślowe, subiektywizmy nie zawsze łatwe do odczytania.
Dominuje wstrzemięźliwość. I dawka eksperymentu literackiego, może nawet ekstrawagancji stylistycznej: autorka zastosowała nie pierwszą osobę liczby pojedynczej, lecz… druga osobę liczby mnogiej, co uzasadnia potrzebą utrzymania odpowiedniego dystansu do zdarzeń.
W języku polskim brzmi to trochę obco, nie bez pewnej sztuczności.
W ogóle proza Mazarine jest bardzo francuska w swoim duchu i kształcie: bardzo abstrakcyjna, bardzo pojęciowa, bardzo wymyślona, mózgowa, daleka od anglosaskiej tradycji opartej na konkrecie materialnym. Słowa wielkiego uznania należą się tu wybitnemu dziennikarzowi, byłemu wieloletniemu korespondentowi PAP w Paryżu, znawcy problematyki francuskiej Andrzejowi Bilikowi, kilkakrotnemu rozmówcy Mitteranda, który w swoim przekładzie świetnie te właściwości prozy madame Mazarine oddał.
Osobiście lubię tego rodzaju literaturę, z jej leksykalnością, abstrakcyjnością, frazotwórstwem, obfitością słów bez wyraźnych desygnatów zamiast opisowego realizmu.
Czytałem zatem prozę Pingeot z satysfakcją, tym bardziej, że bardzo mało jest dziś w Polsce przekładów ze współczesnej literatury francuskiej. Aczkolwiek bardzo brak mi w tej książce portretu wielkiego ojca autorki, a choćby przynajmniej jakiegoś subiektywnego wzbogacenia jego wizerunku powszechnie znanego. Tego jednak tam nie znajdziemy, poza drobnymi okruchami. Przynajmniej jako pisarka Mazarine jest egotystką. To ona z jej duchowym wnętrzem jest bohaterką tego utworu – nie François Mitterand.
Mazarine Pingeot – „Dziennik córki François Mitteranda. Mały dobry żołnierzyk”, przekład Andrzej Bilik, ISBN 978-83-63773-30-4, str. 224, wyd. Emka, Warszawa 2013