2 grudnia 2024

loader

Gorzka opowieść persko-francuska

Nie jestem drzewem i nie mam korzeni – to dla mnie najważniejsze i najbardziej dobitne oraz buntownicze zdanie z powieści (a raczej osobistej, autobiograficznej opowieści, bo nie ma tu typowej fikcyjnej akcji) Maryam Madjidi, zatytułowanej „Lalka i Marks”, a jednocześnie zdanie, które, choć wypowiedziane w odruchu irytacji przez narratorkę-bohaterkę, pozostaje w radykalnej sprzeczności z jej rzeczywistym doświadczeniem. Bowiem urodzona w Teheranie (rocznik 1980) Iranka, przez lata zamieszkała, a zatem w znacznym stopniu uformowana kulturowo w Paryżu, dramatycznie boryka się z syndromem zakorzenienia w kulturze irańskiej (perskiej), który nie pozwala jej stać się bez reszty Francuzką. Urodzona w Teheranie, we wczesnym dzieciństwie, w wieku sześciu lat, emigruje z rodzicami komunistami (stąd Marks w tytule) do Francji, do Paryża, po latach wraca do Iranu, potem ponownie przenosi się do Paryża – jej życie to miotanie się między ojczyzną a emigracją. Bohaterka ma nawet problemy z jedzeniem croissantów, których nienawidzi jako synonimu obcości i tęskni za irańskimi potrawami z ryżu. Ma problemy z uwewnętrznieniem i zaakceptowaniem francuskiego modusu życia. Z Iranu ucieka jako z piekła społeczno-politycznego (lakoniczne, ale sugestywne obrazy okrutnych represji w wydaniu tamtejszego reżimu), z Paryża – bo to kwintesencja cywilizacji z gruntu jej obcej, bo „Iran z jego językiem jest w niej”. Chciałaby do Paryża, ale z „swoimi zmarłymi”, by strawestować tytuł eseju Marii Janion, podejmującymi przecież kwestię strukturalnie pokrewną, nie pozbawioną pewnych analogii, choć z innego, polskiego punktu widzenia. Powieść Madjidi kończy się niejednoznacznie, nie ma tu żadnego happy endu. W końcowej scenie wiozący ją teherański taksówkarz, dowiedziawszy się, że pasażerka dorastała we Francji, mówi: „Życie w Iranie to piekło. Lepiej być na wygnaniu niż gnić tutaj. Lepiej cierpieć we Francji niż w Iranie. Niech mi pani wierzy”. Jednak bohaterka jest zachwycona, upojona tym, że taksówkarz cytuje jej wiersz perskiego poety Hafeza. I wtedy, uwięziona w ogromnym korku, owiana smrodem spalin, doznaje uczucia irracjonalnego szczęścia. W planie realistycznym, w planie doświadczenia bohaterki, w planie bezpośrednich wniosków wypływających z tej lektury, reaguję, jako czytelnik, nie bez irytacji na ten syndrom „rozdartej sosny”. Pachnie mi to niezrównoważeniem emocjonalnym, przewrażliwieniem, histerią, a uwaga teherańskiego taksówkarza wydaje mi się z tej sytuacji głosem praktycznego rozsądku. Tak, wiem, rozumiem marzenie bohaterki o ojczyźnie wolnej i demokratycznej, nie o piekle na ziemi, marzenie o tym, by mogła jeść potrawy z ryżu, pić herbatę i czytać irańską poezję pod niebem kraju nie rządzonego przez fanatycznych i okrutnych ajatollahów, rozumiem jej kłopoty z tożsamością, ale jest, jak jest: trzeba się zdecydować, skoro ma się – przecież nie wszystkim Irańczykom dostępny – luksus możliwości wyboru. Tak, to prawda, że także we Francji doświadcza bohaterka lekceważenia i akcentów pogardy, choćby ze strony paryskiego barmana pogardliwie sarkającego na deklarowaną przez bohaterkę „francuskość”. To inne lekceważenie i pogarda niż to, doświadczanie w ojczyźnie z tego tylko powodu, że jest kobietą i ma waginę. Ta frustracja paryska, choć boli wrażliwą kobietę, jest jednak w kategorii „light”, podczas gdy w Iranie ma do czynienia z opresją hardcorową, groźną, prawdziwie niebezpieczną, ani trochę nie na żarty. Dlatego lekturze „Lalki i Marksa”, w planie bezpośredniego odbioru jej przesłania, towarzyszyło mi nie tyle współczucie, ile zaciekawienie i irytacja. Jednak poza planem ludzkim jest w tej opowieści jest także plan czysto literacki. „Lalka i Marks” została nagrodzona prestiżową Nagrodą Goncourtów w 2017 roku w kategorii „Pierwsza powieść”. W jej kulturowym tle są „Listy perskie” Monteskiusza, jeden z wyrazów historycznej francuskiej fascynacji perskim w tym przypadku Orientem. To także opowieść o tęsknocie i nostalgii, o zmaganiu się w sercu i umyśle bohaterki dwóch języków, perskiego i francuskiego i o poszukiwaniu przez nią języka własnego, który byłby nie do końca tylko francuskim i nie do końca tylko irańskim. Może poszukuje języka francuskiego w brzmieniu, a perskiego w duchu, czyli swojego własnego, indywidualnego języka? Ale czy taki język w ogóle jest możliwy? Póki co, czytelnik otrzymuje kunsztownie napisaną – jednak w języku francuskim! – i naprawdę zajmującą, mającą w sobie przy tym coś z poematu prozą, opowieść o rozdarciu między kulturami, między językami, między własnym piekłem a cudzym rajem, każdym na swój sposób dobrym i na swój sposób niedobrym. Jeśli jednak odnieść się do dylematów i „mąk dusznych” pisarki z zastosowaniem czysto literackiego kryterium, to można by skonkludować, że ostatecznie zwycięża niej Francja, a co najmniej jest to remis ze wskazaniem. Bo przecież „Lalka i Marks” nie przejdzie do historii literatury perskiej, lecz francuskiej. A nagrodzona autorka będzie następczynią Balzaca i Flauberta, a nie Hafeza.

 

Maryam Madjidi – „Lalka i Marks”, przekł. Magdalena Pluta, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2018, str. 220, ISBN 978-83-06-03512-4.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Wychowanie w bibliotece i koniec marzeń o idylli

Następny

Spowiedź nieliteracka Wacława Sadkowskiego

Zostaw komentarz