8 listopada 2024

loader

Półprzewodniki ćwierćprzewodników
w krainie montażu

fot. Unsplash

Rządzący chwalą się kolejną inwestycją amerykańskiego kapitału. Tym razem to inwestycja Intela w jedną z faz produkcji  chipów. Nowy cud, tym razem nad Odrą. Znów wzrośnie PKB. Jeszcze jedna, dwie kadencje rządów tej formacji, a polska gospodarka dogoni europejską czołówkę. Nawet Niemcy truchleją przed przebojowym Sasinem. Pod jego przewodem ekspansja rodzimej firmy potrafi pokonać oceany i dotrzeć w chilijskie Andy. Ale nie tylko Sasin ci wszystko wypaczy.

Do chóru pisowczyków dołącza kataryniarz z Waszyngtonu, „światowy” ekonomista Marcin Piątkowski. Gdyby im uwierzyć polskie społeczeństwo wreszcie rozwiązuje problem milenium – zacofania cywilizacyjnego wobec Zachodu. Koniec z europejskim Meksykiem – z montownią za sprawą taniej pracy i niskich podatków. Ale to stąd nadal są transferowane zyski do macierzystych siedzib korporacji. Dla narodowej firmy fircyk w zalotach do zagranicznych gości potrafił tylko wyciąć las. I do tego się wciąż sprowadza polska polityka przemysłowa.

Gonimy Francję czy Meksyk?

Przyjrzyjmy się polskiej gospodarce, którą przekształcili po 1989 r. nadwiślańscy liberałowie. Kopiowali wiernie nakazy płynące z Waszyngtonu. Dlatego we Wrocławiu, w dawnej Państwowej Fabryce Wagonów teraz zagraniczne firmy (w kolejności: niemiecka Adtranz, kanadyjska Bombardier Transportation, francuska Alstom) montują sprzęt kolejowy. Ignoranci nawet nie wiedzą, że w Polsce Ludowej produkowano około 392 mln układów scalonych rocznie, podaje wybitny znawca teorii i praktyki polityki przemysłowej prof. Andrzej Karpiński.

Gdzie są polskie produkty nowoczesnych przemysłów wysokiej techniki: biotechnologie, robotyka, produkty nanotechnologii, kompozyty, układy optyczne, przemysł farmaceutyczny, elektronika profesjonalna, sprzęt i urządzenia do energetyki odnawialnej? Wciąż w Polsce w nowoczesnych sektorach wysokiej techniki powstaje 5-6 proc. wyrobów, a np. we Francji 25-30 proc. Co więcej, 70 proc. nowoczesnych wyrobów powstaje w filiach zagranicznych gości. Gry komputerowe i nowoczesne jachty nie ratują sytuacji, bo to produkcja niszowa, to dwie jaskółki, które nie czynią wiosny. Ale czego się można spodziewać w krainie nieinnowacyjnych bieda-firm. Brylują tu mini-firmy otaczane kultem przez tik-tokowego konfederata Sławomira. W tej konkurencji lepsi od nas są tylko Włosi. Polskim błogosławionym twórcom miejsc pracy pozostaje podwykonawstwo i zlecenia od gigantów, obecnie zwłaszcza usługi biznesowe.

Nic więc dziwnego, że w polskich sweatshopach udział produkcji o charakterze montażu i kompletowania wyrobów finalnych z części i elementów importowanych obejmuje, według obliczeń prof. Karpińskiego, blisko jedną czwartą całej produkcji. Udział przemysłów wysokiej techniki wynosił w r. 2019 w Polsce 5,1 proc. , w krajach najwyżej rozwiniętych 20-25 proc. 

Także firmy w Polsce „zatrudniają” trzykrotnie mniej robotów przemysłowych, tylko 33 na 10 tys. zatrudnionych. Nasze tylko ulice, bo do kapitału zagranicznego należy 60 proc. „polskiego” przemysłu, podczas gdy w UE w obcych rękach znajduje się średnio 20-25 proc. Sytuację pogarsza udział importu w całkowitej sprzedaży na polskim rynku. Blisko połowa powstała u zagranicznej konkurencji. W krajach starej 15-ki UE wielkość ta nie przekracza 20 proc.

Miraże PKB

Pisowska trupa oraz telewizyjni ekonomiści, wolność rynku ubezpieczający, otaczają kultem wzrost gospodarczy. Mierzą go za pomocą wskaźnika PKB, mimo znanych jego ułomności. Stanowi on sumę całej produkcji danej gospodarki (bądź alternatywnie całości jej wydatków albo całości jej przychodów). 

W ostatnich dekadach jego wielkość urosła, gdyż włączono „produkcję” sektora finansowego, jego dochody ze spekulacji tzw. produktami. Nie liczy się natomiast ubytku zasobów przyrodniczych: degradacji biosfery, deforestacji, zaniku bioróżnorodności, wyczerpywania się zapasów minerałów. Problem w tym, że rodzima gospodarka zajmuje wprawdzie jedno z pierwszych pod względem rocznego wzrostu produkcji przemysłowej w EU. Ale równocześnie jedno z ostatnich miejsc w modernizacji swej struktury przemysłowej wśród krajów UE o naszym potencjale przemysłowym. 

To główna teza krytyków narodowej polityki przemysłowej, a właściwie jej braku. Lepiej bowiem mieć niższe tempo wzrostu, lecz szybsze tempo modernizacji struktury gospodarki. Stan faktyczny przedstawia się zgoła inaczej. Montaż wyrobów gotowych tylko zwiększa statystycznie krajową produkcję, podnosi jej wartość finansową. Chodzi zaś o to, by przesunąć rodzime firmy w globalnych łańcuchach produkcji i wartości dodanej. Ich ostatnie ogniwa należą nadal do amerykańskich, koreańskich i zachodnioeuropejskich korporacji – ich udziałowców, właścicieli miliardowych portfeli akcji. 

Bez awansu do kolejnej klasy, nie da się pokonać następnego ważnego etapu polskiej modernizacji. Trwa ona już dwa stulecia. Do tego jest potrzebna długookresowa strategia rozwoju gospodarki. Ale tego nie zrobią ćwierćprzewodnicy, na dodatek kiedy brak kadr, instytucji, projektu. Jest wyborczy teatr patriotycznych póz i min oraz kolejna pogoń za uchodźcą. Jak może być lepiej, skoro wydatki na naukę kształtują się na poziomie 1,4 proc. PKB, a PAN otrzymuje 4-krotnie mniejsze budżetowe wsparcie niż ipenowscy zaklinacze przeszłości. Łatwiej teraz może grant otrzymać 26-letni kelner niż specjalista inżynierii genetycznej.

Wyzwanie nowego interwencjonizmu

Główną jego słabością rządzących jest niezdolność do pełnienia funkcji prorozwojowej. Tej podstawowej słabości towarzyszyły nieumiejętność łączenia perspektywy długoterminowej z politykami publicznymi państwa, np. w dziedzinie energetyki, transportu kolejowego, autobusowego, a także niekontrolowane realiami obsesje i dogmaty, jak choćby na punkcie zagrożenia militarnego. 

Polskie urzędy przeszły neoliberalną terapię nowego zarządzania publicznego. Osłabione, wpadły w sieć żerujących na taniej pracy „obywatelskich” kontraktorów, głównie na szczeblu lokalnym. Wszystko to składa się na niską jakość rządzenia, której dowodem są różne indeksy. Wartość różnych indeksów plasuje jakość rządów w Polsce w umiarkowanych bądź dolnych granicach.

Niska jakość rządzenia to splot rozlicznych słabości polskiego państwa. To m.in. niska efektywność administracji i usług publicznych, świadczą o tym np. inwestycje infrastrukturalne, niewydolny system sądowy z racji słabej infrastruktury informatycznej i niskich płac personelu pomocniczego, a także przewlekły proces legislacji. 

Główna wada polskiej elity władzy i biurokracji to korupcja, bezkarność rządzących, klientelizm, prywatyzacja zysków i upublicznianie kosztów. Ponadto reforma administracyjna kraju zdynamizowała aktywność społeczności lokalnych, na szczeblu gminy, powiatu i województwa. Jednak ta aktywność jest na ogół przejawem gry partykularnych interesów poszczególnych samorządów, branż czy korporacji gospodarczych, w tym zagranicznych. Z ich pola widzenia znika perspektywa ogólnokrajowa.

Tymczasem ponadlokalny charakter mają sprawy ochrony klimatu, gospodarki wodnej, infrastruktury technicznej i informatycznej, i oczywiście konkurencyjność gospodarki. Także z tego powodu Polska potrzebuje sprawnego ogólnego kierownictwa. Całości nie złoży rynek. 

Innowacyjność została w lesie

W tej trwającej już trzy dekady sytuacji, nadwiślańscy liberałowie do spółki z narodową prawicą, przy skromnym wsparciu SLD – zdemontowali instytucjonalne instrumenty polityki przemysłowej państwa. W 1991 r. bezmyślnie zlikwidowano sztab gospodarki. Co więcej, wszyscy oni nie prowadzili celowej polityki przyjmowania kapitału zagranicznego jak na przykład chińscy przywódcy. 

Chiny poszły inną drogą. Państwo chińskie obroniło się przed światowym kapitałem portfelowym. Dlatego Chińczycy nie muszą się dzielić zyskami rodzimych firm z właścicielami portfelowego kapitału. Natomiast elity środkowo-europejskie wpisały transformację w realia ukształtowane w interesie wielkich korporacji, oddały im sektor bankowy, rynek wewnętrzny, pozbawiły się przemysłu zbudowanego wysiłkiem wielu pokoleń. Zmuszają teraz polskie społeczeństwo do konkurowania niskimi płacami, pracą montażową i niskimi podatkami. 

Witaj Intelu, żegnaj Pafawagu, gdzie jesteś polski grafenie! Również społeczeństwa, które mają konkurencyjne gospodarki jak Japonia, Korea, Izrael, Finlandia – nie zawdzięczają ich cudom wolnego rynku. Zawdzięczają natomiast przemyślanej, długofalowej polityce przemysłowej swoich państw. Nie chodzi tylko o instrumenty polityki makroekonomicznej: operowanie progami podatkowymi, wydatkami ze wspólnej kasy, kształtowanie kursu narodowej waluty czy stopy procentowej. 

Chodzi o środki, które swego czasu stosowało japońskie MITI (Ministerstwo Handlu Zagranicznego i Przemysłu). Posługiwało się ono pośrednimi narzędziami oddziaływania na decyzje przedsiębiorców, np. za pośrednictwem subwencji na rozwój nowo powstających przemysłów, umarzania długów zaciągniętych na inwestycje w tych gałęziach gospodarki, wspieranie ekspansji na rynki zagraniczne z wykorzystaniem placówek dyplomatycznych. 

Przykład dają Polakom amerykańscy ambasadorowie – zawsze skuteczni lobbyści rodzimych korporacji. PiS natomiast uczynił z ambasad, z firm publicznych i z organów administracji publicznej przechowalnię dla swojaków. Odpłacają się oni finansowym wsparciem partii-matce i jej wodzowi.

Jest jeszcze możliwa inna stratega dla polskiego państwa, strategia kompleksowej modernizacji struktury przemysłu z wykorzystaniem bazy przemysłowej zachodniego sąsiada. Chodzi w niej o to, by zastąpić dotychczasowe technologie wykorzystujące energie z węglowodorów, innymi jej źródłami, a także o to, by obniżyć ich materiałochłonność. 

Mianowicie, zamiast żądań reparacji za straty wojenne od społeczeństwa niemieckiego – lepszą strategią byłaby swoista rekompensata modernizacyjna. Jeden-dwa sektory nowoczesnego przemysłu zachodnich sąsiadów musiałby mieć w Polsce ogniwa produkcji i wartości dodanej bliskie końcowych faz produkcji. Drogą do tego byłoby np. łączenie kapitałów obu krajów w formie konsorcjów jak francusko-niemiecki AIRBUS. Obok polskiego MITu, mógłby znaleźć lokalizację nad Wisłą jeden z Instytutów Maxa Plancka. 

Są szanse na to, by polska droga od pomysłu do przemysłu nie kończyła się na pozbawionej drzew ogromnej leśnej polanie. Na razie pisowska droga modernizacji prowadzi do IPNu i Akademii Kopernikańskiej. Ale tu są potrzebne i placówki badawcze, i start-upy i innowacyjne firmy. Pozostaje kolejny problem. Skąd w Polsce wziąć kadry niezatrute wolnorynkową ewangelią? Takiego zaplecza nie ma dziedziczka nadwiślańskiego liberalizmu PO, nie ma też Nowa Lewica.

Problemem jest też pisowska soldateska. Korzysta ona z zawieruchy wojennej u granic kraju, by budować fort Bolanda kosztem wzrostu wydatków zbrojeniowych do 5 proc. PKB. Nie mamy polskiego odpowiednika amerykańskiej DARPA, by własny przemysł zbrojeniowy podnosił przy okazji technologiczne zaawansowanie całej gospodarki. 

Wszystkie wydatki polepszają tylko koniunkturę w USA czy Korei Płd. Musiałby też powstać, zgodnie z postulatami prof. Karpińskiego, nowy organ planowania na szczeblu rządu, odpowiednik japońskiego MITI, np. Centrum Programowania Działań Rządu. 

Brak strategii narodowej prowadzącej do rozwiązania polskiego problemu milenium sprawia, że to interesy korporacji określają rozwój przemysłu, regionu i kraju. W negocjacjach z nimi dominują cele osobiste polityków, lokalnych elit, biznesowych i partyjnych. Teraz potrzeby kampanii wyborczej.

Tadeusz Klementewicz

Poprzedni

Tonący się chwyta

Następny

Podobno mleko potaniało