6 listopada 2024

loader

Maszynopis znaleziony w szafie

„Znalazłem na dnie szafy maszynopis, stary, zakurzony, ale porządnie wtłoczony miedzy plastikowe okładki…” – napisał w pierwszym zdaniu swojego pamiętnika Jacek Fedorowicz, człowiek estrady, telewizji, aktor, a ściśle biorąc: komik telewizyjny i filmowy, redaktor, konferansjer, satyryk, opozycjonista, felietonista i w ogóle człowiek orkiestra, jedna z najsłynniejszych postaci polskiego – jakkolwiek by to nazwać – szołbiznesu, parnasu popkultury, człowiek którego charakterystyczny głos i sylwetkę rozpoznają Polacy pod wszystkimi szerokościami i długościami geograficznymi.

Któż nie pamięta „Ja nie Jajacka, ja Jacka” z „Motodramy”, zabawnej postaci z „Kochajmy Syrenki”, figur z komedii Barei („Nie ma róży bez ognia”), wodzireja z telewizyjnego „Małżeństwa doskonałego” i „Kariery’’ w czasach rzeczywiście już dziś przedpotopowych, słynnego Kolegi Kierownika z satyrycznego cyklu radiowej Trójki
„Sześćdziesiąt minut na godzinę” czy choćby członka artystycznej kompanii gdańskiego teatrzyku Bim-Bom, sportretowanej w „Do widzenia do jutra” Janusza Morgensterna?
Czy Jacek Fedorowicz rzeczywiście znalazł stary maszynopis, czy też to tylko chwyt znany z literatury i autor napisał swój zakurzony pamiętnik zupełnie niedawno? Nie jest to po prawdzie aż tak istotne dla zwykłego czytelnika (choć dla badacza mechanizmu pamięci i specyfiki literackich świadectw epoki – już tak), bo rzecz w czytaniu jest pyszna.
Ujmując rzecz najbardziej generalnie, wspomnienia Fedorowicza dotyczą jego początków jako młodego artysty, estradowca, redaktora i malarza (jakby kto chciał wiedzieć, Fedorowicz jest dyplomowanym artystą malarzem po gdańskiej PWSP, co potwierdza reprodukcja dyplomu pomieszczona na trzeciej stronie okładki).
Najciekawszą częścią książki jest wszakże ta poświęcona właśnie Bim Bomowi, a nieco może zbyt drobiazgowa jest partia (nie mylić z PZPR) dotycząca wszelakich młodzieńczych mitręg redaktorskich pamiętnikarza. Jest tu też sporo smakowitych, anegdotycznie podanych personaliów, anegdot związanych z ludźmi, których Fedorowicz poznał i z którymi współpracował (n.p. Wowo Bielickim, Bogumiłem Kobielą, Zbigniewem Cybulskim, Jerzym Karaszkiewiczem i wieloma innymi).
Czas płynie wartko i ta część polskiej kultury powojennej, która naówczas, gdy się tworzyła, nie była przecież zaliczana do rejestrów wysokich (myślę o estradzie, piosence, teatrzykach studenckich i tak dalej), dawno już zdążyła się „jak figa ucukrować, jak tytuń uleżyć”, stała się klasyką, częścią szacownej tradycji, a dawni mistrzowie lekkiej muzy występują dziś w roli szacownych starców, pardon, starszych panów.
I bardzo dobrze, bo ówczesna kultura popularna jest dziś świadectwem i dokumentem epoki minionej co najmniej tak samo, a może nawet z pewnych względów bardziej interesującym niż kultura zwana wysoką, bo bardziej była chłonna na soki i impulsy dookolnej rzeczywistości.
Kopalne dinozaury, o czym świadczy sobą sam Jacek Fedorowicz, są zresztą nadal czynne i w niezłej formie.
Ku przyjemności czytelników – i takich jak niżej podpisany, który zahacza nieco zwapniałą pamięcią o sprawy dziewcząt i chłopców „z tamtych lat” (choć był wtedy kompletnym gówniarzem pętającym się pod nogami bigbitowców i dziewcząt w niezapomnianych spodniach rybaczkach i fryzurach a la Kasia Sobczyk), ale i być może też kompletnych żółtodziobów, dla których ten park jurajski jest fascynującym odkryciem.
Jacek Fedorowicz – „JA jako wykopalisko”, Świat Książki, Warszawa 2014, str. 272, ISBN 9788379438624

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

„Nowy Kaliban” Zygmunta Kałużyńskiego

Następny

„W trosce o prawdę historyczną”

Zostaw komentarz