Na scenie warszawskiego Teatru Współczesnego współczesna tragikomedia. Gatunek wymarły,
bez mała nieznany polskim autorom. Autorem „Kuchni Caroline” jest brytyjski dramaturg Torben Betts.
Maciej Englert od lat tak kroi repertuar teatru przy Mokotowskiej, ku rozpaczy postkrytyków postdramaturgii, aby zadbać o upodobania widza przyzwyczajonego do postaci i opowiadania historii. Widownia tego teatru słabo znosi (poza klasyką) propozycje postdramatyczne, teatr reprezentacji, pozbawiony konfliktów, psychologii i barwnych postaci. Na przekór modom i pewnemu zniechęceniu recenzentów, którzy nudzą się oglądając na scenie „seriale”. To ulubiony argument tych wszystkich, którzy nie lubią sztuk otwarcie związanych z tradycją realistyczną, a nie należących do klasyki. Owszem Czechowa, a nawet Rittnera czy Zapolską jeszcze zniosą, ale współczesnej „ramotki” już nie. Tymczasem publiczność kocha takie historie, a teatry z braku rodzimej podaży posiłkują się towarem importowanym. Przy czym od razu poczynię zastrzeżenie: nic nie mam przeciwko temu importowi. Chcę tylko zauważyć, że polscy autorzy próbujący pisać w starym stylu uważani są za anachronicznych, czyli obciachowych, a autorzy obcy tak właśnie piszący, nawet o polskim rodowodzie jak Martyna Majok (zapraszam na „Ironbound” do Teatru Narodowego na scenę Studio), są oklaskiwani, wystawiani
i pożądani. Paradoks?
Chociaż bywają wyjątki, W tym samym Teatrze Współczesnym mogliśmy oglądać niedawno premierę „Wstydu” Marka Modzelewskiego. Może dlatego, że autor z zawodu jest lekarzem, tak krzepko trzyma się życia i prawdopodobieństwa. Stąd i „Wstyd” sprawia wrażenie prawdziwej historii, a bohaterowie żywych ludzi. To błyskotliwie napisana tragikomedia. Kluczem otwierającym szafy z trupami staje się zerwane wesele, do którego w ostatniej chwili nie dochodzi. Pan Młody ucieka sprzed ołtarza. Ale młodych nie zobaczymy na scenie, tylko ich zawiedzionych rodziców. Ich spotkaniu towarzyszy zrozumiale napięcie, w powietrzu wisi jeszcze większa katastrofa niż zerwany ślub i stracone pieniądze na wystawne wesele.
Aktorzy fenomenalnie ogrywają sytuację, zdenerwowanie rodziców Pana Młodego, wściekłej, ale i trochę zadowolonej z obrotu sprawy Małgorzaty (Iza Kuna), rozczarowanego Andrzeja (Jacek Braciak), bliskiej wymordowania wszystkich niedoszłej teściowej (Agnieszka Suchora) i jej płaczliwego męża (Mariusz Jakus). Autor i reżyser grzebią bohaterom w duszach i pamięci, wywlekają na wierzch brudy. Słowem – wielkie pranie, pełne momentów nieodparcie zabawnych, ale i dramatycznych. Powstaje portret prowincjonalnego środowiska, w którym – jak się okazuje – mentalnie niedaleko tzw. elicie do tych, którzy się nie wybili na transformacji. Koncertowe przedstawienie.
Przykład z ostatnią sztuką Marka Modzelewskiego jest krzepiący, ale dość rzadki. W tym gatunku panuje w Polsce posucha tak jakby – nomen omen – wstydem było pisać takie sztuki jak „Wstyd”.
Anglicy myślą inaczej, choć na Wyspy Brytyjskie docierają jeszcze szybciej niż do Polski najbardziej eksperymentalne i zwariowane pomysły sceniczne. Po prostu wychodzą z założenia, że nie wyginęli smakosze teatralnych opowieści w starym stylu.
Do twórców takiego repertuaru należy 50-letni Torben Betts, dobrze już prosperujący na rynku europejskim i amerykańskim autor, nagradzany, chwalony i doceniany. To o nim powiedział sam Alan Ayckbourn – najsłynniejszy brytyjski komediopisarz, autor ponad 75 sztuk, przez 40 lat dyrektor artystyczny Stephen Joseph Theatre w Scarborough: „Torben Betts to jeden z najbardziej inspirujących talentów w dramaturgii, pierwszy taki od lat”.
Od razu trzeba wyjaśnić, że Betts nie eksperymentuje, nie ucieka od fabuły, od kreślenia wizerunków postaci i relacji między nimi, od budowania w pewnym sensie kompletnej rzeczywistości scenicznej – wszystko tu bowiem od siebie pasuje i siebie nawzajem uzupełnia. Wpisuje się Betts w tradycje dramatu wywodzącego się z Czechowa i G. B. Shawa – nic i nikt nie jest tu bowiem tym/kim na pozór się wydaje, a prawda kryje się w słowach i pod słowami. Wszystko wyłazi na wierzch, kiedy dochodzi do tzw. zdarzenia probierczego, które sprawia, że każda z postaci musi się odsłonić.
Torben Betts jest autorem około dwudziestu dramatów, z czego dwa zawędrowały do Polski. Po raz pierwszy zawitał autor ze swoim „Niezwyciężonym” (od razu wyjaśniam, że to nie jest opowieść o bohaterskim bohaterze, Niezwyciężony to imię kota), dwa lata temu, wystawionym w warszawskim Teatrze 6 Piętro przez Eugeniusza Korina (niedawno druga premiera „Niezwyciężonego” miała miejsce w Teatrze Wybrzeże w reżyserii Jarosława Tumidajskiego). Zdarzeniem, które ukazało prawdziwe napięcia między bohaterami tej sztuki, stało się przyjęcie sąsiedzkie, wydane przez nowo przybyłych przedstawicieli klasy średniej, którzy wynajęli dom na prowincji, a teraz próbują się zbratać z przedstawicielami klasy pracującej. Betts maluje nieprzezwyciężalny dystans dzielący ludzi, należących do różnych grup społecznych. Tak jakby wywodzili się z różnych plemion. Ci z warstwy wykształconej i lepiej sytuowanej i ci z warstwy niewykształconej, żyjącej z dnia na dzień.
W „Kuchni Caroline” w tle także pojawi się to rozwarstwienie, odmienne widzenie rzeczywistości, choć nie tak silnie, jak w „Niezwyciężonym”. Tytułowa „kuchnia” to oczywisty pretekst – na samym początku jesteśmy świadkami fragmentu telewizyjnego programu kulinarnego „Kuchnia Caroline”. Gospodyni konwersuje z zaproszoną fińską dietetyczką, której charakterystyczny fiński akcent budzi wesołość publiczności – tłumaczce Małgorzacie Semil udało się zachować w przekładzie efekt skandynawskiego akcentu, budzącego rozbawienie widowni.
Za chwilę dowiemy się, że oglądaliśmy próbę telewizyjnego show, który pójdzie na żywo nazajutrz, pracownicy techniczni ekipy wynoszą dekoracje. Tymczasem Caroline przystępuje intensywnie do szykowania przyjęcia na część syna Leo, który właśnie ukończył Cambridge z wyróżnieniem. Zaraz jednak okaże się, że wcale nie jest tak radośnie, bo jakiś paparazzi zrobił zdjęcia Caroline, kiedy pijana wypadła z taksówki. Grozi to jej utratą zaufania widzów, a ma problem z alkoholem. Co więcej, romansuje ze stolarzem, wykonującym jakieś prace w domu, mąż także ma na sumieniu romans na boku, a syn, który jest gayem domaga się od matki, aby wreszcie powiedziała o jego preferencjach ojcu. Na domiar złego na przyjęciu domowym zjawia się niezrównoważona żona stolarza, pałająca zemstą za jego wiarołomstwa. Siła złego na jednego. Spadają maski, trwa gra pozorów i wyrzutów – nie może się to skończyć dobrze, co zresztą po szekspirowsku zapowiada nadciągająca burza.
Wygląda to na banalną opowieść, ale za sprawą budowanych napięć, zwrotów sytuacji, czasem na poły farsowych, a do tego pogłębionych psychologicznie portretów bohaterów (świetne role Moniki Krzywkowskiej jako Caroline i Andrzeja Zielińskiego jako Mike’a, jej męża) budzi niekłamane zainteresowanie. Przy czym autor, demaskując swoich bohaterów, nie próbuje ich wyszydzać, raczej okazuje współczucie, broni przed odrzuceniem, okazuje wyrozumiałość.
Premierze „Niezwyciężonego” w Teatrze 6 Piętro towarzyszyła charakterystyka tego dramatu umieszczona na stronie internetowej teatru: „Wszystko w tej sztuce, zaczynając od tytułu, jest przewrotne, śmieszne i smutne zarazem. Komiczne niezauważalnie przeistacza się w Tragiczne, a jedno i drugie łączy się w przejmująco prawdziwym obrazie zagubienia współczesnego nam świata…”. Trafia to w sedno dramaturgii Bettsa, pasując jak ulał także do „Kuchni Caroline”.
KUCHNIA CAROLINE Torbena Bettsa, tłum. Małgorzata Semil, reż. Jarosław Tumidajski, scenografia Marcel Sławiński, Katarzyna Sobańska, światło Katarzyna Łuszczyk, Teatr Współczesny w Warszawie, premiera 18 stycznia 2020