Cioran zwraca uwagę na „wsobność” kulturową Francji: „Francja wystarczała sama sobie. Żadnych obcych języków, żadnych importów kulturalnych, żadnej ciekawości wychylonej ku światu”.
W tym eseju najbardziej zdumiewająca jest nie przenikliwość Emila Ciorana, bądź co bądź już od dziesięcioleci klasyka myśli europejskiej, lecz fakt że „O Francji” napisał młody rumuński imigrant samym środku niemieckiej okupacji w Paryżu w latach 1941-1942. Młody Cioran potrafił dostrzec zmierzch ukochanej przez siebie cywilizacji francuskiej w warunkach radykalnie zamąconego pola obserwacji, dalekich od typowości płynnego, francuskiego bytowania. To tak, jakby opinię o tradycjach cywilizacji technicznej w Polsce wyrobić sobie w oparciu o jakąś nowinkę świeżo zaimportowaną z Zachodu na polskim gruncie, n.p. idealną taflę nowego odcinka autostrady, zamiast o zawstydzającą tradycję „polskich dróg”. Zaczyna Cioran od definicji kultury francuskiej, jakiej daremnie szukać gdzie indziej. Powiada, że to kultura „kosmiczna”, czyli „nie nieziemska, lecz ponadziemska”. „Co ukochała Francja? Style, rozkosze inteligencji, salon, rozum, drobne doskonałości. Innymi słowy: pierwszeństwo wyrazu przed naturą. Stoimy wobec kultury formy przesłaniającej moce żywiołów i rozciągającej nad każdym wybuchem namiętności powłoczkę przemyślnego wyrafinowania. Niemcy, Anglia czy Rosja to kraje genialnych dysproporcji. Brak im formy wewnętrznej, toteż ich losy współokreślane są przez kulminacje i braki, przez nadmiary i uspokojenia. Jedynie Francja rozwijała się regularnie od narodzin do śmierci. Jest to kraj najbardziej spełniony, który dał wszystko, co mógł dać, który nigdy nie zboczył z drogi, który zaznał średniowiecza, renesansu i imperializmu oraz upadku. To kraj, który wypełnił swą powinność. Kraj spełnienia”.
Zastanawiające jest to grzebanie Francji jako cywilizacji, już 76 lat temu, gdy zważy się, że po II wojnie światowej przeżyła ona nowy elan vital, czas gospodarczej prosperity lat 60-tych i 70-tych, rozkwit społeczeństwa dobrobytu, dynamiczny rozwój gospodarki, w tym takich gałęzi jak przemysł samochodowy i renomę francuskich marek („Citroen”, „Renault”), lotniczy (fenomen aeroplanu „Concorde”) czy rozwój energetyki atomowej (m.in. cywilny i wojskowy arsenał nuklearny Francji). Także w filozofii (egzystencjalizm) i kulturze masowej (światowa ranga gwiazd francuskiego kina) Francja zabłysnęła w drugiej połowie XX wieku ponownie. Przecież francuskie imperium kolonialne jeszcze się wtedy nie rozpadło, a dzisiejsza, śmiertelnie groźna islamizacja Francji i jej uginanie się pod ciężarem wielomilionowej masy imigrantów z Afryki i Azji jeszcze nikomu się nie śniły. A jednak Cioran już wtedy coś przeczuwał swoją nieprawdopodobną wprost intuicją. Jego esej jest napisany stylem tak wybornym i tak krystalicznym (co doskonale oddał tłumacz Ireneusz Kania), że chce się go cytować garściami. Dopełniając swoje uwagi o „naturze” Francji napisał: „Kultury kosmiczne to kultury abstrakcyjne. Pozbawione styku ze źródłowością, nie znają też ducha metafizycznego, to znaczy szperania pod powierzchnią życia. Francuska inteligencja, filozofia, sztuka pozostają w świece Sensu. Gdy jednak go przeczuwają, nie wyrażają go, tak jak to czynią poezja angielska czy muzyka niemiecka. Francja? Odrzucenie Tajemnicy”. Cioran, choć z urodzenia nie Francuz, uwielbiał typowo francuskie paradoksy i bon moty: „Gdy Niemcy poczciwe banały uważają za esencję rozmowy, Francuzi wolą celnie ujętą nieprawdę od prawdy źle sformułowanej”. Albo: „Stuleciem najbardziej francuskim jest wiek XVIII. To salon, który stał się wszechświatem, to wiek inteligencji w koronkach, czystej finezji, sztuczności przyjemnej i pięknej. To także wiek bardziej znudzony z racji nadmiaru czasu i pracujący tylko dla zabicia czasu”. Czy: „Bóstwo Francji: smak. Dobry smak. Zgodnie z nim świat, by istniał, musi się podobać; musi być zgrabnie skonstruowany, estetycznie okrzepły, mieć granice. (…) Naród obdarzony dobrym smakiem nie może kochać wzniosłości będącej wszak tylko bożyszczem zmonumentalizowanego braku smaku. W zakres jej pojmowania nie wchodzi również pierwiastek tragiczny, gdyż jego istotą, dokładnie tak samo jak w przypadku wzniosłości, nieobjaśnialność”. Cioran kilkakrotnie zestawia te francuskie właściwości z Niemcami, jako ich przeciwieństwem. Perspektywa czytelnika polskiego kusi, by odnieść to do siebie. No i wychodzi na to, że wzniosłość jako „bożyszcze zmonumentalizowanego braku smaku”, to wręcz immanentna cecha polskości, przynajmniej tej oficjalnej i tej z „katechizmu polskiego dziecka”. Pociągnijmy do końca wątek polski, skoro już się pojawił. Kultura polska jest dokładnym, wręcz geometrycznie, przeciwieństwem francuskiej. Jest na wskroś ziemska, totalnie nawet nie „a”, lecz wręcz antyabstrakcyjna, na wskroś empiryczna, nie wierząca w Słowo, radykalnie nieufna wobec rozumu, skrajnie moralistyczna, skrajnie sentymentalna, w której zły smak nie jest dysonansem, lecz normą, a smak dobry niebywałą wprost rzadkością. Co tragizmu, to co prawda jest on u Corneille’a, Racine’a, czy Pascala, ale źródłem tragizmu w dziełach dwóch pierwszych jest starożytna Grecja, a Pascal mimo całego tragizmu chrześcijańskiego był na wskroś francuski („Odbierzcie mu Port Royal, a zostanie causeur”, Cioran). O Francji jako kulturze pozbawionej irracjonalizmu i fatalizmu mówił nie tylko Cioran. To dlatego we Francji tak źle brzmią na scenie tragicy greccy i Szekspir. Francja jest na nich zbyt chłodna, zbyt rozumowa. Nawet dla uduchowionego gotyku francuskich katedr znajduje Cioran wytłumaczenie niesprzeczne z jego koncepcją Francji – to wczesne dziedzictwo frankonizmu, czyli elementu germańskiego. Cioran zwraca też uwagę na „wsobność” kulturową Francji: „Francja wystarczała sama sobie. Żadnych obcych języków, żadnych importów kulturalnych, żadnej ciekawości wychylonej ku światu”. Swoisty francuski prowincjonalizm. Ktoś określił to bardziej dosadnie: Francja żyje z nosem we własnej d….. „Francuzi, odkąd zaistnieli – powiada Cioran byli u siebie, mieli fizyczną i wewnętrzną ojczyznę, którą ukochali bez zastrzeżeń, nie poniżając jej żadnymi porównaniami; nie doświadczali wykorzenienia we własnym domu ani wzburzenia zrodzonego przez nieukojoną tęsknotę. Jest to być może jedyny naród Europy, który nie wie, co to nostalgia – owa forma niemającego kresu uczuciowego niespełnienia. I jeszcze: „Francja jest krajem ciasnej doskonałości. Nie potrafi wzlecieć do kategorii ponadkulturalnych – do wzniosłości, tragiczności, do estetycznego bezmiaru. Toteż nie wydała i wydać by nie mogła Szekspira, Bacha ani Michała Anioła”. Albo: „Człowiek przeciętny urzeczywistnił się we Francji lepiej niż gdziekolwiek indziej. (…) Przeciętność osiągnęła tu taki styl, że trudno wśród ludzi zwyczajnych znaleźć przykłady rażącej głupoty”. (…) „Całkiem możliwe, że ta cywilizacja, to w ostatecznym rozrachunku tylko rafinacja banału, wycyzelowanie drobiazgów i chuchanie na ziarenka inteligencji w zwykłej codzienności”. Zreferowana tu w daleko idącym skrócie rozległa rozprawa definicyjna o Francji napotyka w pewnym momencie w myśleniu Ciorana na pytanie: „Kiedy zaczyna się upadek cywilizacji?” Na pytanie to filozof odpowiada tak: „Wtedy, gdy ludzie zaczynają mieć świadomość; gdy nie chcą być już ofiarami ideałów, wierzeń, zbiorowości. (…) Nie ma większego zagrożenia niż stanowcza odmowa nieulegania oszustwu. Zbiorowa przenikliwość to oznaka zmęczenia. Dramat człowieka widzącego trzeźwo staje się dramatem narodu”. A Francja długo ulegała oszustwom. „Wierzyła po kolei w klasycyzm, w oświecenie, w rewolucję, w cesarstwo, w republikę. Wyznawała ideały arystokracji, Kościoła, mieszczaństwa, proletariatu – i cierpiała za wszystkie”. (…) Wszelako jeden naród nie może bez przerwy wytwarzać wiar, ideologii, form państwowych i życia wewnętrznego. Kiedyś się potknie. Krynice ducha wysychają i naród budzi się do własnej pustki, a potem, zatrwożony przyszłością, krzyżuje ręce na piersi”. Właśnie Francja skrzyżowała ręce na piersi. Cioran powiada, że „ideały 1789 roku pokryła rdza, z ich prestiżu pozostała jedynie staroświecka grandilokwencja. Największa nowożytna rewolucja skończyła jako ramota ducha. Czym była? Połączeniem racjonalizmu i mitów: racjonalistyczną mitologią. Dokładniej – spotkaniem Kartezjusza z człowiekiem z ulicy”. Jeszcze: „Naród jest twórczy dopóty, dopóki życie nie stanowi jedynej wartości, owszem, dopóki to wartości są jego kryteriami. Wiara w fikcję wolności i umieranie za nią (…) przeświadczenie, że prestiż twojego kraju jest niezbędny dla ludzkości, przedstawianie twoich przekonań w jej miejsce – oto czym są wartości. Stawianie wartości własnej skóry ponad ideami, myślenie żołądkiem (…) wiara że życie jest czymś znacznie większym od czegokolwiek innego – oto życie. Francuzi już tylko je kochają i tylko dla niego istnieją. Już od dawna nie mogą umierać. Zbyt często robili to w przeszłości”. „Naród zmęczony bierze rozbrat z własnymi wartościami”. „Cokolwiek by zrobiono we Francji (…) – nikt nie przekona Francuzów do płodzenia dzieci. Naród, który kocha życie, pośrednio rezygnuje z przedłużania go. Przepaść między przyjemnością a rodziną jest ogromna.
Seksualne wyrafinowanie to śmierć narodu. (…) Dzieci mogą płodzić tylko ci, którzy w coś wierzą, są na tyle nieświadomi, by czuć się częścią narodu i radośnie doznawać potrzeby samooszukiwania się poprzez uczestnictwo i namiętności”. „W każdej bez wyjątku części francuskiej prowincji dobija cię zupełny brak życia, rytmu, dzieci, przyszłości. To śmierć całkowita, czuwają nad nią zaczarowane, prastare, pojedyncze kościoły, których zrezygnowane wieże z jakąś nieuchwytną, staroświecką kokieterią jakby prosiły cię, byś sobie poszedł…”. Ale „Francja prefiguruje losy innych narodów. Szybciej dotarła do kresu, bo szczodrzej i bardziej dawna sobą szafowała” (…) „Narody zaczynają epicko a kończą elegijnie”. „Francuzi zużyli się od nadmiaru bycia. Już się nie kochają, bo czują aż nadto dobrze, że byli.
Patriotyzm wypływa z naddatku witalności w odruchach; miłość do kraju to coś najmniej duchowego co tylko być może, to uczuciowa ekspresja biologicznej solidarności. Nic tak nie uraża inteligencji, jak patriotyzm. Wysubtelniający się duch wypiera przodków z krwi i wymazuje z pamięci zew owego skrawka ziemi, który fanatyczne iluzje ochrzciły mianem ojczyzny”. „Odkąd Francja odeszła od swego powołania, czynność jedzenia urosła do rangi rytuału. Znamienny jest nie sam fakt jedzenia, lecz to, że się o nim rozmyśla, spekuluje i godzinami rozprawia”. „Jego schyłek, widoczny już mniej więcej od stulecia, nie popchnął żadnego z jego synów do protestu przeciwko utracie nadziei. Tak jakby wszyscy tylko czekali na osunięcie się w głąb, byle nic nie czuć i byle w dobrobycie”. „Rewolucyjna kariera Francji jest w zasadzie skończona. Teraz bić się ona może tylko o żołądek. Heroizm, będący w istocie mieszanką krwi i nieużyteczności, nie może już dostarczać jej tlenu do oddychania”. Wreszcie: „Francja za stulecia zgiełku płaci znieruchomieniem”.
Można by długo jeszcze cytować kolejne spiętrzenia tej elegii Ciorana na zmierzch, na śmierć Francji. Można by cytować smaczne paradoksy, jak ten mówiący o tym, że impresjonizm jako technika iluzji, pozorów jest kwintesencją kultury francuskiej. Można by przywoływać przeciwstawienie „dzikości” kultury anglosaskiej łagodnemu wyrafinowaniu kultury francuskiej i znaleźć w tym odpowiedź na pytanie, dlaczego Francja nigdy nie miała twardej muzyki rockowej. Można serwować inne esencjonalne fragmenty tego wspaniałego eseju, ale trzeba zmierzać do konkluzji. Pisząc swój esej w okupowanym Paryżu Cioran nie mógł przewidzieć (bo jednak jasnowidzem nie był), że na francuskim horyzoncie pojawi się Charles de Gaulle, który podejmie ostatnią wielką próbę „uratowania wielkości Francji” i który w latach sześćdziesiątych uczyni z niej prawie-mocarstwo. A jego następcom, Pompidou i Giscardowi d’Estaing uda się to jeszcze trochę pociągnąć. Ostatnim prezydentem Francji, który podjął – z perspektywy lewicowej – próbę podtrzymania „wielkości” tego kraju, był François Mitterand, ale on mógł być już tylko epigonem. W ostatniej cząstce swojego eseju Cioran napisał: „O wielkości jakiegoś kraju przesądza nie tyle wysoki stopień dumy jego obywateli, ile entuzjazm, jaki wzbudza on u cudzoziemców, gorączka, która ludzi urodzonych w innych okolicach przekształca w dynamicznych satelitów. Czy był na świecie kraj mający tylu patriotów wśród ludzi innej krwi i innych obyczajów? Czyż nie byliśmy wszyscy, chwilowo, albo w sposób trwały, patriotami francuskimi w godzinach kryzysu; czyż nie kochaliśmy go namiętniej od jego synów, pełni dumy albo upokorzenia, z żarliwością całkiem zrozumiałą, a przecież niepojętą? Tylu nas, którzyśmy przyszli z innych przestrzeni – czyż nie ukochaliśmy go jako jedynego ziemskiego marzenia naszej tęsknoty?”. No właśnie ja czuję się takim „francuskim patriotą z innej krwi” i do tego z zewnątrz.
Czy esej Ciorana „O Francji” jest proroczy? Późnym latem 1981 roku po raz pierwszy w swoim życiu znalazłem się na ziemi francuskiej, w Paryżu. Było to 39 lat od czasu, gdy Cioran napisał swój esej. Dziś od czasu tamtej podróży minęło już prawie tyle samo lat – 37. Czyli znalazłem się „na połowie czasu” między owym rokiem 1942 a dziś. Zobaczyłem wspaniałe miasto, czarujące w swoim klimacie, elegancji, dobrobycie, pachnące kawą i owocami, z niczym nieporównywalne. Wtedy nie wiedziałem, że to kraj zmierzchu, nie wiedziałem, że Francja umiera, między innymi dlatego, że nie znałem eseju Ciorana. A przecież upłynęły już wtedy prawie cztery dekady od napisania przez niego tej elegii. Od 1981 roku upłynęły bez mała kolejne czterdzieści lat. Czy Francja posunęła się w swoim umieraniu, i czy w ogóle diagnoza Ciorana jest nadal aktualna? Jest, w tym sensie, że starego Paryża i starej Francji zostało już niewiele, a mnożący się na potęgę islam rozpycha się coraz brutalniej. Francuzi nie chcieli chrześcijaństwa i katolicyzmu, co rozumiem, bo i ja tego nie lubię. Ale czy nie jest obelgą dla laickiej Francji, ojczyzny wolności, że brutalnie panoszą się w niej wyznawcy religii, która jest kwintesencją reakcjonizmu najgorszego z istniejących, która jest straszliwym i fanatycznym wrogiem wolności wszystkiego co Francja kochała i może po części jeszcze kocha? Ale poza tym, nawet jeśli Francja rzeczywiście umiera, to chyba nikt nie umiera tak pięknie. A poza tym, z pozycji kraju, którego hymn zaczyna się od słów „Jeszcze Polska nie zginęła” trzeba uważać z przedwczesnymi wiadomościami o śmierci „la France immortelle”.