Wierzbickilogo
10 maja 2014
Polskie władze tradycyjnie olały kolejną rocznicę zakończenie II Wojny Światowej. Zero celebry oficjalnej. W mediach, co najwyżej, ogólne, rutynowe przypomnienie przyprawione dyżurnymi uszczypliwościami pod adresem „sowieckich zwycięzców”. Tym razem nasze antyrosyjskie fobie zostały pokrzepione przez wydarzenia na Ukrainie. Zaniechanie czytelnie wpisuje się w bieżącą politykę. Pełnimy aktualnie wątpliwie wiodącą, marną w Europie rolę pogromcy Władimira Putina. Wygląda to, wedle mojej skromnej opinii, nieco groteskowo, gdyż – tak na marginesie – nie jest wsparte nawet śladowym, nie mówiąc o symetrycznym Rosji, potencjałem gospodarczym i militarnym mej ojczyzny. Konsumujemy, niezbyt rozumnie, w mej opinii, naszą pozycję członka Unii Europejskiej i NATO, usiłując przy tym zarazić naszym podejściem pozostałych uczestników tych organizacji. Sztandarowy pomysł ekipy Tuska: „europejska unia energetyczna” jest, zdaniem wielu, urojeniem. Co najwyżej dobrze sprzedaje się mediach.
Wracając do obchodów rocznicowych, zatkniecie biało-czerwonej flagi na ruinach Berlina w maju 1945 przez żołnierzy I Armii Wojska Polskiego im. Tadeusza Kościuszki – zdaniem rządzących i przytakujących im mediów – było epizodem nie wartym wspomnienia i przypomnienia Polakom: byliśmy jedyną poza-radziecką formacją zbrojną, która w finale wojny uczestniczyła w zdobywaniu stolicy III Rzeszy.
Mamy oto do czynienia z na zimno skalkulowaną wolą decydentów, nakierowaną na wyresetowanie żołnierzy Berlinga i Świerczewskiego z narodowego Panteonu. Dla osiągnięcia tego celu nie szczędzi się pieniędzy i medialnego zadęcia. Jak za czasów wczesnej Polski Ludowej, mnożą się jedynie słuszne filmy, audycje i dyskusyjne panele, obliczone na wypranie młodych mózgów z najmniejszego cienia sympatii dla PRL-u. Najwyraźniej miesza się demokratyczne prawo do posiadania własnego zdania – na ten i na każdy inny temat – z angażowaniem instytucji państwa po jednej, wykreowanej na jedynie słuszną, stronie historycznej barykady.
Druga Wojna i pamięć o niej to jedno a bieżące wydarzenia na Ukrainie, wobec których nie możemy pozostać obojętni, to drugie. Nie widzę powodu, aby totalnie ignorować ważną rocznicę i udawać, że jej nie ma, podobnie jak nie odnajduję racjonalnych przyczyn odwołania w Polsce Roku Kultury Rosyjskiej. Jedno i drugie dowodzi buractwa władz i zaświadcza, że nasi rządzący wzięli rozbrat z rozumem. Polski rząd, symbolicznie ujmując, odmówił wiz wjazdowych do naszej kulturalnej ojczyzny Tołstojowi, Jesieninowi, Bułhakowowi, Pasternakowi, Szostakowiczowi i wielu innym gigantom światowej skąd inąd kultury. Taka postawa napędza rosyjski nacjonalizm, zacieśnia więź Rosjan z Putinem. Rządzący w Warszawie nie chcą uznać znaczenia radzieckiego zwycięstwa w minionej wojnie za warte rocznicowego świętowania. Konsekwentnie nie zamierzają przyjąć do wiadomości wagi Victorii 1945 roku dla Europy, w tym dla Rosji i Rosjan: akurat dla nich jest to najważniejsze święto, które, niezależnie od przyszłego biegu spraw w tym kraju takim pozostanie. Nasi szamani od historii świadomie negują i deformują jego znaczenie dla Polski, przypisując wydarzeniu wyłącznie wrogie Polakom i Polsce konotacje. Najwyraźniej zapomina się, czym był „Generalplanost” Hitlera i co oznaczał dla rasowo ułomnych Polaków w przypadku zwycięstwa Niemiec. Młode pokolenie przestaje rozumieć, czym była miniona wojna. W sposób oczywisty mamy do czynienia z pełzającym procesem zakłamywania naszej historii. Paradoksalnie, demokracja, miast zasypywać różnice i ważyć argumenty stron, naucza, że historia służy głównie bieżącym potrzebom polityków, a jej zasobem można dowolnie manipulować: kłamać wprost, wyolbrzymiać i przemilczać (wymazywać z niej) rzeczy niewygodne dla aktualnie rządzących
Rosja od lat robi w naszym kraju za dyżurnego chłopca do bicia rządzącej i pozarządowej prawicy. Nie oznacza to, że nie zauważam rosyjskich win np. w tle ukraińskiego kryzysu: zajęcia Krymu i okupacji wschodnich terenów Ukrainy, także innych zagrożeń wypływających z imperialnych ciągot kolejnych władców tego olbrzymiego kraju. Wydarzenia na Ukrainie przysporzyły krzepy naszej antykremlowskiej nadaktywności, w tym przypadku po części zasadnej; dodały adrenaliny politykom i medialnym gwiazdom dziennikarstwa. Niemal wszyscy mówią właściwie tym samym, jednym głosem co ich moskiewscy koledzy po fachu, tyle, że z dokładnie odwróconym wektorem.
Rosja nie jest krajem demokratycznym w zachodnim rozumieniu tego słowa. Trudno, w przypadku tego kraju, mówić o społeczeństwie obywatelskim, pojmowanym w sposób taki, jak my jesteśmy to gotowi akceptować; jest jednak, mimo wszystko, diametralnie różna od Związku Radzieckiego. Ciągle otwartym pozostaje pytanie, dokąd zmierza.
Problemem naszego wschodniego sąsiada pozostają imperialne ciągoty i postradzieckie resentymenty, czego uwierającym odpryskiem jest to, co dzieje się obecnie na Ukrainie. Gospodarka Rosji tonie w anachronicznych i nierozwojowych założeniach i rozwiązaniach. Nie jest w stanie wypłynąć na szersze wody na skutek niedostatku technologicznych innowacji, nadto wzmaga się z odpływem zachodniego kapitału. Niewątpliwie surowce energetyczne, które Rosja eksportuje do Europy, będące głównym źródłem tzw. twardej waluty, są przez to państwo traktowane jako oręż politycznego nacisku. Jak się okazało, jest to oręż kiepski. Spadek światowych cen ropy i gazu, głównych źródeł dewiz Rosji, pogrąża ten kraj w recesji. Groźnie odbija się na jego gospodarce rabunkowa, miniona prywatyzacja. Realizowana bez zachodniego kapitału – pozbawiona know-how – wykreowała pasożytniczą grupę oligarchów, trwoniących pieniądze i zasoby na ostentacyjną prywatę. Korupcja panoszy się na potęgę. Gros kapitału, zamiast wspierać rosyjską gospodarkę, podlega transferowaniu na Zachód; zapewnia życie w niebotycznym zbytku stadu zdemoralizowanych bogaczy; skąd inąd, po zapuszczeniu korzeni na Zachodzie, miłym ich gospodarkom, bankom oraz prawnikom zarabiającym krocie na tym wypasionym towarzystwie, i tutaj zachodnie zbrzydzenie Rosją się kończy.