2 grudnia 2024

loader

Nie silić się na sztuczną młodzieńczość

– Dziś niektórymi autorytetami dla mas stali się ludzie, których nie poważam – z Magdaleną Zawadzką rozmawia Krzysztof Lubczyński.

Pani książka „Kij w mrowisko” okazała się, wbrew tytułowi, ciepłym pamiętnikiem pozbawionym złośliwości w stosunku do ludzi. Po latach, w 2014 roku wydała Pani kolejną książkę wspomnieniową, „Taka już jestem”. Przywiązuje Pani wagę do wspomnień, do przeszłości. Czym są dla Pani?

Uważam, że zawsze trzeba odwoływać się do ważnych dla nas wzorców. Tymczasem stało się tak, że tylko ktoś kto się pcha, może znaleźć się – jak to się teraz obrzydliwie mówi – „na topie”. Nie chciałabym zaś, by autorytetem był dla mnie tylko ten, kto ma dużo pieniędzy albo kto najczęściej pokazuje się w telewizji, bez względu na to, w czym się pokazuje i jak często. Dziś niektórymi autorytetami dla mas stali się ludzie, których nie poważam. A co do przeszłości, pamięci, to przywiązuję do tego wielką wagę. Nie byłoby nas, gdyby nie było tych, którzy utorowali nam drogę. Buńczuczność i megalomania, że wszystko zostało stworzone teraz i niczego nie ma za nami, są bardzo denerwujące. My posuwamy się tylko krok do przodu i prawie wszystko zawdzięczamy tym, którzy byli przed nami. Ja też jestem skierowana ku przyszłości, ale nie można tworzyć przyszłości bez przeszłości. Nie zamierzam się silić na sztuczną młodzieńczość.

W swojej książce wspomina Pani, że urodziła się Pani w rodzinie żyjącej w warunkach bardzo skromnych. Może właśnie to bardzo normalne życie w dzieciństwie sprawiło, że daleka jest Pani od „fumów” środowiskowych?

Życie mojej rodziny było tak skromne, jak życie inteligencji, zdemolowanej przez wojnę. Zresztą często nie mądrość, ale cwaniactwo dawało pieniądze i niestety w dużej mierze tak do dziś pozostało. Dom mnie tak ukształtował, że nie było dla mnie wielkim szokiem czy powodem do przewrócenia się w głowie, gdy odnosiłam sukcesy. Te zaś demolują ludzi, których psychika nie wytrzymuje skoku z niebytu na wyżyny. Ogromnie też zawdzięczam obecności w moim życiu mego męża, Gustawa Holoubka. Byłam bardzo młoda kiedy go poznałam i byłam z nim całe moje dorosłe życie. Był dla mnie autorytetem w sztuce i w życiu. Mój mąż był żywiołowym, wspaniałym, młodym człowiekiem, pełnym ogromnego poczucia humoru, wiedzy i mądrości życiowej. Gdyby nie palił papierosów i nie był tak roztargniony, to byłby ideałem, takim, który mi odpowiada. On miał w sobie to, co mi się w mężczyźnie podoba. Nie miał w sobie nic z dostojeństwa i z zakłamania. Był skromny i pełen szlachetnej prostoty w życiu codziennym, był naprawdę wspaniałym człowiekiem.

Czy swoją żywiołowość, znaną z ekranu i sceny, odziedziczyła Pani po ojcu, Andrzeju Zawadzkim, w latach 1935-37 mistrzem w jeździe figurowej na lodzie?

Na pewno, bo był człowiekiem ogromnej energii, nie tylko sportowej. Wiele tablic upamiętniających Powstanie Warszawskie, to skutek jego starań. Zbierał na nie pieniądze i czynnie działał w środowisku akowskim. Brał udział w konspiracji Powstaniu, przeszedł szlak kanałami z Woli do Śródmieścia. Później znalazł w offlagu w Niemczech, następnie walczył w kampanii we Włoszech, po czym znalazł się w Londynie, z którego wrócił do Polski. Gdy zmarł, to jego odznaczenia nie mieściły się na poduszce, którą niesiono na pogrzebie. Ale gdy chodzi o energię, żywiołowość, to mamie też nic nie brakowało.

Pani początki aktorskie to telewizyjne Młodzieżowe Studio Poetyckie. Jak wspomina Pani tamto doświadczenie?

Miałam 14 lat, byłam amatorką, a telewizja była emitowana na żywo, więc tamtych doznań nie da się z niczym porównać. Sporo lat później grałam na żywo w teatrze telewizji ogromną rolę „Czarującej szewcowej” w sztuce Federico Garcia Lorki.
Na egzaminie w PWST zauważył Panią Ludwik Sempoliński. Czy to pod jego wpływem kierowała się pani ku estradzie?
Ludwik Sempoliński dodał mi dużo otuchy. Był człowiekiem bardzo kulturalnym, miłym. Nie stwarzał na egzaminie atmosfery sztucznej grozy jak niektórzy profesorowie. Kabaret, piosenkę, estradę zawsze lubiłam niezależnie od tego, choć na pewno on, oraz inny mój mistrz, Aleksander Bardini, przekazali mi dużo wiedzy z tej dziedziny scenicznej.

Miała Pani okazję zagrać kilkakrotnie z Tadeuszem Łomnickim – w „Panu Wołodyjowskim”, oraz w telewizyjnym „Makbecie” i „Poskromieniu złośnicy”. Zwłaszcza rola lady Makbet była obsadzona przez A. Wajdę nieszablonowo, bo Pani, młodej aktorce o miłej i dziewczęcej powierzchowności powierzył rolę demonicznej podżegaczki do mordu.

I takie posunięcia są najbardziej interesujące, wbrew warunkom zewnętrznym, a nawet psychicznym, bo wtedy trzeba w sobie poszukać tego zła. Kiedyś Krzysztof Zanussi obsadził mnie w filmie „Damski interes”, w roli dawnej funkcjonariuszki SB, osoby o nie najbardziej świetlanym charakterze. Była to sama przyjemność odnajdować w sobie takie motywacje i możliwości psychiczne jak w tej postaci. Podobnie Kazimierz Dejmek na początku lat 90-tych obsadzając mnie w roli Ubicy w „Królu Ubu”, mimo że nie jestem ani wulgarna ani chamska ani zła czy demoniczna. Zewnętrznie nie miałam nic z Ubicy, tak jak z koszmarnej, nowobogackiej rektorowej w „Barwach ochronnych”.

Czy posiadanie doświadczenia życiowego warunkuje wiarygodność grania pewnego typu ról? Czy można wiarygodnie grać wielkie cierpienie, jeśli nie doznało się ekstremalnych cierpień?

Warunkuje, ale nie wprost, nie w ten sposób, że jeśli ktoś nie jest pijakiem, to nie może grać pijaka, czy chorego, jeśli nie jest chorym. Natomiast pracując nad rolą trzeba zwracać uwagę np. na to by nie grać słabej osoby chodząc na „mocnych nogach” albo odwrotnie. A jest tak, że jeśli poczujemy daną rolę, to zaczynamy inaczej się zachowywać i wyglądać, więc chodzi osiągnięcie tej współmierności. Bo to przecież forma określa treść.

W filmie „Rozwodów nie będzie” zagrała Pani ze Zbigniewem Cybulskim. Jak go Pani wspomina? Jaki byłby dziś jako starszy pan?

Byłby takim samym wspaniałym człowiekiem, jakim był, bo my z wiekiem pozostajemy wewnątrz tacy sami. O pewnej aktorce, bardzo złośliwej i niemiłej mówiono, że jest taka, bo miała ciężkie życie. A jej koleżanka powiedziała na to: „ Co wy, ona była taka sama złośliwa i wstrętna, kiedy bawiłyśmy się w piaskownicy”. W nas starzeje się tylko zewnętrzna powłoka, a środku zostaje ten sam młody człowiek. I to jest dramat starości, że człowiek chciałby pobiec, a nie ma już sił. Miałam wielkie szczęście, że poznałam Zbyszka, na planie „Rozwodów nie będzie”. Był przystępny, serdeczny, chłopięco nieśmiały, niby roztargniony, ale pilnie obserwujący wszystko wokoło.

W swojej książce wspomina Pani, że po kilkunastu latach życia w Szczecinie rodzice z radością powrócili do rodzinnej Warszawy. Jaki jest Pani stosunek do tego miasta?

Kocham Warszawę, a tym, którzy ja krytykują, boczą się na nią mieszkając tu, przypominam, że jest wiele innych miast, w których można mieszkać To jest moje miasto i kocham je z jego wadami. Nie lubię pogardliwego słowa „warszawka”. Czy ktoś mówi „krakówek” czy „gdańszczyk”?

Dlaczego Warszawa budzi takie emocje?

Bo jest najwspanialsza i budzi zazdrość. I nikt nie powinien zapomnieć o historii Warszawy i jej tragedii, bo będzie miał ze mną do czynienia. Kocham Warszawę za jej dramat i za wszystko. To prawda, że w Warszawie ocalało niewiele starych kamienic, rodó i pamiątki. Stała się zlepkiem ludzi zewsząd. To jednak przecież nie jest winą Warszawy.

A co Pani czuje, kiedy się słyszy, że Stare Miasto to atrapa?

Jestem wściekła, bo to nie wina Warszawy, że została zburzona. Paryż nie jest atrapą, bo Francuzi kolaborowali z Niemcami i powinni się tego do tej pory wstydzić. Urok Warszawy nie jest tak łatwy i oczywisty jak wdzięk Paryża. Jerzy Waldorf porównał kiedyś stolicę Francji do urodziwej i zadbanej damy, a Warszawę do kobiety trochę zaniedbanej, nie tak szykownej, ale kocha, którą trzeba starać się pokochać mimo wszystkich niedogodności życia z nią.

Dziękuję za rozmowę.

MAGDALENA ZAWADZKA – ur. 29 października 1944 w Filipowicach, aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna. Występowała w Teatrze Dramatycznym i Polskim w Warszawie. Obecnie w Teatrze Ateneum. Niektóre jej role teatralne, to Królowa Jadwiga w „Kronikach królewskich” wg. St. Wyspiańskiego, Porcja w „Kupcu weneckim” W. Szekspira, „Iwona, księżniczka Burgunda” W. Gombrowicza, Hrabina w „Weselu Figara” Beaumarchais, Ofelia w „Hamlecie” W. Szekspira, Rosana w „Życie jest snem” Calderona de la Barca, Muszka w „Skizie” G. Zapolskiej. Jej najgłośniejsza rola filmowa to Basia Jeziorkowska w „Panu Wołodyjowskim” J. Hoffmana, a poza tym zagrała m.in. w filmach: „Sublokator” J. Majewskiego, „Mocne uderzenie” J. Passendorfera, „Rozwodów nie będzie” J.S. Stawińskiego, „Mazepa” G. Holoubka, „Barwy ochronne” i „Damski interes” K. Zanussiego. Zagrała też Simonę Grabczyk w serialu „Wojna domowa” w reż. J. Gruzy i Basię w serialu „Przygody pana Michała” w reż. P. Komorowskiego. W teatrze telewizji m.in: Lady Makbet w „Makbecie” W. Szekspira w reż. A. Wajdy, Kleopatra w „Kleopatrze i Cezarze” G.B. Shawa w reż. J. Gruzy, Kasia w „Poskromieniu złośnicy” W. Szekspira w reż. Z. Hubnera, „Beatrix Cenci” – tytułowa rola w dramacie J. Słowackiego w reż. G. Holoubka, Ofelia w „Hamlecie” w reż. G. Holoubka, Palma Lori w „Żeby wszystko było jak należy” L. Pirandella w reż. L. Rene. Ostatnio ukazała się jej druga jej pamiętnikarska książka – „Gustaw i ja”.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Ryby słone i cuchnące…

Następny

Mroczny pentagram Władysława Terleckiego

Zostaw komentarz