7 listopada 2024

loader

Piknik na skraju Apokalipsy

Profesor Zbigniew Mikołejko (rocznik 1951), to uczony, który z nieczęstym nawet w świecie filozofii upodobaniem wędruje po najmroczniejszych strefach egzystencji.

By się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć choćby tylko po jego książki „W świecie wszechmogącym. O przemocy, śmierci i Bogu”, czy po potężne, dwutomowe studium „We władzy wisielca”. Wielu ludzi, także uczonych filozofów, unika stref mroku, woli pławić się w kandydowskim optymizmie, bo w końcu – „za jakie grzechy…”? „A żyje się tylko raz”. Zbigniew Mikołejko wędruje więc w mroczne strefy niejako za nas, ale nie wynajętym jest kondotierem, on się do tej ciężkiej roboty najął bezinteresownie, dla samej satysfakcji intelektualnej.
I ja osobiście wcale mu się nie dziwię, bo mrok i zło są nie tylko fascynujące jako obiekty obserwacji i namysłu, ale trafniej definiują naszą naturę niż sztuczna wesołość, która jest wokół serwowana. Dlatego lubię, jako czytelnik, wędrować z Mikołejką „ciemną doliną”, poprzez „egipskie ciemności”, idąc z tyłu za jego ascetyczną sylwetką, godną sylwetek świętych z pierwszych wieków chrześcijaństwa, trzymając się go za połę marynarki. Zbiór „esejów przygodnych”, „Prowincje ciemności”, jest okazją do kolejnej takiej mrożącej krew w żyłach i stawiającej włosy na głowie wyprawy.
Autor rozpoczyna z „grubej rury”, od razu „obuchem w łeb”, pozbawiając złudzeń tych, którzy mają złudzenia co do czasu i fenomenu jakim jest dzieciństwo. Ten okres życia, nawykowo traktowany w obyczajowości, kulturze i przede wszystkim – popkulturze, choćby w reklamach, jako czas arkadyjski, szczęśliwy i niewinny demaskuje Mikołejko jako „wynalazek” naznaczony „dramatem”, przy czym czyni to w sposób wyjątkowo perfidny, używając jako punktu wyjścia opowieści o tym, że dzieciństwo to mrok i dramat, opowieści uważanej powszechnie (i opacznie) za pogodną i ujutną, czyli dziecięcej zabawy z „królem Lulem” w zawołaniu.
Po tej lodowatej kąpieli czytelnik jest już cokolwiek zahartowany by przyjąć na klatę filozoficzne opowieści Mikołejki o innych mrokach. W „Pieskie, arcypieskie” mówi o dramacie naszej ludzkiej bo pieskiej, albo pieskiej, bo ludzkiej natury (figura „psiogłowca”), nie traktując tej „pieskości” bynajmniej tylko metaforycznie, lecz odwołując się do figury psa w literaturze i kulturze, od psów ze średniowiecznych legend po poczciwą Lessie z arcypopularnej szkolnej lektury powieści Erica Knighta. Esej „Chrzest i śmierć” samym tytułem sygnalizuje zagadnienie, którego dotyczy – jest podważeniem chrześcijańskiej nauki o życiodajnym jedynie sensie „chrztu świętego”. W kapitalnym eseju „Wstyd, grzech i gniew” Mikołejko zajął się historycznymi (a tym samym także kulturowymi) fluktuacjami miar i kryteriów wstydu, bezwstydu, obsceniczności, stosunku do ciała na przestrzeni wieków oraz ich obrazu w literaturze i sztuce. O splocie „Śmierci, zmysłów i szaleństwa” traktuje inny esej, w którym punktem osiowym rozważań uczonego jest Szekspir, jego „Hamlet, a jeszcze ściślej dialog cmentarny dwóch grabarzy z aktu V. Szekspir, ten wielki artysta i filozof, a konkretnie jego „Romeo i Julia” służy Mikołejce za asumpt także do tematyki kolejnego eseju, „Zabić kochanków z Werony. Prawda i kłamstwo obrzędu”…. Opowiadając o figurze wampira („Wampir to ja. A ja to ktoś inny…”) opowiada Mikołejko właściwie o całościowo ujętej naturze ludzkiej.
W „Martwej naturze ze ściętą głową” pochyla się nad prozą historyczną Jarosława Marka Rymkiewicza, by w rymkiewiczowskiej krwawej historiozofii znaleźć tworzywo i lustro dla swoich przemyśleń. Malarstwo Fuselego (1724-1825), bohatera „małego fragmentarium onirycznego”, malarza tak dalekiego od rankingów wyznaczanych przez przewodniki po wielkich galeriach, że niemal niszowego, to udana próba znalezienia w sztuce ekwiwalencji dla swych intuicji i myśli. W eseju „W „brzuchu wielkiego miasta” odnosi się do swojej nielubianej szkolnej lektury, „Lalki” Prusa i po latach waloryzuje ją, opisując jako – jak mówi podtytuł eseju – „widowisko pasyjne”.
Esej „Zatańczyć śmierć” odebrałem, jako kiepski tancerz, bardzo osobiście. I niby „od zawsze” znam oczywisty motyw „tańca śmierci” („danse macabre”, „Totntanz”), ale dopiero po lekturze eseju Mikołejki uświadomiłem sobie do końca sens tańca jako rytualnego wyrazu lęku i ucieczki przed śmiercią i nicością, rytualnego wyrazu próby ich „zatańczenia”, „zatupania”. „W najciemniejszej dolinie”, „Pieśń mityczna naszego czasu” , „Mesjasz w piekle Luizjany”, „Pustka w kulturze Zachodu”, „Zimne ślepia biowładzy”, „Melancholia, apokalipsa i „nagie życie”, „Piknik na skraju Apokalipsy” – te eseje są kolejnymi egzemplifikacjami widzenia egzystencji przez Mikołejkę. Przewędrowawszy przez historię ludzkiej egzystencji od czasów wczesnych, w ostatnim eseju sięga on po kulturę współczesną, w tym po film Larsa von Triera „Melancholia” i powiada w konkluzji, że nasza egzystencja jest tytułowym „Piknikiem na skraju Apokalipsy”.
O „rzeczach ostatecznych, najbardziej mrocznych i do głębi drapieżnych” opowiada Mikołejko językiem pięknym, bliskim pewnej hieratyczności, cokolwiek „biblijnym”. Jego eseje nie są więc łatwe w lekturze, bo to w pewnym sensie eseistyczne poematy czy poetyckie eseje. Dla mnie ta fascynująca lektura jest niełatwa także dlatego, że czytam ją jako palimpsest, którego nie wszystkie kolejne warstwy są łatwe i oczywiste w odczytaniu.
Jednak wysiłek myślowy przy lekturze „Esejów przygodnych”, choć niebagatelny i wymagający cierpliwości, opłaca się sowicie. Każda deszyfracja, odkodowanie kolejnego motywu zawartego w tych esejach jest jakby momentem rozbłysku światła pośród gęstego mroku. Ta moja pierwsza lektura „Esejów przygodnych” Zbigniewa Mikołejko, była tylko pierwszą ich odsłoną. Będą następne.

Zbigniew Mikołejko – „Prowincje ciemności. Eseje przygodne”, wyd. Sic!, Warszawa 2018, str. 278, ISBN 978-83-65459-20-6

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Prezydent Boliwii obalony

Następny

Legia mistrzem jesieni

Zostaw komentarz