Jesienią ukazała się kolejna książka profesora Witolda Modzelewskiego z serii ”Polska-Rosja”. Tym razem jej podtytuł brzmi: „Reset na stulecie pokoju ryskiego”. To ósma już część jego rozważań na temat relacji polsko-rosyjskich, ich historii, stanu obecnego – i perspektyw. Autor skupia się tym razem na okresie od początku XX wieku – po dziś dzień, choć mamy wiele odniesień do czasów wcześniejszych, średniowiecza nawet. Ciekawe są rozważania na temat wielowiekowego konfliktu o Kresy – nazywanego przez Moskwę „jednoczeniem ziem ruskich”, polonizacji czy rusyfikacji tych ziem, tworzenia się tzw. partii pruskich w państwie polskim, gwałtownego rozwoju gospodarczego Królestwa Polskiego przy jednoczesnym ograniczaniu wolności politycznych.
Do wojny światowej carska Rosja przystąpiła jako członek Ententy – a więc koalicji, która wojnę wygrała. Ale Rosja wojnę przegrała… I stało się to w wyniku knowań oficjalnie „przegranych” Niemców, którzy w ciągu paru lat na terytoriach przez siebie zajętych utworzyli zalążki państw bałtyckich, Białorusi, Ukrainy – a i o naszej Radzie Regencyjnej nie zapominajmy (i tzw. „polskim Wehrmachcie”), która według oficjalnej wersji „przekazała” władzę polskim organom niepodległym. Jak można przekazać coś, czego się nie ma?
Lenin czy Piłsudski powrócili do swych krajów niemieckimi pociągami specjalnymi. Polska niepodległość odzyskała, tymczasem Rosja ją praktycznie straciła, pokonana przez bolszewików. Bo czy państwo bolszewickie było państwem rosyjskim?
Cele sponsorowania rusofobii
Sojusz czy nawet ściślejsza współpraca polsko-rosyjska jest tym, czego Zachód się bardzo obawia. Zarówno ten „waszyngtoński” – bo NATO nie sięgałoby tak daleko na wschód – jak i „berliński” – bo zaburzyłoby to ideę niemieckiej Mitteleuropy, kontrolowanie przez Niemcy gospodarek środkowo- i wschodnioeuropejskich, poza tym pozbawiłoby Niemcy spijania śmietanki z ich współpracy z Rosją. Przecież lepiej samemu bezpośrednio importować gaz i samemu z zyskiem sprzedawać jego nadwyżki z dużym zyskiem krajom europejskim – w tym Polsce – niż kupować go od Polski lub pokrywając koszty tranzytu przez nasz kraj. . Polska i Rosja nie mają wobec siebie żadnych roszczeń (terytorialnych ani finansowych), nasze gospodarki idealnie się uzupełniają, my moglibyśmy wysyłać tam ogromne ilości artykułów spożywczych i przemysłowych, jak to było w przeszłości – nabywając bezpośrednio i z bliskiej surowce…
Polska ma być rynkiem zbytu niemieckiego przemysłu maszynowego, źródłem taniej siły roboczej. Inne cele sponsorowania rusofobii w Polsce mają Stany Zjednoczone: im zależy na sprzedaży uzbrojenia do Polski, jak największych ilości samolotów, czołgów, rakiet itp. – bo na uzbrojeniu zarabia się najwięcej. A po to, by Polacy nabywali ogromne ilości broni w USA – muszą być zastraszani „rosyjskim agresorem i zagrożeniem z jego strony”.
Autor wiele uwagi poświęca roli oligarchii międzynarodowych zwanych korporacjami, ich szantażowi i lobbingowi. Szczególne miejsce zajmują tu urojone roszczenia amerykańskich organizacji żydowskich w stosunku do polskiego tzw. „mienia bezspadkowego”.
Książkę tę należy przeczytać. Składa się z ponad sześćdziesięciu felietonów.
Jest pełna „złotych myśli”, bardzo celnych sformułowań, wniosków. Zebrałem je w całość, pogrupowałem – i zamiast opisywać – pozwolę sobie te cytaty zamieścić poniżej. Wybrałem je subiektywnie z różnych części książki, zupełnie nie kierując się kolejnością ich „wystąpienia”. I jestem przekonany, że po zapoznaniu się z tymi perełkami sięgniecie Państwo zarówno po tę pozycję, jak i poprzednie oraz kolejne z serii „Polska-Rosja” profesora Witolda Modzelewskiego.
Złote myśli Modzelewskiego
Zapraszam zatem do lektury, a poniżej zebrane przeze mnie „złote myśli” Autora:
Konflikt Polski z Rosją „uniemożliwia najgroźniejszy dla wszystkich ważnych potęg europejskich sojusz polsko-rosyjski, którego obiektywnie boją się nie tylko Niemcy, ale i wszystkie państwa Europy.
Zimna wojna między Chinami a USA, a zwłaszcza słabnący protektorat amerykański nie tylko w tej części świata, jest i będzie w perspektywie najbliższych dziesięcioleci najważniejszym wyzwaniem dla polskiej klasy politycznej. Obowiązująca w naszym kraju rusofobia jest przysłowiową kulą u nogi, utrudniającą prowadzenie skutecznej polityki chroniącej polskie interesy. (…) Rosja jest „wykluczona”, co oznacza programową wrogość wobec tego państwa (Rosja jest „wrogiem” albo „agresorem”). Pokazuje to stan świadomości politycznej części polskiej klasy politycznej oraz innych małych państw „mitteleuropejskich”.
Wykluczenie polega m.in. na próbach wspólnego blokowania rosyjskich inwestycji, które – zdaniem ich przeciwników – czemuś tam „zagrażają”. Najlepszym tego przykładem jest NORD STREAM DWA, a przecież dostawcy gazu na początku tej „rury” są tak samo zakładnikami ich odbiorców (i odwrotnie); w końcu szantażować zakręceniem kurka mogą również odbiorcy. (…) Tymczasem „nasza niezależność energetyczna będzie polegać na tym, że będziemy kupować od Niemców rosyjski gaz”. (…) Ale może dobrze się stało, że rurociąg ten będzie ukończony. Będziemy mogli wreszcie osiągnąć pełną i bezpośrednią dywersyfikację dostaw: rosyjski gaz będziemy mogli kupić albo (taniej) od Rosji, albo (drożej) od Niemiec. Przecież napychanie kieszeni Zachodowi (z reguły pod niemieckim szyldem) było najważniejszym celem naszej polityki ostatniego trzydziestolecia i jest gwarancją „zachowania naszej niepodległości”. (…)
A przecież „Stany Zjednoczone nie są w stanie wygrać wojny nie tylko z afgańskimi plemionami, lecz również z własnym społeczeństwem, które jest w stanie wrzenia, a powszechna cenzura nałożona na relacje z dziejącej się w tym kraju rewolucji („wolne media”) nie zmieni tego faktu. Władza obecnego prezydenta jest zapewne najsłabsza od czasów wojny secesyjnej, a główny rywal ekonomiczny tego państwa – Chińska Republika Ludowa – wypowiedział Stanom Zjednoczonym zimną wojnę. Chiny postanowiły wyrugować z Azji Południowo-Wschodniej amerykańską obecność wojskową i prędzej czy później to zrobią.
Mimo serii porażek w relacjach z naszymi sojusznikami (nadzorcami lub protektorami), w tym zwłaszcza z organami Unii Europejskiej, nasila się w tzw. liberalnych mediach kampania antyrosyjska, a władze popełniają kolejne „błędy”, eliminując nasz kraj z kontaktów tej organizacji z Rosją. Skoro zablokowaliśmy rozpoczęcie rozmów między Brukselą a Moskwą, to tym samym utworzyliśmy drogę dla kontaktów bilateralnych, czyli bez nas. Tracimy na tym nie tylko politycznie, ale przede wszystkim biznesowo (wzrastające ceny nośników energii). (…) Oczywiście nikt się nie odważy podliczyć, ile kosztuje polską gospodarkę polityka antyrosyjska, ile stracili producenci jabłek, mięsa i innych towarów, których już nie eksportujemy w wyniku obłędu, który kieruje politycznym światkiem. Gdyby – podobnie jak w tzw. państwach wysokorozwiniętych – rządził w Polsce lobbing dużych, ale polskich firm, to przemówiłby do rozsądku szafarzom polskiej polityki zagranicznej, aby nie była dla nas tak szkodliwa. Skoro jednak polityką wschodnią rządzą u nas amerykańskie koncerny i ambasada naszego protektora oraz grupka opętanych (autentycznych) rusofobów, wszyscy płacimy i będziemy płacić za ich nadaktywność. (…)
Starając się obiektywnie przedstawić cele i przedmiot polityki zagranicznej prowadzonej przez polskie rządy w ciągu ostatnich kilkunastu lat, można dostrzec tu tylko cztery obszary zainteresowania. Są to:
– bezwarunkowe podporządkowanie się interesom amerykańskim (przede wszystkim zakup drogiego uzbrojenia od tego państwa),
– ciągłe oprotestowywanie zakończenia niemiecko-rosyjskiej inwestycji gazowej na dnie Bałtyku (Nord Stream 2),
– ciągłe akcentowanie słowne wrogości w stosunku do Rosji, która jest „agresorem”, „rządzona jest przez Putinowski reżim” i jest „zagrożeniem”,
– propagowanie w sposób ogólny koncepcji tzw. Trójmorza.
Wcześniej, gdy u władzy byli liberałowie, jedynym obszarem owej polityki były adresy wierności i uwielbienia kierowane do Berlina i osobiście do Angeli Merkel (…)
Dziś widzimy kompletne fiasko polityki związanej z drugim z powyższych obszarów. Nord Stream 2 został ukończony, a nasze protesty okazały się nieważne dla wszystkich, a przede wszystkim całkowicie bezskuteczne. Ponieśliśmy klęskę prestiżową, zresztą na własne życzenie. Nie wiadomo po co angażowaliśmy autorytet naszego kraju w tę sprawę, bo przecież obiektywnie nie mamy tu jakichkolwiek interesów, a przede wszystkim nie liczymy się jako strona, bo nią nie jesteśmy.
Wreszcie Rosja jest wykluczona kulturowo, a nawet zakazane jest jakiekolwiek niewrogie słowo pod jej adresem. Każdy, kto nie podporządkuje się rusofobicznemu jazgotowi, poddany jest wrogiemu hejtowi – tu nie ma wyjątków. (…) Tymczasem „szansa wypracowania doktryny politycznej w relacjach z innym dużym państwem, a następnie podjęcie próby jej praktycznego wdrożenia jest, po pierwsze, przywilejem silnych państw suwerennych oraz, po drugie, podstawowym atrybutem elit posiadających określone ambicje o charakterze politycznym. Państwom Nowej Europy, podobnie jak w porządku wersalskim (lata 1919–1939), niekiedy odmawia się pełnoprawnej podmiotowości w relacjach międzynarodowych. (…) Od prawie trzydziestu lat w tej części świata realizowana jest również zmodyfikowana wizja niemieckiej Mitteleuropy, czyli podporządkowanie ekonomiczne tych państw gospodarczym interesom Berlina. W tej koncepcji, której pierwowzorem są wciąż lata 1916–1918, Polska musi być na wskroś antyrosyjska, będąc jednym z wielu „państw niepodległych” (czyli uległych wobec Berlina), które oddzielają Niemcy od Rosji. Jesteśmy przede wszystkim w sferze wpływów niemieckich. Koncepcja uniezależnienia się od tej kurateli poprzez „partnerstwo strategiczne” ze Stanami Zjednoczonymi jest chyba przeszłością ze względu na kryzys tego mocarstwa oraz jego niechętny stosunek do obecnych władz w Warszawie i poparcie dla pseudoroszczeń z tytułu „mienia bezspadkowego”. Gdyby jednak owo uniezależnienie zostało częściowo zrealizowane, to w obu wariantach nasze pole manewrowe w relacjach z Rosją i Chinami jest obecnie niewielkie. Nie mamy bowiem żadnego niezależnego ośrodka myśli politycznej, który mógłby wypracować samoistną doktrynę polityczną będącą odstępstwem od nakazu uległości wobec tzw. Zachodu. (…) Głoszona wrogość do któregokolwiek państwa czy narodu, w tym Rosji i Rosjan, jest czymś zupełnie niepotrzebnym, ale nie przeceniałbym znaczenia owej „narracji”. Dużo większy wpływ na powszechną świadomość obywateli państw zaliczających się do Zachodu („liberalnej demokracji”) mają przecież interesy zagranicznych oligarchów (zwanych „międzynarodowymi koncernami”), którzy mają w tym ustroju najwięcej do powiedzenia. (…)
I właśnie dlatego buduje się u nas „strach przed wojną. Jak dowiedzieliśmy się od medialnych ekspertów, zgodnie również z narracją części (większości?) klasy politycznej oraz lobbystów przebranych za ekspertów, na naszą niepodległość czyha największy współczesny demon, czyli „Putinowska Rosja”. (…) Musimy się bać, a nasz strach ma nas zmusić do:
– zakupu za dziesiątki (może setki) miliardów złotych uzbrojenia od Stanów Zjednoczonych;
– zaspokojenia roszczeń majątkowych, zgłoszonych przez Izrael i podległe mu państwa, do tzw. mienia bezspadkowego, bo przecież nie możemy się konfliktować z naszym sojusznikiem, który ma stanąć w „obronie naszej niepodległości” (Media uczestniczące w lobbingu tych interesariuszy – są „wolne”, bo sprzyjają wyciąganiu od nas pieniędzy – wymyśliły sobie więc „zagrożenie rosyjskie”, którym straszy się Polaków. Ich „logika” też nie jest zbyt skomplikowana: Rosja nam (jakoby) zagraża, obronić nas mogą tylko Stany Zjednoczone, a za obronę trzeba zapłacić, nie tylko kupując jakieś bardzo drogie samoloty, ale również płacąc ten haracz. Wiadomo – wolność i niepodległość nie mają ceny;
– ostatecznego uporządkowania spraw własnościowych na jednej trzeciej naszego terytorium, gdyż Niemcy, mimo że uznali naszą granicę zachodnią, nie akceptują jednak zmian własnościowych na terenach należących do 1939 roku do Rzeszy (Reichu); w końcu musimy przestrzegać prawa europejskiego, a o jego treści decyduje Berlin. (…) Bo przecież zgodnie z natrętną propagandą wrogiem jest tylko Rosja i my ze strachu powinniśmy podporządkować się wrogości organów Unii Europejskiej i zrezygnować z części naszej suwerenności. Mamy więc zgodzić się na pełzające przekształcenie Unii w coś, co będzie przypominać federację. Ciekawe, gdzie będzie stolica owego tworu?
Przypadające w tym roku stulecie pokoju ryskiego powinno być inspiracją nie tylko dla analiz historycznych dotyczących powoli już zapomnianej przeszłości, lecz również dla rozważań jak najbardziej współczesnych. W rzeczywistości był to jednak pierwszy istotny traktat międzynarodowy uznający dyplomatycznie państwo bolszewickie jako byt odrębny od tzw. byłego Imperium Rosyjskiego (takie pojęcie pojawiło się w treści traktatu podpisanego w Rydze). (…) Uznanie dyplomatyczne przez państwo polskie, czyli państwo mające stosunki dyplomatyczne z państwami Ententy, było wielkim sukcesem bolszewików (…)
Nowa wersja Mitteleuropy
Obchodzimy także trzydzieści lat od samorozwiązania Związku Radzieckiego, który to akt przywrócił istnienie Rosji jako odrębnego państwa, co skutkowało odtworzeniem nowej wersji Mitteleuropy. Przez to całość środkowej Europy została objęta niemieckimi wpływami, co także otworzyło drogę do przekształcenia Unii Europejskiej w niemiecką strefę wpływów. (…)
Od ponad stu lat niemiecka polityka wobec Polski budowana jest na dwóch następujących założeniach:
– etnicznie ziemie naszego kraju (czyli była Kongresówka) mają być trwałym rezerwuarem taniej siły roboczej dla obiektywnie nieopłacalnego w warunkach rynkowych przemysłu niemieckiego (pierwszy podstawowy cel strategiczny);
– konieczności likwidacji każdej, nawet tylko potencjalnej konkurencji na polskim rynku ze strony miejscowego przemysłu; ziemie Kongresówki mają być, podobnie jak pozostałe państwa niemieckiej Mitteleuropy, niezagrożonym wewnętrzną konkurencją rynkiem dla niemieckich towarów (drugi podstawowy cel strategiczny).
Aby osiągnąć te cele, muszą być stale prowadzone działania o charakterze taktycznym, do których należy zaliczyć przede wszystkim:
– wspieranie wszystkich możliwych ruchów opozycyjnych, zwłaszcza o charakterze rewolucyjnym, które będą destabilizować społeczeństwo, niszczyć od wewnątrz miejscowe przedsiębiorstwa,
– stałe wsparcie dla proniemieckich ruchów politycznych, które przez zawłaszczenie takich pojęć, jak „niepodległość” czy też „wolność”, będą wspierały interesy niemieckie wynikające z celów strategicznych;
– umacnianie powszechnego przekonania Polaków, że jedynym dla nich zagrożeniem jest Rosja, że jest ona „odwiecznym wrogiem”, a każdy Polak ma obowiązek przeciwstawiania się jej wpływom. Ma to być dowodem patriotyzmu, który może znaleźć wsparcie wyłącznie ze strony Niemiec, a one niosą na ten grunt „europejską cywilizację”, Rosja reprezentuje zaś oczywiście wyłącznie „azjatyckie barbarzyństwo”. (…)
Tezy, które uparcie głoszą owi szczególni „znawcy” Rosji, są powszechnie znane. Spotykamy je na co dzień – wystarczy przeczytać dowolnie wybrany tekst na ten temat, opublikowany w równie dowolnym medium, poczynając od wspomnianej już „Gazety Wyborczej”, kończąc na „Gazecie Polskiej”.
Oto najważniejsze tezy:
– współczesna Rosja jest od trzydziestu lat tym samym komunistycznym Związkiem Radzieckim, który tylko dla niepoznaki rozwiązał się w 1991 roku,
– mimo że Związek Radziecki w dalszym ciągu istnieje, to jednocześnie dąży do odbudowy Imperium (sowieckiego?), a owo dążenie jest przypadłością, której nie może się pozbyć,
– ów krypto-Związek Radziecki uprawia wyłącznie politykę agresji w stosunku do byłych państw związkowych i chce je wchłonąć (po co? nie wiadomo),
– państwo rosyjskie od trzydziestu lat nieuchronnie chyli się ku upadkowi, a gwoździem do jego trumny są sankcje, które wolny świat nakłada na „Putinowski reżim”,
– po wchłonięciu przez owo prawie upadłe państwo, którego już od dawna nie stać na utrzymywanie Imperium, byłych państw związkowych – to my będziemy przedmiotem jego agresji. (…)
Aby jej skutecznie się przeciwstawić, jesteśmy obowiązani podjąć następujące działania:
– musimy kupić po preferencyjnych (wysokich) cenach sprzęt wojskowy wyprodukowany przez koncerny z państwa będącego naszym „partnerem strategicznym”;
– możliwie największa część naszego kraju powinna być zajęta przez „wojska sojusznicze”. Aby uwzględnić interesy patronów liberalnej opozycji, obok wojsk amerykańskich powinny się pojawić na stałe oddziały Bundeswehry, które ze względów logistycznych powinny stacjonować na ziemiach, które „komuniści zagrabili kosztem prawowitych właścicieli”;
– musimy dobrowolnie wydać całość bezprawnie używanego przez nasz naród „mienia bezspadkowego” na ręce organizacji amerykańskich, które składają się wyłącznie z dawno wymarłych spadkobierców; zwrot ma dotyczyć przede wszystkim nieruchomości. Równowartość mienia zużytego należy wypłacić w gotówce. Ale tylko „damnum emergens”. Trzeba również zapłacić za siedemdziesiąt pięć lat „bezprawnego” używania tego mienia oraz pokryć utracone zyski – „lucrum cessans”. W tym celu powinien być wprowadzony nadzwyczajny podatek majątkowy, który będzie obowiązywać do czasu, gdy zwrócimy te długi.
– równolegle muszą być wreszcie usunięte wszystkie pozostałości „sowieckiej okupacji”, pod którą byliśmy w latach 1944–1992 (obce wojska stacjonujące obecnie na naszym terytorium nie mają charakteru okupacyjnego, lecz pilnują, abyśmy nie chcieli pozbyć się naszej wolności).
Obiektywnym zagrożeniem dla naszej suwerenności było, jest i zawsze będzie stacjonowanie obcych wojsk na naszej ziemi. Nie ma tu już wojsk rosyjskich. Nikt jednak nie zapytał o zdanie polskich obywateli, czy chcą, aby obce wojska wkroczyły do Polski, tworzyły tu swoje bazy, w dodatku za nasze pieniądze, oraz jaki jest ich status prawny. Czy korzystają z podobnych przywilejów jak amerykańskie wojska okupacyjne na terenie Niemiec po utworzeniu Republiki Federalnej Niemiec? Czy są przygotowane rozkazy dla Wojska Polskiego na wypadek, gdyby obce wojska, które sprowadzono do Polski, podjęły działania zagrażające naszej suwerenności? Czy w ogóle ktoś bierze pod uwagę, że USA będą kiedyś szukać porozumienia z Rosją? (…)? Czy wyprosimy wówczas amerykański kontyngent z naszej ziemi, czy też będzie on takim zagrożeniem, że „w ciągu 24 h” zajmie Warszawę? Zawsze obecność obcych wojsk na naszych ziemiach jest ograniczeniem suwerenności i może się przekształcić w realną okupację lub nawet konflikt zbrojny. Uległość wobec protektorów ma tylko wtedy sens, gdy ów protektor zachowa się lojalnie wobec wasala, który jest dla niego ważniejszy niż potencjalny przeciwnik owego wasala. My wyprzedaliśmy kiedyś za bezcen nasze aktywa i powoli, lecz skutecznie wyludniamy się jak cały prawdziwy „Zachód”. Dziś rynek rosyjski zdominowany jest przez miejscową wytwórczość oraz import azjatycki, zwłaszcza z Chin, które powoli, ale skutecznie wygrywają w wyścigu o aktywa Rosji. Jeśli nasi protektorzy chcą jeszcze usiąść do tego stołu, to muszą skończyć z retoryką antyrosyjską, która jest dla nich nieopłacalna.
A my? Czy mamy już gotowy scenariusz, wiemy, jakich użyć słów, gdy zaskoczy nas alians europejsko (czyli niemiecko)-rosyjski albo amerykańsko-rosyjski? (…)
Bo „jeśli ktoś nie pożałuje grosza i jeszcze coś zainwestuje, to się okaże, że Stany Zjednoczone z Rosją łączyć będzie dozgonna przyjaźń, wręcz braterstwo, zwłaszcza wobec wspólnego zagrożenia ze strony najsilniejszej gospodarki współczesnego świata, czyli Chin. To przecież dość oczywisty rachunek: dwaj słabsi w tej triadzie partnerzy powinni się zbliżyć w celu przeciwstawienia się nowemu supermocarstwu, od którego zależna jest gospodarka całego świata. Tylko połączenie potencjałów amerykańskiego i rosyjskiego tworzy równowagę sił na świecie; reszta może się przyłączyć albo do jednej, albo do drugiej strony, pogłębiając stabilizację świata.
Pora na kolejny etap: ścisły związek ekonomiczny Berlina z Rosją. Niemcy dzięki płynącym z tego tytułu korzyściom pogodzą się ze status quo w środkowo-wschodniej Europie, czyli przyłączeniem wszystkich państw leżących między Rosją a Niemcami do niemieckiej przestrzeni gospodarczej. Rosja ma się pogodzić z ograniczeniem swoich wpływów tylko do Białorusi, a Ukraina ma pozostać „chorym człowiekiem” tego regionu; ma być rządzona przez antyrosyjskich polityków, ale bez włączenia do struktur europejskich. Wszyscy mają korzystać na jej upadku, a zwłaszcza na przyjęciu od pięciu do ośmiu milionów chętnych do pracy ukraińskich gastarbeiterów. Z punktu widzenia interesów Berlina należy tonować postawy rewizjonistyczne w Rosji, która ma się stać państwem samoograniczającym się. Żeby to uzyskać, trzeba jej za to zapłacić. Najlepiej w sposób utrwalający jej dotychczasową strukturę eksportu. Niech zarabiają na rabunkowej gospodarce swoimi surowcami i kupią za to lepsze od miejscowych produkty przemysłowe i – co najważniejsze – niech kupią je w Niemczech, a nie w Chinach. Jaki z tego wniosek? Tłumaczenie Niemców, że robią tu coś wbrew swoim interesom było nie tylko głupie, ale wręcz śmieszne. Również wiara, że administracja amerykańska zmusi (ciekawe jak? zbombarduje?) Niemcy do rezygnacji ze swoich interesów była czymś wyjątkowo naiwnym. Zarówno Niemcy, jak i Rosja są koniecznymi lub wymuszonymi sojusznikami Stanów Zjednoczonych w konflikcie z Chinami, w którym Waszyngton już jest w pozycji defensywnej. Globalizacja i wewnętrzne konflikty etniczne osłabiły i będą osłabiać pozycję USA na świecie.
Partia pruska
Mimo że w ciągu minionych ponad stu lat polityka tego typu realizowana była przez różne siły polityczne, jej cele były tożsame, a różnice występowały tylko w stosowanych środkach. (…)
Określenie „partia pruska” pochodzi z końca XVIII wieku, gdy na scenie politycznej wielkie znaczenie (i – jak się później okazało – tragiczne dla Polski) zyskuje grupa polityków wykreowanych i wspieranych przez Berlin. (…) „Partia pruska” miała cztery misje:
– przekonanie, że zależność od Prus jest „odzyskaniem niepodległości” przez nasz Kraj,
– ograniczenie wpływów rosyjskich w Polsce,
– doprowadzenie do konfliktu politycznego, a najlepiej militarnego z Rosją,
– ostateczne zawarcie aliansu prusko-rosyjskiego, którego polem byłoby „rozwiązanie polskiego problemu” poprzez kolejny rozbiór Polski.
Plan ten został z sukcesem dla Prus w pełni zrealizowany. (…) Po co przypominam ten prawie już zapomniany obrazek z przeszłości? Tylko po to, żeby podkreślić jego polityczną aktualność. „Partia pruska” była także później obecna na naszej scenie politycznej i zapewne mamy ją też dziś. Sądzę, że również cele owej partii nie uległy istotnym zmianom, zwłaszcza że z perspektywy protektora jest ona bardzo skuteczna i osiągnęła już spore sukcesy. Warto je wymienić:
– ekonomiczną i polityczną zależność Polski od Niemiec nazywamy dziś „niepodległością”, mimo że jesteśmy częścią „niemieckiej przestrzeni życiowej” pod nazwą Mitteleuropa;
– wyrugowano z Polski wpływy rosyjskie. Więcej, każdy, kto wypowiedziałby nawet nieopatrznie jakieś słowo sympatii pod adresem Rosji, będzie napiętnowany, a nawet ukarany;
– jesteśmy już w stanie „zimnej wojny” z Rosją. Zajadła wrogość i pogarda do wszystkiego, co rosyjskie, jest obowiązującą ewangelią nowego patrioty.
Czy ma to doprowadzić do wojny, aby Berlin musiał uśmierzyć polski bunt wspólnie z Rosją? Nie ma takiej potrzeby. Wpływy niemieckie sięgają dziś dużo dalej niż do Bugu. Do Mitteleuropy zalicza się również państwa bałtyckie (stacjonują tam wojska niemieckie, które wkroczyły tam na zaproszenie tamtejszych „partii pruskich”). Berlin ma przede wszystkim wielkie wpływy na Ukrainie, czyli nastąpił powrót do koncepcji z czasów pokoju brzeskiego z 1918 roku oraz okupacji lat 1941–1944 (…). Ideałem dla protektora byłby powrót do lat 1916–1918, czyli formalna dominacja w Polsce jakiejś nowej rady regencyjnej. Tę rolę ma odgrywać nowa partia pruska, teraz dla niepoznaki mieniąca się „europejską”. Słusznie zresztą, w końcu „polskość kojarzyć się powinna z nienormalnością”. Normalny jest przecież „pruski ład i porządek”. (…)
Czy współcześnie nasza suwerenność jest choć trochę większa niż przed wojną? A jeśli jesteśmy zależni, to kto jest naszym głównym protektorem? Dość zgodnie uznaje się, że wszystkie rządy liberalno-lewicowe w Polsce dobrowolnie podporządkowały się interesom niemieckim i gorliwie reagowały na wszystkie zachcianki Berlina, co miało dla nas katastrofalne skutki ekonomiczne, gdyż zostaliśmy wyeliminowani jako konkurent oraz staliśmy się peryferyjną montownią dla ich gospodarki. Rządy prawicowe wprost podejrzewa się o uległość wobec Waszyngtonu i wyrzucanie pieniędzy na zakup niepotrzebnego nam sprzętu wojskowego.
Zagraniczna oligarchia
Czy to jedyni nasi protektorzy? Nie sądzę. Dużo ważniejsze są zagraniczne oligarchie, zwane „międzynarodowymi koncernami”. (…) Tu nachalny lobbing jest najważniejszym czynnikiem sprawczym – z reguły nasz parlament uchwala to, co oni chcą, nadaje ich interesom rangę prawną. Uczestniczą w tym „wolne media”, które jakoś są dziwnie zgodne z interesami tych oligarchów. (…) Tymczasem „w Rosji jest gorzej niż źle, bo tam rządzą „miejscowi oligarchowie”, którzy przejęli przedsiębiorstwa państwowe. Ich rządy są czymś wyjątkowo obrzydliwym, bo nie dopuszczają na swój rynek „międzynarodowych koncernów”. My za to żyjemy w raju, czyli w świecie całkowicie przeciwstawnym do rosyjskiego piekła. Nie ma miejscowych oligarchów, międzynarodowe koncerny w większości zlikwidowały nasz przemysł, a ten, który przejęły za bezcen, eksploatują w swoim interesie aż do zupełnego zużycia, które niedługo już nastąpi (albo już nastąpiło). Przykłady są w każdym polskim mieście. Ale my dzięki temu „osiągnęliśmy sukces”, a Rosja poniosła klęskę. I te kłamstwa są dziś obowiązującą interpretacją ostatniego trzydziestolecia. A każdy, kto miałby czelność sądzić coś innego, zostanie zhejtowany, a przede wszystkim zamkną się przed nim drzwi wszystkich liberalnych mediów, które przecież należą do „międzynarodowych koncernów” lub są od nich zależne. (…) Rosja przestała być dla nas ważna, tak jak my jesteśmy również dla niej zupełnie nieistotną częścią świata (choć kiedyś byliśmy). I to też jest źródłem naszego optymizmu, bo nie chcemy pielęgnować w sobie lęków irracjonalnych.
Jeśli nie boimy się Rosji, to czy coś jednak rodzi nasze obawy? Szczęśliwie lista naszych współczesnych strachów nie jest zbyt długa, można ją dość precyzyjnie wymienić:
– obawiamy się, że jesteśmy i będziemy totalnie oszukiwani, a przede wszystkim okradani przez cichy sojusz między zagranicznymi oligarchami („koncerny międzynarodowe”), mediami i częścią klasy politycznej.
– boimy się nieobliczalności naszego państwa, które jest często nieudolne i wrogie wobec słabych, a uległe wobec „zagranicznych inwestorów”, mających par excellence zachodnie pochodzenie;
– boimy się zalewu imigrantów, ich bezkarności i siły, bo wiemy, że nikt nie da sobie z nimi rady.
Może te obawy są racjonalne, a straszenie Rosją ma za zadanie odwrócić naszą uwagę od rzeczywistych zagrożeń? Nie raz tak bywało, w końcu ktoś chce nas zmusić do zapłaty haraczu w wysokości 300 mld dolarów, i jest to nasz „sojusznik strategiczny”. (…) Ten „patron i protektor naszych prawicowych radykałów, pretensjonalnie uczesany były prezydent pewnego zamorskiego mocarstwa ponoć przegrał wybory, gdyż zwycięstwo jego rywala ogłosił nie kto inny, lecz miejscowe stacje telewizyjne. „Kolorowa” amerykańska ulica na razie zajęta jest likwidacją miejscowej policji. Potem zajmie się demontażem „Ameryki białego człowieka”. „Kolorowa” Ameryka nie będzie ani „konserwatywna”, ani „liberalna”, a już na pewno „antykomunistyczna”. Nastąpi niekontrolowana ofensywa radykalnych antyrasizmów, które w rewanżu nakażą wielopokoleniową pokutę swoim i nieswoim BIAŁASOM – będą musieli przez lata potulnie spłacać dług. Długo. Aż do (swojego) końca. Zwycięska „kolorowa Ameryka”, upojona sukcesem, brzydzić się będzie imperializmem i odrzuci status supermocarstwa, amerykańską dominację.(…) Wspomniałem o „pisanej na nowo historii Zachodu”, który na naszych oczach dał się pokonać swojej poprawności. Wiemy, że owa poprawność miała mieć wyłącznie charakter „eksportowy”, bo jej zasadnicze (i niezasadnicze) poglądy adresowane były do takich antypodów jak Polska czy Rosja i według tej „ewangelii” mieliśmy dokonać samooceny. Oczywiście dla nas bardzo bolesnej, wręcz poniżającej. Mieliśmy się wstydzić swojej przeszłości, którą przecież charakteryzowały tak podłe i nikczemne postawy, jak antysemityzm, rasizm, ksenofobia oraz brak tolerancji dla homoseksualistów. Również miejscowi obrońcy lub wyznawcy owej „ewangelii” na co dzień przypominali nam nasze grzechy, wskazując niedoścignione wzorce Zachodu, gdzie od wieków rządziły nieskazitelne ideały równości, tolerancji, wolności i sympatii do gejów.
Fort Trump
Teorie „eksportowe” lubią wracać do swojego miasteczka, o czym przed stu laty boleśnie przekonali się niemieccy politycy, którzy wysłali do Rosji bolszewicką zarazę, a następnie musieli uciekać przed gniewem zrewoltowanych Niemców. Teraz nie tylko „czarnuchy” uwierzyły w „amerykańskie ideały” i zrzuciły z pomników miejscowych rasistów i ksenofobów. Również „białe śmiecie” podniosły rękę na amerykańską „cytadelę wolności”, czyli budynek Kongresu, i podeptały w sensie dosłownym i przenośnym owe „świętości” (nomen omen ponoć w tej „cytadeli” jest na co dzień kilkakrotnie więcej lobbystów niż formalnych parlamentarzystów, co chyba najlepiej obrazuje istotę „liberalnej demokracji”). Protestujący Amerykanie żyją poza fasadą obowiązujących frazesów i widzą z bliska miejscowy syf globalizacji, który zniszczył życie dziesiątków milionów Amerykanów. Gdyby dotyczyło to tylko „czarnuchów”, nikt nie zawracałby sobie tym głowy. Burzą się jednak również „białasy”. (…) Słabość protektora może dać nam tylko korzyści, bo już być może nie będziemy musieli kupować nikomu niepotrzebnych zabawek za ciężkie miliardy. Nie będziemy również musieli budować współczesnych piramid pod nazwą „Fort Trump”. Może ktoś się odważy i podejmie dyskusję o legitymacji prawnej obecności na naszym terytorium obcych wojsk, które są przecież wyjęte spod naszej jurysdykcji? Na razie wyznająca estetykę Jamesa Bonda i Rocky’ego część polskiej klasy politycznej nie jest zdolna do takiej dyskusji; nie zdobędzie się na odwagę. Nie są do tego zdolne rozwrzeszczane aktywistki strajku kobiet. (…) Jest również szansa, że wraz z upadkiem protektoratu oddali się niebezpieczeństwo grabieży naszego majątku, który nazwano za oceanem „mieniem bezspadkowym”. Dla tych, którzy wyciągają po to swoje łapska, mam tylko jedno znane dziś słowo: „wypierdalać”.
Czy Polska porzuci Zachód? „Sądzę, że ani jakakolwiek licząca się siła polityczna nie ma takiego planu, ani tym bardziej obywatele nie poparliby w referendum inicjatywy POLEXITU. Lecz nie to jest najważniejsze. Również politycy rządzący Unią nie dopuszczą do tego; na pewno nikt Polski z niej „nie wyrzuci”. Byłoby to największą klęską polityczną tej organizacji – ekonomiczną i geopolityczną. Od naszego członkostwa zależą związki z Brukselą nie tylko państw nadbałtyckich, ale również byłych demoludów południowo-wschodniej Europy. Rumunia, Bułgaria, a nawet Słowacja i Węgry zostałyby w ten czy inny sposób wypchnięte ze strefy wpływów Berlina, wróciłyby do swoich historycznych uwarunkowań i zależności regionalnych, a przez to wzmocniły rolę Turcji, która szybko odbudowałaby swoją politykę północno-zachodnią nie tylko w regionie Morza Czarnego, ale również na Bałkanach, czyli nastąpiłby powrót do czasów sprzed XIX, a nawet XVIII wieku. W końcu silna demograficznie diaspora muzułmańska w tej części świata uzyskałaby silnego protektora, który kiedyś był tam obecny, a dziś ma w ręku najsilniejszy atut: nadwyżkę demograficzną, przy pomocy której można zasiedlić nie tylko niemieckie miasta, ale również całe regiony tej części świata. Turecka polityka w Europie Wschodniej zaaktywizowałaby politykę rosyjską, dla której Berlin byłby wówczas wręcz drugorzędnym aktorem politycznym. Nie zawracajmy sobie głowy POLEXITEM – Stara Europa zbyt dobrze zarabia na podporządkowaniu ekonomicznym i politycznym byłych demoludów.
Kto więc nas ogłupia groźbą POLEXITU? Czy jałowy jazgot na ten temat jest tylko specjalizacją naszej opozycji? Nie sądzę. Najbardziej zainteresowani pogrążeniem nas w tym nonsensie są wszyscy, którzy w ten sposób chcą nas zdegradować, czyli wszyscy, którzy zarabiają na podtrzymywaniu naszej słabości. A lista jest długa – wystarczy wymienić te państwa, do których ucieka co rok co najmniej około pięciu procent naszego PKB. (…)
Od kilku lat chcemy częściowo się wyzwolić od zależności od Niemiec, co jest wrogo zwalczane przez ich partię wpływu (agenturę?), działającą od trzydziestu lat w Polsce, jako „postępowanie antyeuropejskie”. Jest to jakaś prawda, bo nasze członkostwo w Unii Europejskiej było przynajmniej dotychczas równoznaczne z podporządkowaniem interesom Berlina.
Nowa administracja w USA, a zwłaszcza wciąż zaskakujący wszystkich Joe Biden, też już chce „szczytować” z Rosją, bo wie, że może przegrać ekonomicznie nie tylko z Chinami, ale również w sporze z własnym społeczeństwem, które już ma dość opresyjnego i rasistowskiego państwa rządzonego przez lobbystów i prywatę zadufanych w sobie urzędasów („głębokie państwo”), ledwo ukrywających pogardę dla imigranckiej społeczności tego kraju. Jeśli Rosja będzie chcieć (nie jest to aż tak pewne), to dogada się ze Stanami Zjednoczonymi. (…) A my mamy być wyłącznie naśladowcami. Upodabniać się do niedoścignionych dla nas „zachodnich” wzorców, a najlepiej je kopiować. Wartościowe jest u nas tylko to, co jest z nimi zgodne lub je do złudzenia przypomina. Wszystko inne to „miejscowa wiocha”, „obciach”, „polski śmietnik” (…) Aby można było wyciskać po raz kolejny „polską cytrynę”, pozbawić nas tego, co jeszcze mamy, musimy wierzyć, że naszą jedyną rolą jest uległość i potulne dostosowanie się do europejskich lub sojuszniczych „konieczności”. Przecież musimy się podporządkować prawu wspólnotowemu, które w dodatku jest jakoby nadrzędne nad prawem polskim, i np. pozamykać kopalnie węgla, wyrzucić na bruk setki tysięcy ludzi, złamać im życie, pozbawiając praw i perspektyw. To tylko przykład, ale dziś najbardziej czytelny. Dlaczego mamy to zrobić? Zniszczy to całość polskiej energetyki, która ma charakter węglowy, pozbawi pracy i źródeł utrzymania kolejne setki tysięcy ludzi, a Polska będzie musiała importować energię elektryczną.
Oczywiście najważniejszym skutkiem owej uległości będzie zmuszenie do emigracji zarobkowej co najmniej miliona ludzi ze zniszczonych branż. Z otwartymi rękoma przyjmą ich przede wszystkim Niemcy oraz większość państw UE borykających się z nierozwiązanym i nierozwiązywalnym problemem nieasymilujących się imigrantów z Afryki i Azji.
Na koniec podzielę się pewną dość zabawną informacją. Otóż po lekturze jednego z ostatnich tomów z cyklu „Polska – Rosja” jeden z Czytelników zadał mi pytanie: „kto mi pozwala tak pisać?” Odpowiadam więc: nikt. Nie ma na to żadnego pozwolenia i wiem, co robię, bo nasz wasalizm wobec Stanów Zjednoczonych jest równie wiarygodny co „przyjaźń do Związku Radzieckiego” w latach 1944–1989.
Wszystko już było
Mam nadzieję, że powyższe wybrane fragmenty zachęciły Państwa do pełnej lektury książki Witolda Modzelewskiego pt. „Polska – Rosja. Reset na stulecie pokoju ryskiego”, celnie i dokładnie analizującej źródła nakręcanej w Polsce rusofobii oraz obecny stan relacji polsko-rosyjskich. Zachęcam także do zapoznania się z poprzednimi książkami Autora z serii „Polska-Rosja”.