23 kwietnia 2024

loader

Opozycja dzień po

Kancelaria Premiera / Flickr

Większość debaty publicznej skupia się dziś wokół tematu odebrania władzy PiS-owi. Sprowadza się to do śledzenia sondaży, dodawania procentów poparcia partii opozycyjnych i przeliczania ich na mandaty. Wszystko to kwitowane pytaniem: jednoczyć się czy nie? 

Rzadko kiedy pada inne pytanie: co będzie dzień po ewentualnej wygranej opozycji? Jaki ma ona plan na rządzenie Polską i na to, żeby nie przegrać w kolejnym rozdaniu z PiS-em? 

Standardowa odpowiedź brzmi: najpierw trzeba pokonać PiS, a potem pomyślimy. Na pozór to rozsądne podejście. Opiera się ono jednak na nierealistycznym założeniu. Mianowicie, że po wyborach nastanie okres wytchnienia – że będzie można usiąść i na spokojnie się zastanowić, w jakiej konfiguracji oraz z jakim programem dzisiejsza opozycja ma rządzić Polską. Trzeba sobie powiedzieć wprost: takiego okresu wytchnienia niemal na pewno nie będzie. Zobaczcie, co się działo na świecie w ciągu ostatnich tylko kilku lat. Globalna pandemia, zamknięta gospodarka, inflacja, atak Rosji na Ukrainę. 

Co jeśli PiS przegra wybory?

Jeśli opozycja wygra, to od pierwszego dnia wpadnie w kołowrót rozpędzonej historii. Będzie musiała znaleźć odpowiedzi na setki pytań i dylematów. A wszystko to w ramach trudnej koalicji, bo choć politycy i fani PO marzą o samodzielnych rządach, ewentualnie sprawdzonym sojuszu z PSL, to realia są takie, że najprawdopodobniej będą musieli się układać z Lewicą i Polską 2050. PiS nie zniknie zaś tak, jak robią to najeźdźcy z kosmosu pod koniec hollywoodzkich superprodukcji, lecz zostanie w kraju jako największa partia opozycyjna, z kilkudziesięcioprocentowym poparciem, gotowa w każdej chwili przejąć władzę z powrotem.    

Dlatego czas na myślenie, co będzie „dzień po” jest teraz. 

Byłoby dobrze, gdyby opozycja (oczywiście z pominięciem Konfederacji) dogadała się i znalazła swój odpowiednik 500 plus. Nie chodzi o prostą kopię – na przykład o kolejne świadczenie pieniężne. Rzecz raczej w złożeniu obietnicy wyborczej, która spełnia następujące kryteria. Po pierwsze, społeczeństwu łatwo zrozumieć, na czym ona polega i zweryfikować, czy została dotrzymana. Po drugie, ma bezpośrednie przełożenie na dobrobyt  znacznej części Polaków i Polek. Po trzecie, da się ją zrealizować w ciągu kilku miesięcy po wyborach. Po czwarte, opozycja jest pewna, że nie złamie tej obietnicy. Podkreślam dwa ostatnie punkty. Dziś łatwo zapomnieć, jakim szokiem było dla wielu, że PiS nie tylko obiecał 500 plus, ale się z tej obietnicy szybko wywiązał. 

Jaka będzie rola Lewicy?

To jest także szansa dla Lewicy (wliczając w to partię Razem). Kto jak kto, ale lewicowe ugrupowania powinny być specjalistami, jeśli chodzi o rozwiązania zwiększające dobrobyt dużej części społeczeństwa. Przykład z krótszym tygodniem pracy, postulatem wprowadzonym do debaty najpierw przez Razem, a teraz bronionym przez polityków PO, pokazuje, że da się to robić. W ogóle krótszy tydzień pracy mógłby być takim opozycyjnym 500 plus, gdyby nie to, że na dziś jest mało realne, aby partie opozycyjne porozumiały się co do jego wprowadzenia po wyborach. Ostatecznie Tusk obiecywał jedynie pilotaż. To musi być pewnik. Najgorszą rzeczą, jaką mogłaby zrobić opozycja, byłoby obiecanie ambitnej zmiany, a potem złamanie tej obietnicy. PO wydaje się otwarte na pomysł podwyżek w budżetówce. I być może to właśnie tu jest największy potencjał na opozycyjny odpowiednik 500 plus. 

Niezależnie od tego, czy Lewica wejdzie, czy nie wejdzie do przyszłego rządu, powinna wziąć sobie na sztandar jeden konkretny postulat, z którym wszyscy zaczną ją utożsamiać, i który zmusiłby pozostałe partie opozycyjne do jego uwzględnienia.  Nie czarujmy się, Lewica nie będzie po najbliższych wyborach największą partią, nie będzie dominowała w rządzie, nie urządzi kraju wedle swoich pomysłów. Wciąż jednak może pchnąć go w stronę postępu. 

Tomasz Markiewka

Poprzedni

Perspektywa

Następny

Maja Staśko bije za pieniądze