9 grudnia 2024

loader

Tragiczna rocznica

fot. Wikicommons

Dokonane sto lat temu, 16 grudnia 1922 roku, zabójstwo pierwszego prezydenta RP Gabriela Narutowicza zaciążyło na życiu politycznym Drugiej Rzeczpospolitej, a jego tragiczna wymowa warta jest przypomnienia, gdyż korzenie tej tragedii tkwiły w tej wersji nacjonalizmu, która nie do końca zniknęła z polskiej świadomości narodowej.

W historii Polski zamordowanie głowy państwa było wydarzeniem bez precedensu i – na szczęście – nigdy później nie powtórzonego. W innych państwach, w tym także demokratycznych, bywało inaczej. W najstarszej nowożytnej demokracji – Stanach Zjednoczonych Ameryki – ofiarą zamachowców padło czterech prezydentów : Abraham Lincoln (1865), James A. Garfield (1881), William McKinley (1901) i John F. Kennedy (1963). Tym, co różni zamordowanie Narutowicza od podobnych wydarzeń w innych krajach, jest klimat polityczny, który poprzedzał zamach, a jeszcze bardziej ten, który zapanował po zamachu. Tylko w wypadku polskiego prezydenta zamach poprzedzała zmasowana kampania nienawiści prowadzona przez jedną z najsilniejszych partii politycznych i tylko w Polsce pojawił się masowy kult mordercy, wspierany przez autorytety polityczne i kościelne. Warto więc wrócić do tego tragicznego wydarzenia, nie tylko dla przypomnienia odległej historii, ale także dla zastanowienia się nad jej, wciąż niestety, aktualną wymową.

Ofiara i sprawca

Gabriel Narutowicz (1865-1922) nie był zawodowym politykiem. Do polityki wszedł bezpośrednio po pierwszej wojnie światowej, mając za sobą świetną karierę akademicką uwieńczoną profesurą na politechnice w Zurichu. Do pracy państwowej został wciągnięty po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, gdy stanął do pracy nad odbudową kraju, a w 1920 roku premier Władysław Grabski powierzył mu stanowisko ministra robót publicznych. W czerwcu 1922 roku został ministrem spraw zagranicznych, a pół roku później jego kandydaturę na stanowisko prezydenta RP wysunęło Polskie Stronnictwo Ludowe „Wyzwolenie”, stanowiące lewe skrzydło, rozbitego na kilka partii ruchu ludowego. Nie należał do żadnej partii politycznej, a jego poglądy można określić jako demokratyczne i postępowe.

Jego zabójca, Eligiusz Niewiadomski (1869-1923) dość utalentowany malarz i profesor warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, był znacznie bardziej zaangażowany politycznie. W młodości związał się z Ligą Narodową i pozostawał pod wpływem poglądów głoszonych przez przywódcę i teoretyka polskiego nacjonalizmu Romana Dmowskiego. W 1901 roku został aresztowany przez policję rosyjską w związku z przemytem literatury politycznej z Galicji do zaboru rosyjskiego. W 1920 roku zgłosił się na ochotnika do wojska i służył w piątym pułku piechoty Legionów. Pozostał radykalnym nacjonalistą, choć nie utrzymywał już formalnych związków z narodową demokracją. Tym, co budziło jego szczególnie silny sprzeciw i co pchnęło go do zbrodni, było przyznanie mniejszościom narodowym pełni praw politycznych. Nie był w tym odosobniony. Polscy nacjonaliści uważali Rzeczpospolitą – jak to określił Dmowski – za „katolickie państwo narodu polskiego”, co automatycznie oznaczało, że mniejszości narodowe (stanowiące ponad 30 procent ludności) i wyznawcy innych religii (najczęściej należący do mniejszości narodowych) uważani byli przez nacjonalistów za obywateli drugiej kategorii, których głos nie powinien liczyć się w ważnych dla państwa sprawach, a taką z pewnością był wybór prezydenta.

Na swoim procesie Niewiadomski stwierdził, że zabijając Narutowicza, nie kierował się jakąś wrogością do niego jako do osoby, ale chciał w ten sposób zaprotestować przeciw wyborowi głowy państwa ze znaczącym udziałem posłów i senatorów reprezentujących mniejszości narodowe. Widoczny w tym był wpływ tego sposobu myślenia o narodzie i państwie, który polskiej prawicy zaszczepił jej duchowy i polityczny wódz Roman Dmowski, po dzień dzisiejszy gloryfikowany i nadal oddziałujący na świadomość liczącej się części naszego społeczeństwa.

Kontekst polityczny zamachu

Uchwalona w 1921 roku konstytucja oparta została na wzorach liberalnej demokracji. Gwarantowała wszystkim obywatelom równe prawa polityczne i wprowadzała demokratyczne zasady wyborów do Sejmu i Senatu, co w warunkach zróżnicowanego narodowościowo państwa musiało prowadzić do pojawienia się w obu izbach parlamentu licznej reprezentacji mniejszości narodowych. W drugich wyborach (5 listopada 1922 roku) wyłoniony został parlament, w którym mniej więcej zbliżonymi liczbami mandatów dysponowały cztery bloki polityczne: prawica (125 poselskich i 39 senatorskich), centrum (odpowiednio 113 i 23 mandaty), lewica (115 i 15 mandatów) oraz mniejszości narodowe (80 i 27 mandatów). Adam Próchnik w swej pisanej przed wojną książce „Pierwsze piętnastolecie Polski niepodległej (1918-1933)” podkreślił, że taki wynik wyborów dyktował konieczność budowania koalicji, przy czym „mniejszości narodowe wchodziły w grę tylko w razie powstania większości lewicowej, gdyż tylko lewica chciała i ewentualnie mogła osiągnąć z nimi porozumienie” (wydanie z 1983 roku, s. 122).

Oczywistym kandydatem na prezydenta był dotychczasowy Naczelnik Państwa marszałek Józef Piłsudski, którego poparłby szeroki wachlarz sił politycznych. Piłsudski odmówił jednak kandydowania z uwagi, jak stwierdził, na zbyt ograniczone kompetencje przyznane w konstytucji głowie państwa. W tej sytuacji wybór prezydenta musiał stać się przedmiotem walki między partiami politycznymi.

Zgodnie z konstytucją wyboru prezydenta dokonywało bezwzględną większością głosów Zgromadzenie Narodowe złożone z członków obu izb parlamentu. Ciało to dokonało wyboru 9 grudnia. Zgłoszono pięciu kandydatów. Byli to Maurycy Zamoyski (kandydat prawicy narodowej), Stanisław Wojciechowski (kandydat PSL „Piast”), Gabriel Narutowicz (kandydat PSL „Wyzwolenie”, Ignacy Daszyński (PPS) i Jan Baudouin de Courtenay (kandydat mniejszości narodowych). W kolejnych głosowaniach odpadali kolejno kandydaci z najmniejszą liczbą głosów: Daszyński, de Courtenay i Wojciechowski. W piątym głosowaniu wybrany został Narutowicz, który otrzymał 289 głosów przy 227 oddanych na Zamoyskiego i 29 głosach nieważnych. Było oczywiste, że wybór Narutowicza nie byłby możliwy, gdyby nie oddane na niego głosy posłów i senatorów z bloku mniejszości narodowych. Fakt ten stał się podstawową przyczyną kampanii nienawiści skierowanej przeciw prezydentowi natychmiast po jego wyborze i masowej gloryfikacji mordercy.

Nie można zrozumieć ówczesnego klimatu politycznego, a zwłaszcza emocji nacjonalistycznych, bez przypomnienia, jakie były stosunki narodowościowe w odrodzonym państwie polskim. Rozbudzony pod koniec XIX wieku polski nacjonalizm zderzył się bowiem ze strukturą w państwa wieloetnicznego, w którym etniczni Polacy stanowili niespełna 70 procent ludności. Było to głównie, choć nie wyłącznie, konsekwencją zwycięskiej dla Polski wojny polsko-rosyjskiej (1919-1920), w wyniku której w skład państwa polskiego wchodziły zachodnie prowincje Ukrainy i Białorusi, gdzie Polacy stanowili mniejszość ludności. Najliczniejsza mniejszość narodowa – ukraińska – była w większości niechętnie nastawiona wobec państwa polskiego, w granicach którego – wbrew jej woli – znalazła się w wyniku przegrania walk z Polakami o schedę po rozpadającej się monarchii Habsburgów przez krótkotrwałą (1918-1919) Zachodnioukraińską Republikę Ludową, a następnie w wyniku wojny polsko-rosyjskiej. Wbrew obietnicom czynionym Ukraińcom w czasie tej wojny i wbrew programowi politycznemu Józefa Piłsudskiego mniejszość ta nie otrzymała ani autonomii, ani swobód kulturalnych, takich jak choćby uniwersytet z ukraińskim językiem wykładowym. Polityka władz państwowych wobec mniejszości ukraińskiej i białoruskiej oparta była na głoszonym przez Dmowskiego programie ich asymilacji, co spotykało się z wrogą reakcją, zwłaszcza nacjonalistów ukraińskich. W konsekwencji część politycznych ugrupowań ukraińskich zbojkotowała wybory, co do pewnego stopnia zmniejszyło i tak znaczną reprezentację parlamentarną mniejszości narodowych.

`Wrogo do państwa polskiego odnosiła się znaczna część milionowej mniejszości niemieckiej, pozostałej na ziemiach, które przed 1918 rokiem należały do Niemiec. W tym wypadku na antagonizm narodowy nakładał się konflikt klasowy, co przekonująco przedstawił Józef Chałasiński w pracy pt. „Antagonizm polsko-niemiecki w osadzie fabrycznej „Kopalnia” na Górnym Śląsku” (1935).

Słabo zespolona z Polską, ale też mało aktywna politycznie była mniejszość białoruska, pozbawiona w tym czasie wyraźnie określonej świadomości narodowej (i często określająca samą siebie mianem „tutejsi”).

Druga pod względem liczebności, ponad trzymilionowa, mniejszość żydowska była w znacznej części obojętna lub nawet niechętna w stosunku do państwa polskiego, co było konsekwencją dwóch okoliczności. Pierwszą, niejako obiektywną, była bariera religijna i językowa oddzielająca ją od polskiej (najczęściej katolickiej) większości. W odróżnienia od sytuacji istniejącej w zachodniej Europie większość ludności żydowskiej w Polsce na co dzień mówiła w jidysz i nie poczuwała się do kulturowej czy politycznej więzi z polskością. Było to przede wszystkim konsekwencją nieistnienia w XIX wieku niepodległego państwa polskiego, co wykluczało możliwość integracji na gruncie poczucia wspólnoty obywatelskiej. Zarazem jednak działał polski antysemityzm – swoista reakcja na brak własnego państwa. Socjologia od dawna wskazuje na tak zwany mechanizm „kozła ofiarnego” powodujący, że jako obiekt niechęci, lub wręcz nienawiści, wybiera się grupę etniczną lub rasową wyraźnie odmienną od większości, a zarazem na tyle słabą, by można ją było bezkarnie prześladować. Początek niepodległości Polski to zarazem krwawe pogromy antyżydowskie – zwłaszcza we Lwowie i kilku innych miejscowościach na wschodzie kraju. Polityczna i moralna odpowiedzialność za tę erupcję antysemityzmu spada na obóz narodowy i jego wodza Romana Dmowskiego, który w swych publikacjach posługiwał się antyżydowską retoryką.

Taka struktura narodowościowa powinna skłaniać rządzących do prowadzenia polityki wielokulturowości i równouprawnienia wszystkich narodowości wchodzących w skład odrodzonego państwa. Na przeszkodzie stały jednak nie tylko uprzedzenia nacjonalistyczne, ale także koncepcja polityczna, której ojcem był Roman Dmowski. Zakładała ona asymilację narodową mniejszości słowiańskich oraz trwałą marginalizację mniejszości żydowskiej, której ojciec polskiego nacjonalizmu łaskawie przyznawał status „gości” w polskim domu. W tym klimacie politycznym wybór prezydenta dokonany ze znaczącym udziałem przedstawicieli mniejszości narodowych stawał się wyzwaniem.

Konsekwencją była rozpętana przez prawicę narodową kampania nienawiści. 11 grudnia, w dniu zaprzysiężenia prezydenta, nacjonalistyczne bojówki usiłowały przemocą uniemożliwić dotarcie posłów i senatorów do gmachu Sejmu. Doszło do starć, w których zabity został uczestnik robotniczej odsieczy zmobilizowanej przez PPS. Prezydenta Narutowicza znieważano i w drodze do Sejmu obrzucono błotem. Gdy do zaprzysiężenia jednak doszło, prawica rozpętała prasową kampanię, której najbardziej charakterystycznym elementem był opublikowany na łamach dziennika „Rzeczpospolita” l artykuł czołowego endeckiego publicysty Stanisława Strońskiego (1982-1955), który wzywał Narutowicza do rezygnacji ze stanowiska i postulował usunięcie tej „zawady”. Choć zapewne nie miał na myśli zamordowania prezydenta, swą publicystyką tworzył klimat, w którym w umyśle fanatyka zrodziła się myśl o zabójstwie. W tym znaczeniu politycy i publicyści prawicy nacjonalistycznej ponoszą moralną odpowiedzialność za zbrodnię.

Zamachu dokonał samotny fanatyk. Ani ówczesne śledztwo, ani późniejsze prace historyków nie wskazały na istnienie konspiracji. Prezydent nie był chroniony, jak to ma miejsce obecnie. Zamachowiec bez trudu wszedł z bronią do gmachu Zachęty na otwarcie wystawy, podszedł do Narutowicza i oddał z tyłu trzy śmiertelne strzały. Nie usiłował uciec, a w czasie przeprowadzonego szybko procesu przyznał się do popełnionego czynu, choć nie do winy, gdyż zabójstwo prezydenta uważał za czyn patriotyczny. Nie był „szaleńcem”, jak twierdzi prawicowy historyk Adam Zamoyski („Polska. Opowieść o dziejach niezwykłego narodu 966-2008”, Kraków 2011, s .422), chyba że skrajny antysemityzm uzna się za chorobę umysłową. Był tragicznym przykładem fanatyzmu nacjonalistycznego. Wyrok sądu skazujący go na karę śmierci przez rozstrzelanie przyjął godnie, stwierdzając, że gotów jest swoim życiem zapłacić za czyn, którego był dumny. Nie złożył apelacji od wyroku. Został stracony 31 stycznia 1923. Wymiar sprawiedliwości działał wtedy sprawnie.

Zamordowanie prezydenta stworzyło sytuację kryzysową, grożącą czymś w rodzaju wojny domowej. W szeregach warszawskiej organizacji PPS zrodził się pomysł, by wziąć odwet na politykach narodowej demokracji i dokonać czegoś w rodzaju zamachu stanu. Myśl ta nie była obca części oficerów legionowych. Z trudem udało się Ignacemu Daszyńskiemu i innym przywódcom PPS zapobiec takiemu biegowi wydarzeń. Już w dniu morderstwa pełniący obowiązki prezydenta marszałek Sejmu Maciej Rataj powierzył misję utworzenia rządu generałowi Władysławowi Sikorskiemu i zwołał na 20 grudnia posiedzenie Zgromadzenia Narodowego, które – już w pierwszym głosowaniu – dokonało wyboru prezydenta. Został nim Stanisław Wojciechowski , na którego głosowało 298 posłów i senatorów; kandydat prawicy Kazimierz Morawski uzyskał 221 głosów. Było to w przybliżeniu odtworzenie podziału głosów oddanych przy wyborze Narutowicza. Tym razem jednak prawica przeszła do porządku nad faktem, że o wyborze głowy państwa przesądziły głosy przedstawicieli mniejszości narodowych. Rząd Sikorskiego sprawnie zapanował nad sytuacją, odsuwając od Polski widmo zamachu stanu czy wojny domowej.

Konsekwencje zbrodni

Nie znaczyło to jednak, by zamach nie pozostawił głębokich śladów w życiu politycznym. Jego pierwszą i najbardziej oczywistą konsekwencją była polaryzacja polityczna. Po straceniu Niewiadomskiego w całym kraju miały miejsce masowe demonstracje ku jego czci, najczęściej organizowane w kościołach. W pogrzebie mordercy wzięło udział około dziesięciu tysięcy osób. W następnych miesiącach znacznie wzrosła częstotliwość nadawania noworodkom imienia „Eligiusz” – na cześć zabójcy prezydenta. Nie tylko lewica, ale także ugrupowania demokratycznego centrum uznały w tej sytuacji, że polityczna współpraca z endecją nie jest już możliwa. Tak ostra polaryzacja zagrażała ładowi demokratycznemu i podważała podstawy parlamentarnej republiki. Trwałość ładu demokratycznego wymaga bowiem, by partie polityczne postrzegały się jako partnerów i rywali, a nie jako wrogów. Gdy w maju 1926 roku Polska Partia Socjalistyczna poparła zamach majowy, było to spowodowane nieprzejednaną wrogością do endecji, w której – nie bez racji – widziano siłę antydemokratyczną, grożącą powtórzeniem w Polsce scenariusza realizowanego od trzech lat we Włoszech i splamioną stosunkiem do zamordowania Narutowicza.

U marszałka Józefa Piłsudskiego zamach spowodował bardzo wyraźną przemianę psychologiczną. Pisali o tym Aleksandra Piłsudska („Pilsudski. A Biography by His Wife”, New York 1941, s.314) i jego brytyjski biograf W.F. Reddaway ( Marshall Pilsudski”, Londyn 1939, s.171). Zamordowanie Narutowicza spowodowało u Piłsudskiego nie tylko zachwianie zaufania do systemu parlamentarnego, ale także otwartą i nietajoną nienawiść do endecji.

Było to coś więcej niż – normalna w polityce – różnica stanowisk. Ta dzieliła Piłsudskiego i Dmowskiego od dawna, co najmniej od rewolucji 1905 roku. Nie przeszkadzało im to jednak w nawiązaniu rzeczowej współpracy w okresie odbudowywania niepodległego państwa. Piłsudski powierzył Dmowskiemu misję reprezentowania Polski na konferencji pokojowej w Wersalu i nie oponował, gdy został on wiceprzewodniczącym Rady Obrony Państwa powołanej do życia 1 lipca 1920 roku w obliczu zagrożenia niepodległości przez ofensywę wojsk rosyjskich.

Jako Naczelnik Państwa w latach 1918-1922 Piłsudski konsekwentnie działał na rzecz budowy instytucji demokratycznych. Wprowadzona jego dekretem ordynacja wyborcza do Sejmu może być uważana za wzorowo demokratyczną. Zapewniała równe prawa wyborcze wszystkim obywatelom niezależnie od płci (co w tym czasie nie było powszechne) i narodowości. Jako głowa państwa Piłsudski wzorowo współpracował z kolejnymi rządami – niezależnie od ich kolorytu politycznego. Nic w tym czasie nie zapowiadało, że miał kilka lat później stać się grabarzem polskiej demokracji.

Zamordowanie Narutowicza, którego Piłsudski darzył wielkim szacunkiem, zmieniło jego stosunek do politycznych przeciwników – szczególnie tych z prawicy. Piłsudski postrzegał endecję jako siłę polityczną godzącą w interesy państwa i odpowiedzialną (politycznie i moralnie) za zamach. Gdy w maju 1923 r.  upadł rząd Sikorskiego, a na jego miejsce powstał rząd Wincentego Witosa oparty na współpracy PSL „Piast” z endecją, Piłsudski podał się do dymisji ze stanowiska szefa Sztabu Generalnego i wycofał się do swej willi w Sulejówku. Nie wycofał się jednak całkowicie z życia politycznego. Stał się najbardziej zdecydowanym krytykiem rządów tworzonych z udziałem nacjonalistycznej prawicy. Dał temu wyraz w przemówieniu wygłoszonym 2 lipca 1923 roku na bankiecie wydanym na jego cześć w warszawskim hotelu Bristol.

Nawiązując w tym przemówieniu do tragicznej śmierci Narutowicza, mówił tak:

„Ta szajka, ta banda, która czepiała się mego honoru, tu zechciała szukać krwi. Prezydent nasz zamordowany został po burdach ulicznych, obniżających warunki pracy reprezentacyjnej, przez tych samych ludzi, którzy ongiś w stosunku do pierwszego reprezentanta, wolnym aktem wybranego, tyle brudu, tyle potwornej, niskiej nienawiści wykazali. Teraz popełnili zbrodnię. Mord karany przez prawo.” (Józef Piłsudski, „Pisma-mowy- rozkazy”, Warszawa 1931, tom VI,. s.53).

Używając liczby mnogiej, Piłsudski wyraźnie wskazywał na odpowiedzialność endecji za czyn Niewiadomskiego, który w jego mniemaniu nie był jedynym winowajcą. Tym samym przeciwstawiał się narracji wprowadzonej przez obóz „narodowy”, który usiłował odsunąć od siebie polityczną odpowiedzialność za czyn Niewiadomskiego.

Klimat dla wojskowego zamachu stanu został stworzony. Trzy lata później reakcją Piłsudskiego na powstanie kolejnego rządu z udziałem endecji było obalenie tego rządu siłą wiernych marszałkowi wojsk. Czy bez zamordowania Narutowicza Polska uniknęłaby wojskowego zamachu stanu i autorytarnej dyktatury? Na to pytanie nie ma odpowiedzi.

Jerzy J. Wiatr

Poprzedni

Jak rozmawiać z lekarzem

Następny

Za co Nobel Lechowi Wałęsie?