9 listopada 2024

loader

Leonid Zorin i jego „Warszawska melodia”

Ostatniego dnia marca w Moskwie zmarł Leonid Zorin – jeden z najbardziej znanych dramatopisarzy i prozaików rosyjskich, twórca, którego literacka kariera trwała niewiarygodnie długo, bo aż niemal dziewięćdziesiąt lat.

Rozpoczął ją jako dziewięciolatek jeszcze w 1933 roku, kiedy wyszedł tomik jego wierszy; na dalszą literacką błogosławił go wtedy sam Maksym Gorki, któremu malec złożył wizytę na daczy eskortowany przez Izaaka Babla i który napisał potem o wunderkindzie opublikowany w „Prawdzie” szkic „Chłopiec”. W 1941 roku Zorin debiutował jako autor teatralny, który to rodzaj aktywności wnet miał na dziesięciolecia stać się dlań najważniejszym – teatr w rodzinnym Baku wystawił jego „Sokoły”; choć rzecz zakończyła się klapą, już w roku 1949 kolejną sztukę naszego autora, teraz już moskwianina, zatytułowaną „Młodość”, wzięła na warsztat jedna z czołowych scen stolicy – Teatr Mały. Odtąd Zorin zadomowił się na rosyjskich scenach już na dobre, regularnie dostarczając im coraz to nowe swe utwory, których liczba dosięgła pół setki; jego płodność, rezultat zarazem fanatycznej pracowitości i nieprzerwanej weny twórczej, niektórym przywodziła trochę na myśl Lopego de Vegę.
Pisał Zorin zarówno o współczesności, jak i o przeszłości; historycznego kostiumu używał jednak często do aluzyjnego dyskursu o tej pierwszej. Choć nigdy nie zaliczał się do opozycjonistów, nigdy też nie był twórcą dyspozycyjnym, a kłopotów z cenzurą doświadczał niejeden raz. Opublikowana przezeń na początku 1954 roku w miesięczniku „Tieatr” sztuka „Goście”, której negatywnym bohaterem był wysoki funkcjonariusz aparatu władzy, okazała się jak na dojrzewającą dopiero polityczną odwilż stanowczo zbyt śmiała; poddana bezlitosnej krytyce i objęta zakazem wystawiania, jeszcze po latach w różnych informacjach o autorze bywała konsekwentnie pomijana (jak np. w II tomie radzieckiej „Encyklopedii teatralnej” z 1962 roku). A kiedy w roku 1964 „Rzymską komedię” Zorina – rzecz o cesarzu Domicjanie oraz jego dwóch poetach, bezkompromisowym Dionie i wyrachowanym Serwiliuszu, czyli o władcy i artystach – zaczęły próbować dwa słynne teatry: Teatr im. Wachtangowa w Moskwie (reżyserował Ruben Simonow, rolę Diona objął Michaił Uljanow) oraz Wielki Teatr Dramatyczny w Leningradzie (w reżyserii Gieorgija Towstonogowa) – w Moskwie na premierę zezwolono, ale w bardziej wówczas ortodoksyjnym Leningradzie Towstonogow zgody nie dostał, a sztuka stała się jedynym w biografii wielkiego reżysera spektaklem niedopuszczonym do publicznej prezentacji. Pełne za to oficjalne uznanie zyskali sobie „Dekabryści” Zorina (1966) – pierwsza część zamyślonej i wystawionej przez Olega Jefriemowa w jego Sowriemienniku trylogii historycznej, na którą złożyli się nadto „Narodowolcy” Aleksandra Swobodina i „Bolszewicy” Michaiła Szatrowa; kilka lat później cara Mikołaja I skonfrontował Zorin z Aleksandrem Puszkinem – w „Miedzianej babci”, której akcja toczy się w niespełna dekadę po „Dekabrystach”, a która, choć też nie bez przeszkód, miała swoją, do dziś przeze mnie dobrze pamiętaną prapremierową realizację w MChAT, również w reżyserii Jefriemowa i z nim samym w roli poety. W tychże latach siedemdziesiątych spod pióra Rozowa wyszła też liryczna komedia „Brama Pokrowska” (nazwa placu w Moskwie) – jak o niej pisano, „hymn dla Chruszczowowskiej odwilży”, dla czasów, „kiedy wszyscy żyli w upajającym przedsmaku szczęścia”; olbrzymią popularność zyskał sobie oparty na niej dwuczęściowy film telewizyjny, w 1982 roku zrealizowany przez aktora i reżysera Michaiła Kozakowa, gdzie główną rolę zagrał dwudziestoletni wtedy Oleg Mieńszykow; skądinąd film ten, nakręcony w konwencji, w której liryzm przeplata się z burleską, i uznany na kolaudacji za płytki i banalny, nim trafił do widza, przeleżał rok na półce.
Przy okazji tej „Bramy Pokrowskiej” nie od rzeczy będzie przypomnieć, że kino zawdzięcza Zorinowi sporo jeszcze innych ważkich inspiracji. Z tych najważniejszych wymieńmy zwłaszcza współautorstwo – wraz z reżyserami Aleksandrem Ałowem i Władimirem Naumowem – scenariusza głośnego filmu „Pokój przychodzącemu na świat” (1961); nagrodzona Srebrnym Lwem w Wenecji opowieść o młodziutkim rosyjskim lejtnancie, który w ostatnich dniach II wojny konwojuje do radzieckiego szpitala oczekującą rozwiązania Niemkę, stała się, jak pisał polski już krytyk, pięknym wykładnikiem sensu wojennej batalii, prowadzonej w nadziei szczęśliwszego jutra ludzkości. A w roku 1979 napisaną dwadzieścia lat wcześniej sztukę Zorina „Poczciwcy” – o naiwnych uczonych, z altruistycznych pobudek torujących drogę do awansów tępemu i cynicznemu koledze – obrał sobie za kanwę reżyserskiego debiutu Karen Szachnazarow. Przez ostatnie czterdzieści lat Zorin oddawał się wszakże coraz to bardziej prozie – i w tej dziedzinie osiągając niemałe sukcesy, obficie czytany, komentowany i nagradzany; pisał i publikował do samego końca.
W Polsce przełożyliśmy kilka jego sztuk – wśród nich „Dostrzec w porę”, wspomnianych „Poczciwców” i „Rzymską komedię”; tę pierwszą – o czworgu przyjaciół w młodości i w wieku dojrzałym – w swoim czasie zagrało kilka naszych teatrów. Jednak najbardziej na naszą pamięć zasługuje Zorin z powodu także u nas tłumaczonej i granej „Warszawskiej melodii”. Ten powstały w 1966 roku bodaj najsłynniejszy rosyjski melodramat owych lat czyni dwojgiem swych bohaterów młodą Polkę Helenę i młodego Rosjanina Wiktora, którzy poznają się w końcu roku 1946 w Moskwie – ona studiuje śpiew, on, przedtem frontowy żołnierz, winiarstwo. Rodzącemu się romantycznemu uczuciu i wspólnym planom na przyszłość staje na przeszkodzie rozporządzenie radzieckich władz, zakazujące małżeństw z cudzoziemcami; Wiktor nie potrafi niczego przedsięwziąć, zrozpaczona Helena wraca do Polski. Do ponownego ich spotkania dochodzi po dziesięciu latach w Warszawie; oboje mają na swym koncie niemałe osiągnięcia zawodowe, oboje też są w nowych związkach, choć najwyraźniej żałując tego, który utracili; desperacki krzyk duszy Heleny u obawiającego się konsekwencji Wiktora nie znajduje odzewu. Gdy po kolejnych dziesięciu latach spotkają się znowu, tym razem na powrót w Moskwie, w sali koncertowej konserwatorium, w której niegdyś się poznali, a teraz Helena daje gościnny recital, ich połączeniu pozornie nic już nie będzie stać na przeszkodzie – ani ich małżonkowie, z którymi się rozstali, ani prawo, które dawno się zmieniło; jednak wszystko to, co ich kiedyś wiązało, już wygaśnie – najpierw ogłuszone przez system, potem stępione przez brak odwagi mężczyzny, wreszcie ostatecznie stłumione przez czas…
Prapremierę „Warszawskiej melodii” dał w 1967 roku znowu moskiewski Teatr im. Wachtangowa, znowu w reżyserii Rubena Simonowa (dla którego ta realizacja miała okazać się ostatnią) i znowu w gwiazdorskiej obsadzie: Helenę zagrała Julia Borisowa, Wiktora – Michaił Uljanow. W roku następnym sztukę grały już 93 radzieckie teatry, w których pokazano 3514 jej przedstawień, co dawało utworowi Zorina wśród wszystkich granych w owym roku w ZSRR rodzimych i obcych dzieł dramatycznych drugie(!) miejsce; w 1969 roku „Warszawska melodia” miała tam 1932 przedstawienia w 83 teatrach, w roku 1970 – 1035 przedstawień w 57 teatrach. W roku 1969 spektakl Teatru im. Wachtangowa został zarejestrowany przez radziecką telewizję. Rola Heleny stała się dla niejednej rosyjskiej aktorki najlepszą w karierze; naturalną koleją rzeczy sztuka Zorina okazała też w tych latach duży wpływ na ukształtowanie i utrwalenie ówczesnego rosyjskiego stereotypu współczesnej Polki – błyskotliwej i pełnej gracji, ale i godności, czułej i wrażliwej, ale zarazem silnej i odważnej.
U schyłku ubiegłego stulecia Zorin napisał sequel „Warszawskiej melodii”, zatytułowany „Skrzyżowanie”, gdzie Helena i Wiktor przypadkowo spotykają się na jakimś zachodnioeuropejskim lotnisku już jako ludzie siedemdziesięcioletni: ona jest świadoma, z kim ma do czynienia, on zaś jej nie rozpoznaje i jakby rachując się z samym sobą opowiada rzekomej nieznajomej dzieje swej młodzieńczej miłości. W prapremierowym spektaklu „Skrzyżowania” w 1998 roku w moskiewskim Teatrze im. Jermołowej zagrali Elina Bystricka (legendarna Aksinia z filmowego „Cichego Donu”) i Władimir Andriejew; równocześnie na przełomie wieków nastąpił sensacyjny renesans zainteresowania poprzedniczką, czego apogeum stał się spektakl samego Lwa Dodina w jego Małym Teatrze Dramatycznym w Petersburgu w roku 2007. Zorin pisał wtedy o swym klasycznym już dziele: „Z czasem pojąłem, że to temat uniwersalny, że to nie po prostu historia o tym, jak mocarstwo lub dokładniej supermocarstwo jak walec zgniotło uczucie, nadzieję i szczęście. Rzecz ma się gorzej i straszniej: wszędzie na ziemi, na całym tym otoczonym kosmosem globie, miłość jest niezmiennie czymś z innej planety, zawsze nie we właściwym czasie i nie na swoim miejscu, zawsze obca i nieodpowiednia, wszędzie w jej drżącym głosie słychać płonność i beznadzieję.”
Obie sztuki o Helenie i Wiktorze, połączone w jeden spektakl, przywozili do Polski kilka lat temu aktorzy z Irkucka…

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Epidemia osamotnienia

Następny

Pierwszomajowo i historycznie

Zostaw komentarz