23 kwietnia 2024

loader

Dwa narkotyki

Unsplash

W każdym kraju na naszej niewielkiej planecie jest część ludzi, którzy świadomie lub podświadomie są pod wpływem dwóch, bardzo silnych, ale mimo to nierejestrowanych, narkotyków. Te narkotyki to władza i pieniądze. Nie jest to odkrywcze stwierdzenie, bo tak się dzieje od tysięcy lat i wszyscy się do tego przyzwyczaili.

Kpiące uśmiechy, sprzeciwy i oburzenie występują dopiero wtedy, kiedy konkretny człowiek lub grupa ludzi przekracza granice umiaru i „dobrego tonu”, w dążeniu do pozyskiwania zwiększonego dopływu tych narkotyków.

Blichtr władzy

Przemożne dążenie do uzyskania lub zwiększenia pierwszego z nich – czyli władzy – może mieć nawet pozytywne skutki społeczne. Jeśli wpada w ręce ludzi wybitnie inteligentnych i mających ambicje uzyskania rezultatów ich pracy, powszechnie uznanych za korzystne dla powierzonego im odcinka lub całego państwa, to można się tylko cieszyć. Ale jeśli zdobywca określonego zakresu władzy – przedsiębiorstwa, placówki kultury, sądu, więzienia, miasta, powiatu czy gminy, a w końcu państwa – nie ma odpowiednich kwalifikacji i cieszy go tylko sam fakt posiadania władzy, to źle, a czasem bardzo źle. Blichtr każdej władzy powoduje, że jej posiadacz zaczyna po pewnym czasie wierzyć we własną nieomylność i przewagę intelektualną nad tymi, którzy mają inne zdanie. Przestaje znosić jakąkolwiek krytykę, nie rozważa jej sensu merytorycznego, tylko traktuje jako złośliwy zamach na jego – przecież zawsze słuszne – pomysły i decyzje.

Podniecający blichtr władzy – niestety – występuje zawsze. Jego objawy są często satyryczne, jak słynne noszenie parasola nad osobą zastępującą ministra, albo traktowanie błędów językowych, jako dowcipów. Ale blichtr, który można nazwać tradycyjnym, obejmuje znacznie więcej sytuacji i usług sprawiających satysfakcję nosicielowi władzy. Zastępy spolegliwych sekretarek i asystentek, posłusznych urzędników, uniżonych „towarzyszy broni” oczekujących na korzystne awanse, huczne powitania i pożegnania w czasie „gospodarskich” wizyt, poczęstunki i prezenty. W końcu, na wyższych szczeblach państwowej drabiny, uczynna ochrona, załatwiająca drobne sprawy, które przecież tylko zabierają cenny dla kraju czas drogiego szefa.

Skutki uboczne

Człowiek jest istotą ułomną. Trudno się więc dziwić, że związane z posiadaniem władzy objawy uwielbienia przez otoczenie, mogą sprawiać mu przyjemność, zapewne znacznie większą niż palenie marihuany. Ale jednocześnie nadmierne zażywane narkotyku władzy powoduje poważne, czasem nieodwracalne, skutki w psychice „pacjenta”. Utrata samokrytycyzmu i wiara, że jestem genialny, prowadzi do wyjątkowo ostatnio widocznego w Polsce zjawiska – powierzania coraz ważniejszych stanowisk i zadań osobom, które w opinii publicznej uznawane są za – delikatnie mówiąc – mało inteligentne, niedouczone i nieporadne. Obserwuję ewolucję polskich rządów od czasów przedwojennych i staram się zachować obiektywizm w ich ocenie. Nie mam wątpliwości, że obecnie rządząca partia polityczna, czyli PiS, zajmuje pierwsze miejsce w wykorzystywaniu narkotyku władzy dla tworzenia grup poparcia, wiernych i bezwzględnie posłusznych, ale nie koniecznie mądrych. Wydaje mi się, że w tym zakresie znacznie wyprzedziła przedwojenne rządy legionistów i późniejszy okres PRL. Ma osiągnięcia podobne do tych, które występowały bezpośrednio po wojnie i były kontynuowane do 1956 roku, zgodnie z hasłem „nie matura, lecz chęć szczera, zrobi z ciebie (nie tylko!) oficera”.

Drugi narkotyk – czyli pieniądze – występował i występuje zawsze i wszędzie, ale ma zróżnicowaną siłę oddziaływania. Przeciętny obywatel chce lepiej zarabiać w normalnej, uczciwej pracy. Stara się zyskać uznanie szefów i otoczenia, które okresowo przynosi mu awanse w miejscowej hierarchii i tym samym wyższe zarobki. Czasem, jeśli otrzymuje taką propozycję, mienia pracę na lepiej płatną, ale z reguły rozważając także inne aspekty takiej zmiany. Albo od początku chce się uniezależnić, szuka luki rynkowej, tworzy własny lub spółkowy biznes, walczy o miejsce na rynku. Ryzyko jest większe, ale i satysfakcja większa.

Ale w niektórych środowiskach taki tradycyjny stosunek do pozyskiwania większych dochodów nie wystarcza. Gromadzą się w nich często ludzie z natury aktywni, którzy chcą się bogacić zdecydowanie bardziej i szybciej. U najbardziej niecierpliwych stopniowo pękają bariery etyczne i gotowi są naruszać nie tylko dobre obyczaje, ale i prawo.

Wysysanie państwa

W grupach rządzących krajem rodzi się i rozrasta przekonanie, ze bardzo i szybko, a zarazem pozornie bezkrwawo – bo nie bezpośrednio kosztem innych obywateli – można się bogacić kosztem państwa. Wystarczy pomyśleć i znaleźć odpowiednie kluczyki, aby kasy należące do państwa lub od niego zależne, ochoczo kierowały strumienie pieniędzy na konta rządzących wybrańców narodu. Partia o żartobliwej w tych warunkach nazwie „Prawo i Sprawiedliwość” już w drugim roku swoich rządów opanowała tą sztukę, i przez następne 5 lat radośnie z tych umiejętności korzysta.

Jedną z niezawodnych recept jest „rozdrabnianie” dużych przedsiębiorstw z dawnych epok na coraz mniejsze spółki. Firma, w której przez pewien czas pracowałem w epoce PRL, była wówczas kierowana rzez jednego dyrektora i dwóch jego zastępców – do spraw technicznych i ekonomicznych. Po licznych zmianach organizacyjnych, przeprowadzanych w większości właśnie w ostatnich latach, przekształciła się w pięć spółek kierowanych – oczywiście – przez pięciu prezesów i ponad 20 wiceprezesów działających pod czujną opieką rad nadzorczych, w których zasiada łącznie prawie 100 osób.

Ale obsadzanie stanowisk w administracji centralnej i w dawnych przedsiębiorstwach państwowych przekształconych w spółki skarbu państwa, to dla członków i przyjaciół obecnie rządzącej ekipy dopiero połowa sukcesu. Drugą połową jest swoboda w ustalaniu wysokości wynagrodzeń dla członków zarządu i rad nadzorczych. Modne są porównania z podobnymi firmami w Niemczech, Francji, Belgii i Wielkiej Brytanii. Jeśli tam prezes może zarabiać – przykładowo – równowartość np. 20 – 30 tysięcy dolarów lub euro miesięcznie, to nie ma powodu, aby w naszej niepodległej, suwerennej itd., itd. nie zarabiał podobnie. Że my jesteśmy jeszcze na dorobku, mamy skromniejszy poziom życia, a większość ludzi zarabia mniej niż „na zachodzie” – to, co z tego?!. Będziemy właśnie zmniejszać te różnice. Przecież nie wrócimy do idiotycznych zasad z epoki Gierka, kiedy przestrzegano zasady (nie wiem, czy zwyczajowej, czy wynikającej z jakiegoś przepisu), że wynagrodzenie dyrektora [państwowego przedsiębiorstwa nie powinno przekraczać trzykrotnej średniej płacy w tej firmie. Jak na ówczesne czasy (i ceny!) to też nie było mało, ale było zrozumiałe dla „ludu, dawało się przeliczyć i skontrolować.

Królewska stabilizacja

W siedmioleciu PISu operowanie płacami stanowi tylko część metod wysysania państwa przez członków zjednoczonej prawicy. Równoległe dochodowe manewry odbywają się w handlu odrolnianą ziemią z zasobów państwa i kościoła, przetargach i nie przetargowych zakupach sprzętu medycznego i uzbrojenia, państwowych inwestycjach budowlanych, a nawet w sferze sportu.

Oba narkotyki działają w naszym kraju tak silnie, że część narkomanów jest już uzależniona w stopniu nakłaniającym ich do naruszania lub omijania prawa, aby tylko nie stracić władzy i źródeł zasilania większymi strumieniami dowolnej gotówki. Wszelkie informacje o spadku społecznego poparcia grożącym przegraniem najbliższych wyborów parlamentarnych i koniecznością oddania władzy, budzą w szeregach prawicy już nie tylko niepokój. Wyraźnie widoczne jest zdenerwowanie podszyte strachem. Bo oddanie władzy oznacza w niektórych rodzinach stopniową utratę wysokich stanowisk i płac nie tylko jednej, ale kilku osób. Nie miano oporów „wpychania” na intratne stanowiska synów i córek, braci, wujów i dalszych kuzynów, nie przywiązując nadmiernej wagi do ich wykształcenia i kwalifikacji. W końcu nie wszyscy patrioci muszą wiedzieć, na czym polega inflacja, albo znać historię Katarzyny Wielkiej – paradoksalnie Niemki (ściślej Prusaczki) rządzącej Rosją. W narastającym popłochu usiłuje się tworzyć podstawy prawne, które mają przez kilka lat, do następnych wyborów, zapewnić szefom wielkich spółek utrzymanie zajmowanych stanowisk. Wystarczy do tego dodać administrację centralną i dziedziczenie takich stanowisk, abyśmy mieli iście królewską stabilizację władzy, opartej na niezawodnej dynastii „Pisojarów”.

Tadeusz Wojciechowski

Poprzedni

Biedni, przeklęci, śmieszni. My, ludzie z Dostojewskiego

Następny

Dorobić, aby dogonić inflację