1 grudnia 2024

loader

Okopy świętej Trójcy

W lekturę swoich szkiców autor wprowadza nas bez ogródek i bez niedopowiedzeń: „Nie mam zamiaru ukrywać, że przynależę do konserwatywnego „obozu”. Co więcej, o tym właśnie „obozie” jest ta książka, o tym jak można go rozumieć. (…) Wyjaśniam również, dlaczego nie ufam przepływowi czasu i dlaczego nie daję wiary człowiekowi – zwłaszcza temu, który sądzi, że potrafi naprawić świat.

Z takich tedy racji lepiej zawierzyć nawet nieistniejącemu Bogu niż próżnemu „filozofizmowi” wszelakich tak zwanych teorii krytycznych”. Dalej Bartosz Jastrzębski niemal enumeratywnie wylicza , dlaczego lubi stary świat, a nie lubi nowego, tego naszego powszedniego.
Lubię takich Don Kichotów, bo i w sobie mam coś z takiej postawy pietyzmu dla przeszłości i niechęci do wielu aspektów współczesności. Tyle tylko, że ja wolę raczej formę niż treść „dawnego świata”. Wiem też przecież, że „dawny wspaniały świat”, który tak Jastrzębski, młody uczony z Wrocławia, idealizuje, jest podobnie fałszywą utopią, jak „nowy wspaniały świat” huxleyowski. A po tym wprowadzeniu mamy naprawdę interesujące szkice o nostalgii za przeszłością, o narodach, o konserwatyzmie, o Henryku Rzewuskim, o Adolfie Bocheńskim, o Marianie Zdziechowskim, o Josephie de Maistre, o Platonie i na końcu o Kościele – Ostatnim Królestwie. Czytając je, ciągle przypominałem sobie rozmowę Hrabiego Henryka z Pankracym w „Nieboskiej komedii” Zygmunta Krasińskiego. Można być konserwatystą (którym nie jestem), można kochać czar zmitologizowanej przeszłości i odczuwać za nią nieustającą nostalgię (jakże prawdziwie rozumiem takie stany ducha!), można „nie ufać przepływowi czasu”. Tylko co z tego wynika poza udręczonym kształtem naszego duchowego wnętrza? I tak rację mieli jednocześnie i Hrabia Henryk i Pankracy. I tak żadnemu konserwatyście nie uda się wywikłać z „paradoksu kontrrewolucjonisty”, o którym tak mądrze opowiedział Jerzy Szacki. Ale lektura tych cichych jeremiad jest naprawdę wyborna.
Bartosz Jastrzębski – „Ostatnie Królestwo. Szkice teologiczno-polityczne”, Wyd. Sic!, Warszawa 2016, str. 247

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Zamęt, wiry i bełkot historii

Następny

Czas ma wiele imion

Zostaw komentarz