6 listopada 2024

loader

Pierwsza ćwiartka

Kino-epopeja Mieczysława Wojtczaka

Dekadę temu bez mała zapoznałem się z „Historią kina polskiego” autorstwa Tadeusza Lubelskiego, cenionego filmoznawcy i historyka filmu, pracę obejmującą dzieje polskiej kinematografii od jej początków u progu XX wieku aż po początek pierwszej dekady XXI wieku. Miałem też już poza sobą lekturę pracy Edwarda Zajicka „Poza ekranem. Kinematografia polska 1918-1991”. Traf sprawił, że niemal równolegle z lekturą „Historii…” Lubelskiego zapoznałem się z dwiema bardzo cennymi książkami Mieczysława Wojtczaka, niegdyś dziennikarza i publicysty, a później byłego wiceministra kultury i sztuki, szefa kinematografii w latach siedemdziesiątych. Kolejne moje czytelnicze spotkania z książkami ministra Mieczysława Wojtczaka, a trwają one już od kilkunastu lat, począwszy od lektury jego „Kroniki nie tylko filmowej” (2004), a później „O kinie moralnego niepokoju i nie tylko” (2009), „Wielką ale i mniejszą literą” (2014) przynosiły mi prawdziwą satysfakcję i pożytek. Od lat młodzieńczych fascynował mnie i intrygował splot, zawsze skomplikowany, czasami dramatyczny, między kulturą a polityką w Polsce Ludowej. Zawsze więc skwapliwie wypatrywałem artykułów prasowych, broszur i publikacji książkowych, których lektura mogłaby pogłębić i poszerzyć moją wiedzę na ten temat.
Jednak dopiero lektura książek ministra Wojtczaka, i wcześniej wspomnianych i tej ostatniej, „Przeminęło… jednak pozostało. Od „Zakazanych piosenek” do Moralnego Niepokoju. Nasze kino w latach 1944-1970” sprawiła, że wyszedłem ze strefy przyczynków, detali, fragmentów, domysłów, hipotez często niejasnych, często do siebie nie pasujących i wszedłem na szlak narracji klarownej, syntetycznej, rozległej, bogatej zarówno w szczegóły, jak i w uogólnione oceny. Przyczyny tego były, zasadniczo, dwie. Po pierwsze, Autor tych książek odznacza się wielką wiedzą i kompetencją w zakresie podejmowanej materii. Po drugie, co nie mniej ważne, autor ów nie jest sprawozdawcą historii z drugiej ręki, lecz był jej bezpośrednim już to obserwatorem i świadkiem, już to uczestnikiem, już to współtwórcą zdarzeń. Nadaje to jego narracji autorskiej silnego rysu autentyzmu, a że autor znany jest m.in. z nieposzlakowanej rzetelności, wolnej od skłonności do subiektywizmu, nadinterpretacji, egotyzmu czy efekciarstwa w relacjonowaniu minionego czasu, zdarzeń i personaliów, więc lektura jego książek dostarcza tego, co jest w tym przypadku najważniejsze: rzetelnej wiedzy, opartej na wspomnieniach własnych i na dokumentach archiwalnych, z zasobu prywatnego i publicznego. Wyznam szczerze, zachowując należny szacunek dla badaczy historii wywodzących się z młodego pokolenia, bywa że urodzonych w latach osiemdziesiątych, że gdy zdarza mi się czytać ich naukowe publikacje poświęcone zdarzeniom, które miały miejsce, gdy ich jeszcze nawet nie było na świecie, doznaję uczucia niedosytu, od którego nie potrafię się uwolnić. Brak mi bowiem w ich tekstach, opartych często na solidnej kwerendzie archiwalnej, owej esencji, owego smaku czasu, które pojawiają się tylko wtedy, gdy autor zna opisywane zdarzenia z autopsji, gdy je przeżył sam lub przynajmniej obserwował osobiście, choćby z oddalenia, gdy żył w tej epoce. Tak właśnie jest w przypadku Mieczysława Wojtczaka i jego książek, które poza tym, że są obfitym źródłem wiedzy, z której garściami mogą czerpać badacze epoki, w tym naukowcy, a także zainteresowani nią amatorzy, dostarczają też owej bezcennej „naoczności”, klimatu czasu. Myślę, że atrakcyjność narracji Mieczysława Wojtczaka, to że czasem pozornie nieefektowne fakty i zjawiska potrafi on podawać obrazowo, barwnie i dynamicznie, bierze się także z jego dawnego zawodu, dziennikarstwa, które uczy opisywania rzeczywistości w sposób komunikatywny i wciągający.
Z racji swojej roli pierwszego wiceministra Kultury i Sztuki oraz szefa Kinematografii, którą Mieczysław Wojtczak pełnił w latach siedemdziesiątych, w jego narracji dominuje tematyka związana z tą właśnie dziedziną sztuki, ale podejmuje on także tematykę związaną z innymi dziedzinami kultury, w tym literatury. Ponadto, perspektywa z jakiej patrzy na opisywane zdarzenia jest perspektywą z najwyższej półki władzy, co pozwala poznać nie tylko rezultaty działających mechanizmów, ale i same mechanizmy. Wystarczy wspomnieć jego bezpośredni udział w – należącej już do „klasyki” politycznej historii kina polskiego w okresie PRL – sprawie związanej z produkcją i walką o dopuszczenie na ekrany słynnego filmu Andrzeja Wajdy „Człowiek z marmuru”.
Konsekwencją niegdysiejszego usytuowania Autora wynika to, że w jego relacji dominujące miejsce zajmuje film i sprawy kinematografii. Jego celem było ukazanie nie tylko sukcesów polskiego kina, ale także napięć i konfliktów, powstających zwłaszcza na tle ograniczeń swobód twórczych, pojawiających się w szczególności na tle tematyki współczesnej. W tym kontekście akurat w niniejszej książce poświęcił Autor sporo miejsca przypadkom kilku polskich reżyserów, którzy w poszukiwaniu większej swobody twórczej wyjechali – bez przeszkód – za granicę: Romana Polańskiego, Jerzego Skolimowskiego, Andrzeja Żuławskiego czy Waleriana Borowczyka. Warto zauważyć, że mimo wszelakich trudności, włącznie z posłaniem ich filmów na tzw. „półkę”, wszystkie one znalazły w końcu, choć w niektórych przypadkach z wieloletnim opóźnieniem, drogę na ekrany polskich kin. Warto tu wspomnieć o takich filmach jak „Diabeł” Żuławskiego, czy „Ręce do góry” Skolimowskiego. Ten ostatni, ważny głos w sprawie stalinizmu zrealizowany w 1967, został zwolniony do rozpowszechniania w roku 1981 i wyprzedził, jak się okazało, artystycznie i tematycznie, nurt „kina moralnego niepokoju”. Z kolei przypadek Waleriana Borowczyka poniekąd zdemaskował mit Zachodu jako raju dla artystów. Artysta ten nie znalazł we Francji warunków działalności twórczej godnych jego talentu, nie został należycie doceniony, popadł tam w tarapaty finansowe, a jedyny swój pełnometrażowy film fabularny, „Dzieje grzechu” (1975) zrealizował – paradoksalnie – właśnie w Polsce Ludowej, po siedemnastu latach nieobecności w kraju. Przywołałem na wstępie kilka pozycji książkowych poświęconych historii polskiego kina. „Przeminęło… jednak pozostało. Od „Zakazanych piosenek” do Moralnego Niepokoju. Nasze kino w latach 1944-1970”. Warto też zauważyć, że ramy czasowe tomów Wojtczaka obejmują pierwsze ćwierćwiecze (można by rzecz: pierwszą ćwiartkę) PRL. Był to niewątpliwie najbardziej twórczy etap dziejów polskiego kina, obejmujący okres „polskiej szkoły filmowej”, tworzenie się polskiego kina gatunkowego, w tym polskiej komedii, „kino moralnego niepokoju” i pojawienie się większości najwybitniejszych talentów reżyserskich. Owszem , po 1970 roku powstało kilka arcydzieł (n.p. „Wesele”, „Ziemia Obiecana” czy „Człowiek z marmuru” A. Wajdy, „Sanatorium pod klepsydrą” Wojciecha J. Hasa czy „Barwy ochronne” Krzysztofa Zanussiego), ale podwaliny pod te dokonania, w tym specyficzny język polskiego kina, zostały wypracowane do 1970 toku. Dla miłośników kina, zarówno tych z amatorskiej pasji, jak i motywowanych także profesjonalnie, „Przeminęło…” Mieczysława Wojtczaka, to lektura nie tylko pasjonująca, ale wręcz niezbędna i podręczna.

Mieczysław Wojtczak – „Przeminęło…A jednak pozostało. Od „Zakazanych piosenek” do Moralnego Niepokoju. Nasze kino w latach 1944-1970”, Wydawnictwo Studio Emka, Warszawa 2019, tom I, str. 528, ISBN 978-83-66142-04-6, tom II, str.616, ISBN 978-83-661-04-6.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Noszę samotność godnie

Następny

Teatr czasów Konstantego z Gruzji

Zostaw komentarz