Poznaj swojego amerykańskiego wujka

Larry Fink, prezes BlackRock, na tle siedziby firmy – symbol globalnego kapitalizmu finansowego
Larry Fink, prezes BlackRock – jeden z kluczowych aktorów globalnego kapitalizmu finansowego.

Medialny komentariat jest silny w jednym. Rozporządza siłą abstrakcji. Aparat percepcyjny, którym się posługują komentatorzy pozwala im dostrzegać drzewa — to, co widać, słychać, czuć. Głównie na scenie politycznej. Ale dostrzec to, że drzewa tworzą dżunglę – przerasta ich możliwości intelektualne. Dżungla to oczywiście oligarchiczny, sfinansjeryzowany kapitalizm z centralną rolą oligopolu banków inwestycyjnych Wall Street i londyńskiego City. W tej dżungli buszują myśliwi i naganiacze, żeby upolować cenne trofea: posady, udziały, władzę, majątki. Natomiast dziennikarze mają materiał na relacje o tym, kto się spotkał z kim, i czego chciał np. w negocjacjach pokojowych amerykańsko-rosyjsko-ukraińskich. I dlaczego Rosja wciąż nie na kolanach. Reszta jest dla nich milczeniem.

Kasyno spekulacyjne. Osobisty sukces polujących na trofea zależy od tego, czy potrafią znaleźć zyskowne lokaty dla ogromnego nawisu kapitału finansowego. To dzieło prezydenta Nixona, który uwolnił dolara od powiązań ze złotem w systemie Bretton Woods. A następnie prezydenta Clintona. Za jego kadencji uchylono ustawę Glassa-Steagalla z 1933 r. Oddzielała ona gromadzenie oszczędności, udzielanie pożyczek i rozliczanie płatności od handlu aktywami finansowymi. Banki tworzą pieniądz kredytowy, dokonują emisji długu, z których powstają skrypty dłużne. Taka odsprzedaż ryzyka obniża własny profil ryzyka banku, co pozwala mu na udzielanie kolejnych pożyczek. Po zniesieniu tej granicy do akcji wkroczyli „handlarze długiem” – kapitaliści finansowi. I oni teraz dominują w globalnym systemie gospodarki kapitalistycznej. Banki inwestycyjne zarządzają ryzykiem finansowym, spekulują instrumentami pochodnymi, wśród nich kontraktami terminowymi. To strukturyzowane papiery wartościowe jak osławione kredyty „subprime”. Tu znajdują się też fundusze hedgingowe oraz private equity (czyli niepodlegające regulacjom jak te, którym obracają giełdowi maklerzy). Fundusze private equity to konsorcja kilku prywatnych osób – kapitalistów pieniężnych. Z najwyższą notą zdolność kredytowa umożliwia im zaciąganie ogromnych pożyczek bankowych i… dokonywanie wrogich przejęć. Odsetki od tych pożyczek na te operacje można odpisać od podatku, co czynią wszyscy błogosławieni „tworzący miejsca pracy”.

Na czele kapitału portfelowego znajduje się oligopol banków inwestycyjnych z Wall Street. Posiadają one np. 95% wszystkich instrumentów pochodnych, one zaś są 30 razy większe niż PKB Stanów Zjednoczonych (G. Ingham, Kapitalizm, 2011). To bijące serce obecnej zintegrowanej globalnie gospodarki.

Na szczycie piramidalnego systemu kapitału pieniężnego i władzy znajdują się drapieżni kapitaliści finansowi. To oligarchowie powiązani lokatami swoich aktywów. To one wyznaczają im wspólny los. To braudelowscy spekulanci, bankierzy, „handlarze długu”. Ich guru jest Larry Fink, zarządzający funduszem BlackRock. Czerpią też swoje dochody z sutych pensji, premii, opcji na akcje. Terenem połowu rent są giełdy, przejęcia i fuzje przedsiębiorstw, wykup start-upów, spekulacje instrumentami „zarządzania ryzykiem” (opcjami, CDO, CDS, skryptami dłużnymi). Nic dziwnego, że podtrzymanie tej piramidy aktywów, żeby całkiem nie runęła w czasie kryzysu 2007/2008, wymagało od „podatników” poświęcenia od 8 do 20 bilonów dolarów.

Pieniądz obsługujący produkcję, konsumpcję, inwestycje i spekulacje tworzy amerykański bank centralny FED w postaci rezerw bankowych. Po autoryzacji przez Kongres (do czego potrzebuje tylko głosów) przelewa elektronicznie na rachunki firm wykonujących zlecenia agencji rządowych, np. Pentagonu. Ten mechanizm demistyfikuje klechdę bankowych ekonomistów o długu publicznym. Ale to dopiero początek szalonych przygód amerykańskiej waluty. Trafia ona w pajęczynę 43 tys. firm, ostatecznie zarządzanych przez 147 powiązanych ze sobą banków, wielkich korporacji, funduszy inwestycyjnych. To one stworzyły łańcuchy wartości, dzielące narodowe społeczeństwa na drużynników dobrze wynagradzanych globalnych firm oraz małe firmy podwykonawców, a także pracowników montażowych – zatrudnianych na coraz gorszych warunkach pracy i płacy.

Przymus wzrostu. Nad gospodarką kapitalistyczną ciąży przymus wzrostu gospodarczego. To w praktyce poszukiwanie lokat dla namnożonego „fikcyjnego” pieniądza. On nierzadko wkracza do realnej gospodarki. Krąży w zaklętym kręgu pieniądz-pieniądz: P=>P1 (np. arbitraż, obrót papierami wartościowymi, aktywami: akcjami, udziałami, obligacjami, papierami wartościowymi…). Z pomocą przychodzę ordoliberalne marionetki UE. Tworzą one kapitalistom portfelowym nowy front inwestycyjny: a to w elektryki, a to w „zieloną” transformację energetyczną, a to w zbrojeniówkę. Wszystkie one, niestety, tylko przenoszą szkody i koszty ekologiczne w inne miejsca planety. Jedyne racjonalne wyjście, jakim by było wyhamowanie wzrostu gospodarczego — ze zrozumiałych względów nie wchodzi w grę!

W tym obiegu powstają renty z „inwestycji” finansowych. 85% tych inwestycji znajduje się w rękach kilku procent właścicieli kapitału portfelowego. To oni mnożą produkty finansowe, czerpią dochody z platform cyfrowych, z obrotu prawami patentowymi, z przejmowania i restrukturyzowania przedsiębiorstw, z obligacji zadłużonych państw. Zwłaszcza platformy cyfrowe stały się medium zawłaszczania światowej nadwyżki. Stały się ważniejsze niż fabryki. Trwa drenaż zasobów naturalnych planety, ziem ornych pod uprawę zbóż, soi, awokado: w Afryce, w Ameryce Środkowej i Południowej, w Ukrainie. Niedługo przyjdzie kolej na zasoby minerałów Arktyki, depozytów z dna oceanów, może z czasem nawet platynowców z planetoid.

Łatwej i szybkiej kumulacji majątków sprzyja unikanie podatków. W rajach podatkowych wypoczywa nawet 60% zysków. Do tego też służą kryptowaluty i pralnie pieniędzy jak Dubaj. Jednak wciąż to obligacje największych państw stanowią najpewniejsze inwestycje.

W rezultacie, wbrew temu, co prawi tiktokowy Sławomir, od ponad wieku wolny rynek jest dla małych misiów działających albo w usługach dla ludności, albo jako poddostawcy wielkich korporacji-wydmuszek. Wystarczy, że u siebie, np. w Kalifornii mają centra badawcze i personel zarządzający interesem. Podwykonawcy zaś tworzą ogon globalnych łańcuchów produkcji i wartości. Pełno ich w Chinach, w Wietnamie, w Indonezji, w Centralnej Europie, zwłaszcza w Polsce.

Ci, co znaleźli dojście do tej piramidy finansowej, warczą teraz pozostałym „pier…cie się sami”. Wolą kopać kryptowaluty, kryć się w darknecie — przed lewactwem i zobowiązaniami wobec wspólnoty. A przecież z jej wielowiekowego dorobku skorzystali i korzystają.

Tadeusz Klementewicz

(ur. 1949) – polski politolog, profesor nauk społecznych, wykładowca na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalista w zakresie teorii polityki i metodologii nauk społecznych. https://pl.wikipedia.org/wiki/Tadeusz_Klementewicz

Poprzedni

Zuckerberg oddaje stery. 28-latek ma zbudować przyszłość AI Meta

Następny

O pewnej wystawie w Sejmie