Izabela szolc 16×9
27 listopada br. dziennikarka Newsweeka, Renata Kim napisała: „Czy Szymon Hołownia studiował w Collegium Humanum? Byli pracownicy twierdzą, że był na liście studentów, ale nie przychodził na zajęcia”. Dzień później marszałek przyznał, iż planował podjąć studia, ale te plany porzucił.
Uznał, że łączenie go z rzeczoną uczelnią to pomówienie, które może mu zaszkodzić w wyścigu o fotel prezydencki. Zauważył jeszcze, że: „[…] do ministra Bodnara ma 300-procentowe zaufanie, natomiast nie ma pełnego zaufania do całości prokuratury jako instytucji, bo ona nadal jest skażona bardzo wieloma niedobrymi zaszłościami. […] Głowa, kierownictwo to czasami jedno, a szczebel decyzyjny, operacyjny, to jednak wciąż czasami drugie”. Przynajmniej w tej ostatniej kwestii trudno się z Hołownią nie zgodzić. Mówię to ja, Szolc, która mam od lipca Bliskie Spotkania Trzeciego Stopnia z prokuraturą. W dodatku na jej najbardziej przaśnym poziomie, czyli z rejonówką Łódź-Bałuty.
Od czasu do czasu szczypię się, aby upewnić czy aby nie śnię, bo to co mnie spotyka ze strony podwładnych – było nie było – Prokuratura Generalnego Dariusza Korneluka i Ministra Sprawiedliwości Adama Bodnara przypomina senny koszmar. Spotyka mnie i moją 80-letną mamę, że uściślę.
Asesorka prokuratorska – nominowana na tę funkcję 19 września 2023 roku – zachowuje się jak trącony urzędas byłego prokuratora generalnego Dariusza Barskiego.
Rozpytywałam wśród dojrzałych prawników, co sądzą o Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury w Krakowie. Mówią, żeby nie przywiązywać się do rzekomej polityczności owej szkoły. Po pierwsze w niektórych obszarach uczy ona naprawdę dobrze, po wtóre idą do niej ludzie, którzy istotnie chcą pracować w sądownictwie. I myśl o tym towarzyszy im latami. Często są to lata wyrzeczeń i zarwanych nad podręcznikami nocy. Widziałam ostatnio na jednej z rozpraw studentów prawa – przejętych, z oczami jak lampy. Sama byłam kiedyś młoda i oczy też mi się tak świeciły, kiedy włóczyłam kij po redakcjach i drukarniach.
Mogę również przyjąć, że System odziedziczony przez Adama Bodnara po poprzednikach, demoralizuje prokuratorski narybek, co wszakże nie jest dobrą wiadomością dla nikogo i zdaje się potwierdzać słowa marszałka Hołowni. Z drugiej strony nawet najmniej opierzony asesor prokuratorski ma swoją niezawisłość i może powstrzymać się od sadystycznych zagrywek, jeśli jego kręgosłup nie jest w całości ulepiony z gówna. Uprzejmie zaś przypominam, że wbrew popularnemu powiedzeniu, że „ryba psuje się od głowy”, państwa i ich urzędy psują się od ogona. Wykorzystali to faszyści, wykorzystali to naziści, wykorzystał to i Kaczor łowiąc takie poronione prawnicze rybki jak Ziobro czy Duda, że o Przyłębskiej nie warto już wspominać.
Kiedy 31 lipca br. policja wjechała mi na drzwiach do domu, rzeczonej asesorki z nimi nie było. Przyszła dobrą godzinę później, tłumacząc się, że coś ją zatrzymało. Wystawiony przez nią nakaz przeszukania prokuratorskiego i zabrania zwierząt – jako, że miałam przetrzymywać w domu padlinę, przez co narażać ogół na ryzyko epidemiologiczno-sanitarne i wielkie straty materialne – nosi datę 12 lipca. Wjazd nastąpił dziewiętnaści dni później, co budzi zdumienie, jeśli bierze się pod uwagę, że lato mieliśmy bardzo gorące.
W połowie wakacji, kto może ten jest na urlopie, całe prokuratorskie zajście choć hałaśliwe jest zatem dyskretne. Bo brakuje obserwatorów, a moja wesoła kompania, do której mogę uderzyć po pomoc wojażuje. W dodatku chcąc nie chcąc, szok wywołany napaścią wali w ciebie jak z obucha. Przez kilka dni jesteś, a jakby cię nie było.
31 lipca br. asesorka kompletnie nie panowała nad niczym. Nie zabezpieczyła mojej matki, która krążyła w rozpaczy po balkonie i mogła popełnić samobójstwo. Nie dała wiary sugestią kobiet od weterynarza (a sama je sprowadziła), które nie widziały potrzeby zabierania zwierząt. Asesorka zabrała mi nawet ptaszka w klatce!
Asesorka gorliwie zajęła się cykaniem komórką zdjęć tego całego upadku zwyczajnego domu – takiego jak Wasze domy Drodzy Czytelnicy.
Policjanci mieli asesorkę w głębokim poważaniu. Też bym miała, gdybym była mężczyzną, a próbowała mną dyrygować kobieta bardziej rozebrana niż ubrana, z dziecięcym plecaczkiem podrygującym na szerokim grzbiecie. Naprawdę pani asesor mogła mi pani oszczędzić widoku pani trzęsących się piersi i ramion pracujących jak tłoki – kiedy rozwalała mi pani śmieci upchnięte w pralce przeznaczonej do wyrzucenia. Nie jestem wielbicielką obrazków rodem z Chełmońskiego! A czerwona kusa kiecka to nie jest strój dla urzędnika państwowego i przedstawiciela prawa – nawet przy trzydziestu paru stopniach na termometrze.
Pomimo intensywnych starań padliny nie znaleziono. Również próbki techników kryminalistycznych były wolne od jej śladów.
Jednak skuto nas – moją 80 letnią mamę na plecach! Spędziłyśmy noc na dołku.
Następnego dnia pani asesor poinformowała mnie, że muszę się przyzwyczaić do myśli, że część moich zwierząt do mnie nie wróci, bo umrą. Faktycznie. Niepełnosprawnego kota asesorka umieściła w tak dobranym miejscu, że umarł 15 sierpnia.
Asesorka poinformowała mnie, że jak nie zrobię remontu, w tym nie zerwę tapet i boazerii umalowanej na pomarańczowo przez gaz łzawiący (którym trzaśnięto w twarz mojej mamie) to zwierząt mi nie odda. Zapowiedziała, że nie odda mi ich również, jeśli nie zmienię pracy – bo prace w Dzienniku Trybuna i Tygodniku NIE to nie prace! Jednocześnie nie zważając na moje protesty broniła się przed tym, aby umieszczać polityczne tytuły w jakichkolwiek dokumentach.
Asesorka traktuje mnie i moją matkę jak parę śmieci i robi to do dzisiaj, Panie Ministrze Bodnar. Środki zapobiegawcze użyte wobec mnie i mamy mogą świadczyć o tym, że jesteśmy strasznymi dealerkami narkotykowymi! W wieku lat 80-ciu jest to pewne osiągnięcie, prawda mamo?
Przeraziłyśmy funkcjonariuszy dołka policyjnego, a moja mama lekarkę policyjną. Regularnie rozbawiamy kolegów ziomów, którzy sterczą z nami, aby odhaczyć się na komendzie. Padliny jak nie było tak nie ma. Moja mama ze stresu ogłuchła.
Pinczerkowi wyrwano zęby, które były w trakcie leczenia. A szczeniak bernardyna zamiast w moim łóżku śpi w budzie na słomie. Koty, które przeżyły schroniskową zarazę uprowadziła pisowska radna osiedlowa. Cholera wie, co z ptaszkiem! Tymczasem asesorka prokuratorska idzie w zaparte, pomimo że spierdoliła sprawę, a może właśnie z tego powodu.
Rozjebać dziennikarzowi politycznemu dom, mając za pretekst sąsiedzkie donosy – no, brawo! Chyba że jednak jest się pisiurą, a nie kandydatką na niezależnego prokuratora i czeka się tylko, aż banda Barskiego wróci do władzy. A wróci, jeśli panowie koalicjanci nie utniecie ich działań przy samej dupie. I to – pronto!
Użycie siły przez policję i dalsza różnoraka przemoc stosowana przez asesor wobec mnie i mojej mamy była nadmierna i nieproporcjonalna co do sytuacji. Dawniej mi się wydawało, że cyfry w polskiej prokuraturze kończą się na zbiorowym O; teraz wiem, że są już i liczby ujemne.
Zachowanie bałuckiej asesor prokuratorskiej ma doprowadzić do tego, abym się czuła brudna, winna, przerażona. I żebym jako winna była postrzegana przez ogół Polaków. Dzięki staraniom prokuratury staję się wyobcowana ze społeczeństwa. Podlegam totalnemu procesowi dehumanizacji i degradacji. Wobec mnie i mamy zastosowano coś, co amerykańscy behawioryści wojskowi nazywają mental torture. Powodują one istotną szkodę psychiczną, okaleczenie na lata. Tymczasem artykuł 40 Konstytucji RP brzmi: „Nikt nie może być poddany torturom ani okrutnemu, nieludzkiemu lub poniżającemu traktowaniu i karaniu. Zakazuje się stosowania kar cielesnych”.
Panie Ministrze Sprawiedliwości Adamie Bodnar, moja mama Zofia ma 80 lat! Nie wiem ile jej czasu zostało na tym Padole Łez, ale jak obserwuję jak się zmieniła od lipca, to wydaje mi się, że Pana podwładna jej ten ziemski czas skróciła. I napisałam to z pełną odpowiedzialnością za słowa, jak i wszystko inne co zostało przedstawione. Gaz, kajdanki, areszt, dozór, zabranie ukochanej suczki pinczerki Troi – epilog życiowy dla staruszki.
Pamiętajmy, że dopiero władza przekuta na chroniczny strach obywateli staje się doskonała. To kultura znęcania. Kultura znęcania w demokratycznej Polsce Anno Domini 2024. Wyśmiejmy dobrze słowa Hołowni (kierownictwo to czasami jedno, a szczebel operacyjny to wciąż drugie), to za kilka lat znajdziemy się w odpowiedniku Berezy Kartuskiej.