A jednak minister Sasin wycofuje się rakiem z propozycji opodatkowania wszystkich tych przedsiębiorców, którzy ostatnio mieli wysoką marżę. Nie wiadomo, czy zrobił tak, bo PiS, chociaż mniej niż PO, ale jednak wciąż boi się biznesu. Czy może dlatego, że sam pomysł był rzucony bardziej w ramach walk frakcyjnych. Tak czy inaczej, sprawa raczej przegrana.
Tym bardziej więc należy pochylić się nad pomysłami opodatkowania, czy też szerzej uregulowania rynku mieszkaniowego w Polsce. Jak podają media, pomysły dotyczące opodatkowania transakcji kupna lub podatku od nieruchomości lub podatku od przychodów z budynku. Niestety podatek ten dotyczyć ma tylko i wyłącznie dużych graczy, a więc takich, którzy dysponują ponad 10 mieszkaniami.
Rzecz jasna regulowanie rynku dużych graczy jest rozwiązaniem słusznym. Problem w tym, że należy także uregulować rynek graczy mniejszych. Także tych, co wynajmują jedno, dwa mieszkania nie tylko kupionych, ale także nabytkach po rodzicach czy dziadkach. O ile bowiem w krajach zachodniej Europy, to wielcy gracze dominują na rynku nieruchomości wielkich miast, o tyle w Polsce to nadal domena graczy drobnych. Inwestycja w mieszkanie jest nie tylko jedną z bezpieczniejszych ekonomicznie, bo, co do zasady, ceny mieszkań zwykle rosną. Jest także stosunkowo łatwa dla tych, co mają środki, gdyż kupno a potem wynajęcie nie wymagają skomplikowanego know how. To nie założenie restauracji czy innego biznesu. Dodatkowo, wobec coraz bardziej uświadomionego ryzyka niskiej emerytury i minimalnych wpłatach na ZUS oraz trzeci filar, klasa średnia i wyższa średnia właśnie poprzez gromadzenie mieszkań chce budować swój emerytalno-rentierski kapitał. Tuż przed covidem w mediach było pełno informacji o tym, jak wiele mieszkań kupowanych jest za gotówkę.
Mamy więc stronę podażową a po stronie popytowej następuje dość szybka zmiana modelu mieszkaniowego. To, co jeszcze do niedawna było konsensem, czyli kupnem koniecznie na własność, dziś już tak oczywiste nie jest. Podwyżka stóp procentowych, a tym samym ograniczenie dostępu do kredytu, to jedno. Drugie to coraz częstsze uświadomienie sobie, czym w praktyce jest ryzyko kredytowe, ryzyko walutowe czy ryzyko tejże stopy procentowej. Rata kredytowa nie jest już postrzegana jako rata stabilna, więc coraz częściej to najem jest traktowany już nie jako rozwiązanie przejściowe, ale docelowe.
A to oznacza, że rynek ten musi być uregulowany. Można się zastanawiać nad rozwiązaniami. Jak na przykład zakaz podwyżek czynszu poza wysokość inflacji, zachęty do długotrwałego najmu poprzez opodatkowanie najmu krótkoterminowego. Pamiętać jednak należy, że w przypadku opodatkowania najmu, stosunkowo łatwo będzie ten podatek przerzucić na najemcę. Wobec czego chyba lepszym rozwiązaniem staje się regulowanie cen, właśnie poprzez narzucania określonych granic podwyżek czynszu, czy też wysokości cen najmu bazowego.
Oczywiście, wszyscy znamy te lamenty, że to doprowadzi do prześladowania klasy średniej, co ma jedno odziedziczone mieszkanko dodatkowe i chce na nim budować bezpieczną przyszłość. Sęk w tym, że klasa średnia potrafi tak samo wykorzystywać najemców jak reszta. Nie, nie piszę o tym, że nie można w ogóle podwyższać czynszu. Nie piszę także o tym, że wzrost raty najmu jest pochodną wzrostu raty kredytowej na to mieszkanie. Mówię o tym, że gwałtowne ograniczenie podaży kredytów sprawiło, że gwałtownie wzrosły raty najmu, bo także drobni właściciele mieszkań zwęszyli dodatkowy interes. Budując społeczeństwo można więc albo brać po uwagę interes posiadaczy i ich dodatkowego zarobku, albo najemców i ich prawa do niebycia bezdomnym. Moralny wybór wydaje się oczywisty, ale polityczny niestety już nie tak bardzo. A szkoda.