O tym, o czym będzie poniżej, mógłbym powiedzieć – nie mój cyrk, nie moje małpy. Daleki, nawet bardzo daleki mi ideowo jest mi pisarz, o którym będzie mowa, ale w ocenie zjawisk artystycznych poglądy i sympatie powinny zejść na bok, zwłaszcza, gdy twórca niedawno, w lipcu, ukończył 85 lat, a jego zasługi dla literatury polskiej są niewątpliwe, nawet jeśli jego postawa polityczna na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat zasługuje, z lewicowego punktu widzenia, na surową krytykę.
Napisać, że cztery opowieści Jarosława Marka Rymkiewicza, „Wieszanie”, „Kinderszenen”, „Samuel Zborowski” i „Rejtan. Upadek Polski” zelektryzowały opinię czytelniczą, to nic nie powiedzieć. Rymkiewicz, nie będąc epikiem w sensie gatunkowym, spowodował swoimi esejami iście epicki rezonans. Nie będąc epikiem, wniósł do polskiej literatury składnik dawno w niej nie spotykany – epickość emocjonalno-duchową. Nie jest tak, że wyrafinowany poeta, esteta, translator Calderona de la Barca, („Życie jest snem”, „Książę niezłomny”) i autor znakomitych, ale spokojnych esejów książkowych o Mickiewiczu (m.in. „Żmut”, „Baket”), o Słowackim („Juliusz Słowacki pyta o godzinę”), o Fredrze („Hrabia Fredro jest w złym humorze”), czy encyklopedii Leśmiana, przeobraził się w Lucyfera polskości, Szatana rozszalałej prawicowej polityczności nagle, ni stąd, ni zowąd. Ten demon rozwijał się w ciele zacnego eseisty, estety, spokojnego profesora w IBL przez lata, niczym „Obcy” w ciele ludzkim, w głośnym thrillerze science fiction Ridleya Scotta. „On tego smoka dawno już w sercu nosił” – chciałoby się przywołać z sienkiewiczowskiego „Potopu” okrzyk Zagłoby przeciw Radziwiłłowi podczas kiejdańskiej uczty. „Rozmowy polskie latem 1983 roku”, „Umschlagplatz” oraz „Wielki Książę, z dodaniem rozważań o istocie i przymiotach ducha polskiego”, a także niektóre wypowiedzi prasowe zwiastujące erupcję rymkiewiczowego Wezuwiusza – dziś to widać wyraźnie – były sejsmograficznymi objawami zbliżającego się wybuchu. Polskie namiętności rymkiewiczowe już w nich buzowały, dynamit buntu się kumulował, lont palił. Jeszcze, jeszcze zdążył Rymkiewicz otrzymać nagrodę literacką „Nike” od znanej Firmy za „Zachód słońca w Milanówku” jako cywilizowany i kulturalny poeta, ale już niebawem okazało się, że ów laur był niczym laur Hiszpanów z Grenady dla Almanzora, wręczony mu przed pocałowaniem. Najpierw wybuchło „Wieszanie”, namiętny esej o Insurekcji Kościuszkowskiej, w którym pisarz postawił tezę, że powieszenie króla Stanisława Augusta za zdradę narodu, z ostatnią, targowicką włącznie, byłoby chrztem politycznym Polaków, ich aktem wybicia się na dojrzały politycznie, nowoczesny naród, wyjściem ze stanu krępującej „niewinności”, która od stuleci jest naszym przekleństwem. Ponieważ insurgenci, jak wiadomo, króla Stasia nie powiesili (nad czym Rymkiewicz gorzko ubolewa na każdej stronie), sprawił sobie i czytelnikom historyczną, kompensacyjną fantasmagorię, w której król powieszony zostaje, a ksiądz-jakobin, „polski Robespierre” – Hugo Kołłątaj przygląda się temu z balkonu („Jam to nie chwalący się sprawił…”). Niedługo po „Wieszaniu” ukazała się druga część tej trylogii, esej równie mocny, wybuchowy, a może i mocniejszy jeszcze od poprzedniego, bo dotyczył bliższej znacznie przeszłości, a to mianowicie Powstania Warszawskiego, czyli „Kinderszenen”. Tu z kolei postawił autor tezę, że powstanie owo, a ściślej biorąc krwawa hekatomba powstańców i ludności cywilnej była dobra i potrzebna samym Polakom jako akt założycielski niezbędny do podtrzymywania fundamentów polskości. I że nie tylko wszelkie realistyczne wyrzekania na absurd decyzji o wznieceniu powstania, ale nawet zwyczajowe opłakiwanie ofiar i wychwalanie „bohaterstwa powstańców i ludności stolicy” nie mają tu nic do rzeczy. Polacy muszą raz na pół wieku dać się wyrżnąć, aby ocaleć jako Polacy właśnie, a kto nie chce, to pies go j…. Bo Polska jest potrzebna tylko Polakom – taki był przekaz Rymkiewicza. Wreszcie, jako trzecia część tej krwawej trylogii, ukazał się „Samuel Zborowski”, w którym Rymkiewicz dokonał radykalnego odrzucenia obowiązującej przez stulecia wykładni egzekucji dokonanej – nie własnoręcznie rzecz jasna – na Samuelu Zborowskim przez króla Stefana Batorego i jego prawą rękę, kanclerza Jana Zamoyskiego. Zgodnie z ową tradycyjną wykładnią, Zborowski był magnackim warchołem, który zapłacił głową za antypaństwowe warcholstwo i samowolę. W wykładni tej implicite zawarta była supozycja, że gdyby odtąd w podobny sposób postępowano z innymi warchołami, Rzeczpospolita by nie upadła, bo upadła jak wiadomo nierządem stojąc. Tymczasem Rymkiewicz zobaczył Samuela jako Króla Ducha, Zakładnika i Uosobienie jedynej w swoim rodzaju polskiej wolności, a nie tylko zwyklej, banalnej formy sprzeciwu przeciw opresji władzy. Pokazał Zborowskiego jako wzorzec z Sevres polskiego modelu wolności w ogóle.
Opowieści te, zwłaszcza dwie pierwsze, wywołały burzliwą dyskusję. W stopniu dominującym na szeroko rozumianej prawicy. Ze strony lewicy pojawiały się głównie pomruki i epitety w rodzaju „poeta-wieszatiel”. Obszerniejsze głosy po lewej stronie, w tym wyżej podpisanego, wychodziły punktu widzenia tradycyjnego ujęcia w duchu Realpolitik i niechęci do wszelakiej, szaleńczej, obłędnej i zgubnej tromtadracji narodowej. Atoli wszyscy byli zgodni, niektórzy z pewnym ociąganiem co prawda, że literatura jest to znakomita i nawet nie zgadzając się namiętnie z Rymkiewiczem nie sposób oderwać się od lektury. Że można na jego tezy pomstować i wierzgać, a jednocześnie, jako czytelnik, nurzać się w urokach rymkiewiczowskiego stylu jak kot w walerianie. Można je ponadto traktować poważnie, serio, jak część publicystów, ale można też uznać za „prowokację intelektualną, jako odpowiedź na ducha współczesności”. W książce, o której teraz będzie mowa, Marzena Woźniak-Łabieniec napisała: „Posługiwanie się przez Rymkiewicza od wielu lat prowokacją, jest odpowiedzią na ducha współczesności. (…) Autor ma świadomość, że żyjemy w czasach, kiedy tylko przekaz wyrażony za pomocą ekspresywnych środków wyrazu, wywołujący silne emocje, czasem szokujący, zostaje w ogóle zauważony i ma szanse pobudzić do myślenia (…)”. Jest Rymkiewicz jedynie dobrotliwym starszym panem, który muchy by nie skrzywdził i tylko bawi się w hallowyn lub opowiada wnukom bajki braci Grimm, czy czy żądnym krwi potworem? Bliżej jestem pierwszej supozycji, ale nie ma to aż tak bardzo istotnego znaczenia, liczy się bowiem fakt ogromnego rezonansu jego książek. Nie można przecież wszakże zapomnieć, że byliśmy niedawno świadkami procesu, jaki Rymkiewiczowi wytoczył redaktor tej samej gazety, która nagrodziła go kiedyś „Nike”. Cóż, tempora mutantur…
Ukazał się też, pod tytułem „Spór o Rymkiewicza, a redakcją Tomasza Rowińskiego (również autora szkicu „Polska jako potwór doktora Frankensteina. Uwagi o myśli politycznej Jarosława Marka Rymkiewicza”), blisko pół tysiąca stron tekstów poświęconych trylogii Rymkiewicza i – poza jednym pierwodrukiem – opublikowanych na łamach szeregu tytułów prawicowej prasy codziennej i periodycznej, od „Rzeczpospolitej” i „Dziennika” po „Arcana” i Frondę” Są teksty zdecydowanych stronników Rymkiewicza, jak Piotr Semka, Zdzisław Krasnodębski czy Marek Cichocki, jego krytyków jak Agata Bielik Robson czy Cezary Michalski, są teksty ambiwalentne w stosunku do wymowy jego prozy, jak szkice Grzegorza Górnego, Jarosława Klejnockiego czy Jacka Trznadla, analityczne, jak Jadwigi Staniszkis czy literackie fantazje w rodzaju fantasmagorii o „wieszaniu 1989” Szczepana Twardocha. Pojawiają się nawet politycy, Jan Rokita i Ludwik Dorn w rozmowach z Cezarym Michalskim. To tylko część nazwisk, ale już samo zestawienie prowokuje do uwagi krytycznej. Są to bowiem nazwiska (łącznie z ówczesnym Cezarym Michalskim) z kręgu szeroko rozumianej prawicy, katolickiej, konserwatywnej, liberalno-konserwatywnej. Jest też co prawda daleki od prawicy Jarosław Klejnocki i autorka obiektywizujących szkiców Dorota Wojda, ale nie ma głosów z jednoznacznej lewicy, z prasy lewicowej, a takich ukazało się sporo Czyni to ten skądinąd frapujący zbiór zanadto endogennym treściowo, wsobnym, tak jakby redaktor zbioru zlekceważył tę stronę opinii lub nie chciał oddać jej ani piędzi pola sporu, wykluczając ją (nomen omen?) poza nawias opinii polskiej. To wada tej publikacji, bo zawęża realną perspektywę opinii i czyni obraz niepełnym, a przez to cokolwiek zniekształconym. Nie zmienia to faktu, że „Spór o Rymkiewicza” czyta się z zaciekawieniem. Także dlatego, że nie mówiąc o trylogii Rymkiewicza, mówi on jednocześnie o wielu węzłowych zagadnieniach historii Polski.
Kilkanaście lat temu JMR przyjął rolę krzewiciela i herolda polskiego paroksyzmu nacjonalistycznego. Rządy nacjonalistycznej prawicy PiS zaspokoiły jego marzenia chyba z naddatkiem. Prezes PiS, adresat jego wiersza-inwokacji napisanego tuż po katastrofie smoleńskiej, nie zawiódł chyba jego oczekiwań. Takiej inflacji „polskości”, takiego jej dokuczliwego i o mdłości przyprawiającego nadmiaru, jakiego nie mógłbym wyśnić nawet w najbardziej koszmarnych snach, nie było chyba jeszcze w historii, więc ceniony przeze mnie pisarz, choć bardzo nielubiany ideolog, powinien być zadowolony. Należę do tych, bardzo licznych, którzy marzą o przynoszącym ulgę końcu tego okropnego spektaklu.