30 listopada 2024

loader

Klerofaszyzm, zatruty pomiot „Solidarności”

31.08.2005 gdansk obchody 25 rocznicy powstania solidarnosci fot.witold rozbicki

Finał – przynajmniej na obecnym etapie – polskiej przygody z demokracją wart jest wszechstronnej refleksji, także historyczno- kulturowej i zadaje kłam kilku co najmniej mitom o źródłach i naturze polskiego „genu wolności”, który zyskał kiedyś wysoką, a jak się także dziś okazuje, niezasłużoną, markę wśród wielu naiwnych na całym świecie.

Wspomnianą markę zainicjowali w XVIII i XIX wieku polscy kondotierzy wolności, jak choćby Tadeusz Kościuszko, Kazimierz Pułaski i Jarosław Dąbrowski, walczący w Europie i w świecie „za wolność waszą i naszą”. To dzięki nim powstała opinia o Polsce jako o wolnościowym „natchnieniu dla świata”. Jednak jeśli się tym mitom uważnie przyjrzeć, to wygląda to na wielką lipę. Po pierwsze, te szlachetne wzloty dotyczyły wąskich elit demokratycznych i były raczej wyjątkiem niż regułą. Polski modus vivendi był, owszem, niepodległościowy, ale już rzadko wolnościowy, polegający na docenieniu wolności jednostki (nie mylić z anarchią Zborowskich, szlachecką złotą wolnością i wyczynami rokoszan w XVI-XVIII wiekach). Pojawiły się też głosy, że w opinii o sławetnej „polskiej tolerancji” i „państwie bez stosów” jest bardzo wiele przesady. Ponadto, w szlacheckiej Rzeczypospolitej praktykowana była jedna z najbardziej nieludzkich postaci wyzysku społecznego.
Nie sięgajmy jednak aż tak głęboko w przeszłość, bo to jednak inne czasy i poprzestańmy na XX i XXI wieku. Doświadczenia pokazują, że polska przygoda z wolnością odznacza się tendencją, by po dłuższym czy krótszym okresie „miodowym”, nieuchronnie osuwać się w taką czy inną odmianę autorytaryzmu i faszyzmu, w polskim wydaniu akurat klerofaszyzmu. II Rzeczpospolita, po kilku latach po 1918 roku, najpierw zapisała na swoich kartach faszystowski mord na pierwszym prezydencie, Gabrielu Narutowiczu. Kilka lat później, w rezultacie wojskowego przewrotu z maja 1926 rozpoczęła swoje ostatnie kilkanaście lat istnienia w formule półautorytarnego reżymu wojskowego, wchodząc w cień represji brzeskich i Berezy Kartuskiej, w aurze „bicia w mordę” i „łamania kości” przeciwnikom władzy. Taka to była ta „demokratyczna”, tak często idealizowana II Rzeczpospolita. Po II wojnie światowej zaaplikowano Polsce stalinizm, twór o genezie – owszem – zewnętrznej, ale wcale nie tak obcy modusowi życia polskiego, jak wielu mogłoby się wydawać. Maniery stalinowskich aparatczyków aż tak bardzo nie różniły się od manier rozmaitych sanacyjnych stupajów. Po 1956 roku, nie bez ciężkich trudności, PRL-owski autorytaryzm z wolna kruszał, aż skruszał ostatecznie w 1989 roku. Swoisty paradoks polega tu na tym, że okres niedemokratycznej i rzekomo „totalitarnej” PRL był jedynym, w którym kierunek ewolucji, dokonującej się przecież nie bez, choćby i wymuszanego, przyzwolenia władzy, prowadził od ograniczeń do poszerzenia wolności, a nie odwrotnie. Potem była niby przygoda z demokracją, wolnością, wejściem do Unii Europejskiej, ale i tak rychło włączył się czynnik autorytarny, antywolnościowy, faszyzujący, wspierany przez Kościół katolicki, który wyraził się m.in. ograniczeniem praw i wolności kobiet, wrogością do wartości lewicowych, liberalnych światopoglądowo i wolnościowych. Obecny, już ponad pięcioletni, dramatyczny okres rządów PiS, które na tę okazję nazwę anarchicznym autorytaryzmem, z jego brutalnością, wszechobecnym kłamstwem i pogardą dla wszelkich reguł pokazuje, że „polska demokracja” długo sama z sobą nie wytrzymuje i nieuchronnie osuwa w strefę ograniczania i odbierania wolności. „Wolnościowy i indywidualistyczny gen” polski to bujda na resorach. Polska kultura jest kolektywna, stadna, antyintelektualna, represyjna. Samodzielna myśl jest tu traktowana w najlepszym razie z nieufnością, a często z wrogością.
Polak tego sortu owszem, jest za niepodległością od żywiołu zewnętrznego, ale już w swoich granicach lubi ograniczać wolność rodakowi i gnębić go ile wlezie. To właśnie wytworem takiego genu antywolności jest formacja Kaczyńskiego i Ziobry, którzy choć się osobiście nie lubią, to akurat w tym aspekcie to prawdziwi „bliźnięta bracia”. Warto jednak zwrócić też uwagę na genezę sytuacji w jakiej znalazła się Polska. To, z czym mamy dziś do czynienia to mniej czy bardziej bezpośrednie rezultaty ruchu „Solidarności” powstałego w 1980 roku, bo to ten ruch po raz ostatni ożywił wspomnianą markę Polski jako „natchnienie dla świata” i wzór pokojowych zmian społeczno-politycznych w drodze dialogu. Już jednak wtedy pojawiły się sygnały, że „Solidarność”, choć ma w sobie także elementy demokratyczne, czy liberalno-lewicowe, jest także silnie przesycona czynnikami niedemokratycznymi, a nawet antydemokratycznymi, klerykalnymi, faszyzującymi. Nie był to w dominującej warstwie ruch Frasyniuka czy Geremka, ale Rozpłochowskiego i jemu podobnych, ciasnych nacjonalistów o religianckim i autorytarnym nastawieniu. Było to widać już w 1981 roku w różnych zachowaniach, w tym antysemickich, niektórych wpływowych kręgów tej organizacji. To wszystko kluło się z wolna: najpierw w atmosferze rozmaitych „mszy za ojczyznę” w okresie stanu wojennego, a po 1989 roku w rozmaitych zetchaenach, w rządzie Olszewskiego i setkach klerykalno-prawicowych organizacji, w konsekwentnie budowanym zapleczu propagandowym i w znaczącej części Kościoła kat. które niczym ośmiornica przez lata coraz gęściej oplatały kraj, aż powstała formacja PiS, a później także jej jeszcze bardziej radykalne klony w rodzaju „Solidarnej Polski” Ziobry. Ostatnio na sile przybrały także tendencje jawnie faszyzujące, w postaci m.in. Konfederacji czy Stowarzyszenia „Marsz Niepodległości” skupiającego figury spod prawdziwie ciemnej politycznej gwiazdy. Dziś widać już bardzo wyraźnie, że „polski gen wolności” był raczej ułudą wąskich elit, efektem myślenia życzeniowego, a nie realnym faktem. Jeśli jednak nawet w jakiś okolicznościach był on rzeczywistością, to sprawdzał się warunkach opresji zewnętrznej. Okazał się iluzją w warunkach opresji wewnętrznej, gdy do władzy doszli „ludzie straszni” (po raz ostatni określenia tego użył zmarły niedawno profesor Marcin Król). Polacy sami sobie nałożyli kajdany i generalnie, jako zbiorowość, dość biernie przyglądają się jak są one konsekwentnie zaciskane. Dziś wielu komentatorów odcina się od opinii, że standardy demokracji i wolności obywatelskich można porównywać z Białorusią, Rosją czy Turcją, uważa je za daleko przesadne, podkreślając, że Polska jest „jednak” na innej półce standardów. Przestrzegam przed takim lekkomyślnym optymizmem. To że dziś, tu i teraz, nie jesteśmy jeszcze, podkreślam słowo „jeszcze”, na poziomie białoruskim czy rosyjskim nie oznacza, że niepostrzeżenie, ale szybciej niż możemy się spodziewać, możemy się na takim poziomie znaleźć i do „jeden do jednego”. Władza, zwłaszcza o takich bezczelnych i hucpiarskich skłonnościach jak władza PiS, jeśli nie napotyka na zdecydowany opór, nigdy nie zatrzyma się z własnej woli i będzie dążyła do rozwiązań ekstremalnych. Pandemia, która nie ustępuje zdecydowanie zamordystom sprzyja. Każde ograniczenie wolności można teraz fałszywie uzasadnić względami sanitarnymi. Kraje Unii Europejskiej z tego samego powodu się zamykają i siłą rzeczy bardziej skoncentrowane są na swoich problemach niż na tym, co dzieje się w Polsce. Totalistom w rodzaju Kaczyńskiego czy Ziobry tylko w to graj, na zasadzie „hulaj dusza piekła nie ma”. Na ich usługi zaś w każdej chwili gotowe są dziesiątki służalczych aparatczyków. Pod ich brutalnymi z każdym miesiącem rządami Polska coraz bardziej dryfuje w kierunku wschodnim.
Zeszłego lata upłynęła 40 rocznica wydarzeń Sierpnia 1980 roku i powstania „Solidarności”. Warunki pandemii bardzo ograniczyły zakres obchodów, które przeszły niemal niepostrzeżenie i oczywiście w warunkach ostrego podziału politycznego. Niewątpliwie jednak miało na to wpływ także podskórne poczucie wielu tych, którzy słusznie uznali, że tak naprawdę nie ma powodów do radosnego obchodzenia tej rocznicy, skoro tak idealizowana „Solidarność” wydała zatruty pomiot rodzimego klerofaszyzmu.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Sadurski na dzień dobry

Następny

Maria Koterbska (1924-2021)

Zostaw komentarz