Sophie Marceau powiedziała kiedyś, w tonie wyrzutu, do swojego męża Andrzeja Żuławskiego: „Ty żyjesz w swojej głowie”. Rzecz w tym, że jeśli w głowie jest interesująca, może to być najciekawsza forma egzystencji. Z takim przypadkiem będziemy tu mieć do czynienia.
Kilka jest warunków koniecznych do spełnienia, aby stworzyć ciekawy zapis fragmentów własnego życia: mieć za sobą wiele lat, wiele ciekawych doświadczeń, obserwacji i przemyśleń, dar oryginalnego myślenia, wnikliwą, nie tylko powierzchowną, spostrzegawczość, no i oczywiście umiejętność ujęcia tego w formę zbudowaną ze słów. Jeśli do tego dochodzi jeszcze wykształcenie i solidny łut erudycji, to jest to przepis na powiedzenie w takim przedsięwzięciu.
Łukasz Nicpan (rocznik 1950), poeta i znawca poezji (swego czasu szef działu poezji w „Nowych Książkach”) spełnia te warunki, a można wskazać jeszcze co najmniej kilka innych. Dlatego dokonany przez niego zapis 365 dni życia, zatytułowany „Fajerwerki w otulinie”, czyta się wybornie. To jego prozatorski debiut, przy czym dobrze się stało, że podjęty tak późno nie zmaterializował się w literackiej prozie, w fikcji, lecz w tworzywie własnego życia.
W pewnym bowiem wieku (wiem to po sobie, bo jestem od autora tylko o kilka lat młodszy) na ogół niezbyt dobrze znosi się fikcję literacką, i w tym co się pisze, i w tym co się czyta. Fikcja jest w sam raz dla młodych ludzi, obcowanie z nią czy uprawianie jej jest naturalnym etapem ich rozwoju, myślowego czy artystycznego. Wraz z upływem lat, nawarstwiająca się magma własnego życia sprawia, że – na ogół – patrzymy na fikcję nieco „z góry”, „protekcjonalnie”, że staje się ona – choćby najbarwniejsza – blada wobec tego, co sami widzieliśmy i przeżyliśmy. Fikcja nie musi już nam niczego zastępować, tak jak w młodości, nie jest potrzebna jako ersatz, jako proteza. Mówiąc krótko: życie przerasta fikcję. Oczywiście, to ocena nieco wyjaskrawiona. Zdarza się i w późnym wieku czytać prozę literacką, fikcyjną, czasem zawodowo, czasem dla przyjemności.
Musi być jednak spełniony warunek: to musi być wybitna, wyrafinowana proza. Także wielka klasyka, do której wracamy. Tylko te czynniki zawieszają działanie wspomnianych wcześniej prawidłowości.
Wracam jednak to zapisków Nicpana. To obcowanie z inteligentnym, mądrym człowiekiem, znakomitym obserwatorem, który ileż ma do powiedzenia, ile interesujących, trafnych spostrzeżeń o życiu swoim i cudzym! I podaje to wszystko stylem klarownym, bezpretensjonalnym, bez cienia minoderii, bez autokreacji.
Żeby nie być gołosłownym przywołam kilka tylko interesujących spostrzeżeń i przemyśleń Nicpana. A nade wszystko trafnych, prawdziwych, co w czasie lektury weryfikowałem przez filtr własnych odczuć i własnej percepcji. Choćby to o naszym stosunku do koleżanek i kolegów ze szkolnej młodości, tych których od czasu do czasu spotykamy choćby na rocznicowych zjazdach szkolnych czy spotkaniach klasy maturalnej. O koleżankach: „nadal są dziewczęce. Choć tylko przy nas, chłopięcych. Z dala od nas już nie są dziewczęce, z dala od nas są prawie stare. Wspólna młodość wciąż trwa między nami, lecz tylko wtedy, gdy jesteśmy razem, jedno wobec drugiego. Wystarczy jednak, że się odwrócimy – a już starzy (w oczach innych). Tak że natura nasza Janusowa, obojnaka, dwulicowa, jakby karciana”. Kiedy natrafiłem na ten passus, byłem zdumiony jego empiryczną wręcz, nie metaforyczną trafnością i jego idealną tożsamością z moimi własnymi odczuciami, które towarzyszą mi, gdy spotykam się z gronem mojej ukochanej klasy maturalnej.
Albo inna uwaga autora, z innego zakresu, znów niewiarygodnie wręcz tożsama, jakby z jednego mózgu zrodzona. Nawiązując do lektury edycji listów Witkacego zauważa on, że jeszcze bardziej frapujące niż sama treść korespondencji, są przypisy do niej: „Setki postaci, niegdyś żywych osób, skwitowane (…) notami biograficznymi, z których każda – gdyby usiadł nad nią jakiś nowy Tołstoj, mogłaby stanowić kanwę epopei, powieści realistycznej w trzech tomach. Zasuszone liście herbaciane zmielone na pył”. Nic dodać, nic ująć! Albo to dziwne odczucie, które i mnie się czasem zdarza, gdy natknąwszy się na kogoś obcego, przypadkowo i na chwilę, doznaję kosmicznej niemal, filozoficznej, melancholijnej refleksji, że ten ktoś zniknie za chwilę z mojego świata na zawsze. Znów idealna niemal, wprost zadziwiająca tożsamość odczuć! Tak jak przy lekturze uwagi o absurdalności fenomenu kibicowania piłkarstwu. Czy ten błysk nostalgicznej refleksji o przemijaniu, w reakcji na (telewizyjny) widok Anuli z serialu „Wojna domowa”, Elżbiety Góralczyk, wtedy, w 1965 roku, „pyskatej, nowoczesnej pyzy”, a na jego oczach starej, śmiertelnie chorej kobiety. Albo ta refleksja nad sensem tajemniczego obrazu Aleksandra Gierymskiego „W altanie”, wywołująca absurdalne na pozór, a przecież kapitalne pytanie, co mówi jedna z postaci, tajemniczy mężczyzna w „białej peruce z czarna kokarda w czarnym atłasowym surducie, odwrócony do nas plecami” . No i te, licznie w tekście rozsiane, pokuśne uwagi nad napotykanymi przypadkowo na ulicy czy w środkach komunikacji, młodymi kobietami, wolne od „starczej lubieżności”, a przy tym odkrywcze psychologicznie. W jednej z tych obserwacji rozpoznaję (z nazwiska, a nawet znam go osobiście) pewnego „profesora religioznawstwa, chudziny z bródką”, perorującego do młodej kobiety przy restauracyjnym stoliku w Ogrodzie Saskim. I ta bliska mi, i wywołująca wdzięczność czułość w stosunku do zwierząt, z ratowaniem od śmierci pająka uwięzniętego w zlewie włącznie. Dość! Za dużo z materii tych zapisków już wyjawiłem. Ale spokojna głowa. Każdy może je zinterpretować inaczej, po swojemu. Takich bakalii można z „Fajerwerków” Nicpana wyłowić mnóstwo. Nie trzeba ich nawet wyławiać, same się pchają do rąk, a raczej do czytelniczej uwagi. Każdy znajdzie coś dla siebie. Fascynująca przygoda z dziennikiem myśli myślącego człowieka.
Łukasz Nicpan – „Fajerwerki nad otuliną”, PIW, Warszawa 2020, str. 324, ISBN 978-83-8196-055-7