9 grudnia 2024

loader

Warszawska fantasmagoria 1939

Powieść Twardocha uzyskała „Paszport „Polityki” i pochwały recenzentów. Mocno chwalił ją Krzysztof Varga. Słowem, „Morfina” była jednym z beniaminków sezonu wydawniczego 2013 r.. Nie jest jednak tak, że ten 34-letni pisarz zebrał te laury za jakieś nagłe objawienie deus ex machina, za jednorazowy wyskok talentu.

Na swoim Śląsku, do którego przywiązanie (mieszka w Pilchowicach) akcentuje bardzo mocno napisał już przed „Morfiną” dziesięć powieści i zbiorów opowiadań. Jego „Obłęd rotmistrza von Egern” i „Epifania wikarego Trzaski” zostały zauważone i uhonorowane prestiżowymi wyróżnieniami i nagrodami. Przyznam, że nie jestem znawcą tematyki jego twórczości (trudno – nie wszystko jest w stanie przeczytać nawet zagorzały czytelnik), ale jest ona mocno osadzona w klimatach śląsko-niemieckich, nie stroniąca od stylistyki mrocznej, nasyconej silnymi elementami fantazji
Trzeba też dodać, że Twardoch nie jest jedynie prozaikiem zagłębionym w literaturę. Jest też publicystą, a jego związki z „Frondą”, „Arcanami” czy „Christianitas”, a obecnie z „44/Czterdzieści i cztery” zdają się go jednoznacznie sytuować na publicystycznej prawicy. A jednak Twardoch nie mieści się prosto i bezkolizyjnie w tym schemacie. Jego poglądy mają co prawda substancjalne podłoże prawicowo-konserwatywne, ale jednocześnie tradycyjne fobie i uwielbienia polskiej prawicy dekonstruuje i demaskuje on tak bezpardonowo i ostro, jak mogła by to czynić najbardziej radykalna lewica,. Jest więc właściwie Twardoch czymś w rodzaju przekornego rewersu prawicowo-konserwatywnej monety.
„Morfina” opowiada o losach Konstantego Willemana, Polako-Ślązako-Niemca, w 1939 roku oficera Wojska Polskiego, a przy tym narkomana-morfinisty i jego głównie warszawskich perypetii pierwszej jesieni okupacji, po wrześniowej klęsce, rozrachunek z którą przywodzi tu na myśl i „Sprzysiężenie” Stefana Kisielewskiego i „Wrzesień” Jerzego Putramenta i wojenne dzienniki Zofii Nałkowskiej. Ponieważ powieść ma cechy kryminału i powieści poniekąd wywiadowczej, z konspiracją w tle, nie będę zdradzał żadnych składników fabuły, bo to zawsze nie fair wobec amatorów tego gatunku. Zatrzymam się więc tylko przy cechach literackich, przy stylu „Morfiny”.
Rzecz jest napisana bardzo sprawnie i czyta się ją wartko. Twardoch nie skonstruował jednak realistycznego obrazu Warszawy tamtych miesięcy. Fakturą narracji nie nawiązuje więc – nawet pastiszowo czy aluzyjnie – do tradycji prozy przedwojennej ani tej prozy czasów wojny i okupacji, do której starszych czytelników przyzwyczaiły lektury powojenne, do – powiedzmy – „Przygód człowieka myślącego” Marii Dąbrowskiej, lecz stwarza nerwową fantasmagorię rządzącą się zdecydowanie regułami wyobraźni współczesnej. Narracja Twardocha jest szybka, nerwowa, wartka, agresywna, jakby wywodziła się z poetyki komiksu czy wideoklipu, z dzisiejszych mediów elektronicznych, a nie z lektury dawnej literatury. Trudno więc w niej szukać nastrojów, które kojarzymy – może trochę szablonowo – z tamtymi czasami. Bohaterowie żyją rytmem życia i wyobraźnią erotyczną (ostrej, momentami mocno obscenicznej erotyki jest w „Morfinie” dużo) raczej nam współczesną niż owoczesną, gdy ludzie żyli jednak (choćby w swoich głowach) wolniej, a biologiczne pożądania skrywały się raczej za bukietami „chryzantem złocistych” niż objawiały seriami bezpardonowo obnażonych członków męskich i sromów damskich w pośpiesznej akcji. Jeśli więc ktoś zechce traktować „Morfinę” jako powieść „historyczną”, ten albo się zawiedzie albo da się wprowadzić w błąd. To czysta fantasmagoria młodego, współczesnego pisarza.
Wydaje mi się przy tym, że „Morfinę” Twardoch skroił zbyt obszernie, że ze swoimi blisko sześciuset stronami jest ona za długa, przegadana, że jest w niej sporo niekoniecznej „waty”. Więcej dyscypliny werbalno-frazeologicznej zrobiłoby jej chyba dobrze.
Przy tych zastrzeżeniach rekomenduję te lekturę czytelnikom z czystym sumieniem jako porcję dobrego czytania.
Szczepan Twardoch – „Morfina”, Wydawnictwo Literackie Kraków 2013, str. 584, ISBN 978-83-08-05011-8

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Faszyzm codzienny

Następny

48 godzin sport

Zostaw komentarz