1 grudnia 2024

loader

Zamęt, wiry i bełkot historii

„Eksplozja w katedrze”(1962), to część tryptyku Alejo Carpentiera, który dopełniają powieści: „Podróż do źródeł czasu” i „Królestwo z tego świata”.

Moje pierwsze wrażenie z ponownej po czterech dekadach lektury było podobne do tamtego – uderzający przepych stylistyczny języka tej prozy, jego gęstość, rozbuchanie, anarchia, migotliwość, zmysłowość, mnogość postaci, przedmiotów, zjawisk, uczucie wniknięcia do sezamu literatury. Fabuła jest tu zaledwie pretekstem, bo nie o literalny los postaci tu chodzi, lecz o to, jak stają się figurkami miotanymi przez dziejącą się historię. Jednak i fabułę tu przypomnijmy, bo ona spaja anarchiczną materię tej prozy: „to fascynująca wędrówka trójki kreolskich sierot przygarniętych przez francuskiego rewolucjonistę i wrzuconych w zamęt historii. To – niepozbawione elementów magicznych i nacechowane egzystencjalizmem – spojrzenie z perspektywy karaibskiej, na czasy rewolucji francuskiej, czasy jakobińskiego terroru i Napoleona”. Carpentier opowiada w „Eksplozji” o tym, jak zapoczątkowana w Paryżu Wielka Rewolucja Francuska materializuje się, z kilkuletnim opóźnieniem, w południowoamerykańskiej kolonii. Jeden z atrybutów Rewolucji napotykamy już w pierwszym zdaniu powieści, w postaci Maszyny, czyli gilotyny płynącej do Guadelupy niczym upiorne wiano Rewolucji, jako „ramię pomocnicze wolności”.
To także wejście w inny ważny aspekt przekazu „Eksplozji” – w ironię. W powieści są obrazy wiozącego niewolników statku o nazwie „Du contrat social” czy czarnoskórej kobiety, kochanki deportowanego tu ex-rewolucjonisty z Paryża, Billaud-Varenne’a, wachlującej się starym numerem „La Decade philosophique” i ta ironia towarzyszy każdej stronie powieści. Tytułowa „katedra” to stary świat w chwili rozpadu wywołanego wybuchem. W większości się rozpada, ale kilka kolumn ocaleje, jak na będącym źródłem inspiracji dla Carpentiera jego ulubionym obrazie podobnie zatytułowanym. A zatem – historia niczym wybuch roztrzaskuje budowlę historii, ale coś zostaje jak przed eksplozją? Czy chodzi o to, o co chodzi w słynnych słowach księcia Saliny w „Lamparcie” Lampedusy, o potrzebie zmiany, aby wszystko zostało po staremu?
Carpentier pokazuje świat i historię jako ruch od rozkładu do porządku, od fragmentacji do restauracji i ta naprzemienność poniekąd buduje ideowy rytm „Eksplozji”. Główny bohater powieści, Victor Hugues uosabia ideę i praktykę Rewolucji, jest jej pars pro toto: „Handlowiec, wolnomularz, potem budzący grozę komisarz Konwentu i prawdziwie krwawy pan Guadelupy, przechodzi stopniową przemianę od apostoła do tyrana. Próbuje dotrzymać kroku pędowi Historii, ale niemal zawsze się spóźnia; na Antylach jest epigonem Robespierre’a, a na koniec zagorzałym obrońcą ancien regime’u”. „Eksplozja w katedrze” – pisze w posłowiu Ewa Piwońska – to także opowieść o podróży idei i kulturowym kolonializmie.
Europa, która w XVIII wieku odkryła potęgę rozumu nie chciała tej wiedzy zazdrośnie skrywać dla siebie – wkrótce zaczęła eksportować ją tam, gdzie Heglowski Duch był uśpiony, albo działał opieszale: do Afryki i Azji. Ale Sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu, stąd dzisiaj wiemy, że europejski rozum potrzebował Innych znacznie bardziej aniżeli ci Inni świateł rozumu, bo to co radykalnie obce, pozwalało mu się samookreślić i umocnić w poczuciu własnej wyższości.
A wyższość ta zobowiązywała – dzikusów trzeba było cywilizować, kształcić w zakresie postępu i rozwoju, a jeśli byli krnąbrnymi uczniami, wymierzyć sprawiedliwą karę”. No właśnie, „Eksplozja” to zatem także powieść o ograniczonym uniwersalizmie idei, o barierach na drodze ich implantowania poza miejscem w którym się narodziły, w środowisku obcym.
Idee zrodzone pod niebem Paryża, w klimacie wywodzącym się z Oświecenia, z racjonalizmu, nawet tam szybko wyrodniały, stawały się swoją własną karykaturą – co dopiero przeniesione z opóźnieniem za ocean, do „krainy cudowności”, w której irracjonalizm był naturalnym tworzywem życia. „Ameryka Łacińska – czytamy dalej w posłowiu – była pierwszym poligonem nowoczesności, na którym wszystkie te mechanizmy kolonizacji ciał i umysłów zostały przećwiczone.
Ale mieszkańcy tego kontynentu szybko stali się biegli w praktyce kulturowego metysażu, rozpuszczenia sztywnych form, mieszania niepasujących do siebie i niekoniecznie ze sobą zgodnych instrumentów. Carpentierowska Ameryka jest zawieszona między niemożnością odrzucenia tego, co dyktowane jej z zewnątrz.
Rozliczne konstrukcje cywilizacyjne – budynki, ubrania, obrazy, nawet gilotyna – ulegają tam powolnemu rozkładowi, albo się zwyczajnie kompromitują, napędzając w ten sposób wyżej wspomnianą oscylację między bezkształtem a porządkiem”. Jest więc „Eksplozja” także powieścią o nieprzystawalności abstrakcji do natury egzystencji, o rozkładzie materii i form, o rozpływaniu, rozpuszczaniu się idei w bezlitosnej fizyczności świata, o ich nieprzystawalności do rzeczywistości, o obcości.
I dlatego potrzeba ponownie powrócić do języka tej powieści, do wyjaśnienia dlaczego taki właśnie został przez pisarza zastosowany. Autorka posłowia tak to interpretuje: „Do opisu tej rzeczywistości potrzebny jest specyficzny język, szczególny, wywodzący się z baroku styl opowiadania.
Na poziomie zdania będzie on dążył do maksymalnego skomplikowania przekazu, do rozmnożenia znaczącego ponad miarę i w konsekwencji do zatarcia znaczonego. Nadmiar słów i rozrzutnie stosowane epitety przykrywają prosty w gruncie rzeczy koncept – bo to nie on jest ważny, lecz narosłe wokół niego językowe twory.
Tym sposobem referencyjność słów zostaje nadszarpnięta, związek między nimi a światem, który mają opisywać – rozluźniony. To wszak w baroku rodzi się przekonanie, że porządek rzeczy i porządek języka nie przystają do siebie w sposób naturalny i oczywisty – tak mogły przystawać tylko w Raju, gdzie Adam nazywał wszystko po raz pierwszy”. Język „Eksplozji” odznacza się też bogatą intertekstualnością, grą stylami i tekstami. „Carpentierowska Ameryka” przypomina zbiór zebranych bez ładu i składu na rufie „Ami du Peuple” złupionych przedmiotów, które wypadły z naturalnego dla nich kontekstu i utraciły swoje pierwotne zastosowania”.
Jak wskazują wyżej poczynione uwagi, „Eksplozja w katedrze”, jedno z największych arcydzieł literatury XX wieku, to wielka, pojemna metafora procesów Historii, ale także metafora ogarniająca przestrzeń szerszą – egzystencję ludzką, rządzące nią Wielki Ruch przetykanego Wielkim Bezruchem, relacje między Ładem a Nieładem, Rozkładem a Obudową, wieczną Obcość rządzącą światem, jak więc widać, powieść o wyjątkowo rzadkiej uniwersalności znaczeń.
A przy tym prawdziwie rozkoszna w lekturze.
Alejo Carpentier – „Eksplozja w katedrze”, przekł. Kalina Wojciechowska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2020, str. 460, ISBN 978-83-8196-093-9

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Osz-czę-dno-ści!

Następny

Okopy świętej Trójcy

Zostaw komentarz