8 listopada 2024

loader

Historyczna bezczelność

Budżet może się walić, nie domykać, zawisnąć na jednej kontrowersyjnej reformie… ale kasa na pranie mózgu i realizowanie historycznych obsesji znaleźć się musi.

W lewicowej i lewicującej bańce mediów społecznościowych furorę zrobił w czwartek wykres obrazujący wzrost wydatków na Instytut Pamięci Narodowej. Wiadomość nie jest tak naprawdę nowa; to, że budowniczowie jedynej słusznej historii żądają zwiększenia swojej puli pieniędzy o prawie 1/4 było wiadomo już pod koniec sierpnia. Jednak wtedy, gdy wszyscy ekscytowali się nadchodzącymi wyborami, zapowiedź przeszła bez echa. Co innego dziś, kiedy PiS zdążył wybory wygrać, zapomnieć o swojej opiekuńczo-socjalnej retoryce z kampanii i nonszalancko przerzucić na inny cel część środków z funduszu solidarnościowego przeznaczonego dla niepełnosprawnych. Teraz priorytety prawicy widać jak na talerzu.

PiS zbudował już tyle koślawego państwa niby-opiekuńczego, ile chciał i był w stanie. Dalej nie pójdzie: nie pozwolą ani wolnorynkowe fantazmaty, które siedzą w prawicowych głowach, ani realne wpływy międzynarodowego kapitału, który, gdyby naprawdę poczuł się zagrożony, tupnąłby nogą dziesięć razy mocniej niż Unia Europejska w swoich wezwaniach do respektowania praworządności (i PiS o tym wie). Jeśli można się więc spodziewać po tej władzy jakichś nowych inwestycji, to w propagandę właśnie. Telewizyjną o teraźniejszości i historyczną o przeszłości, a do tego postępująco prymitywną.

Bo gdy spojrzymy na mijający rok i na sposób wydatkowania przez IPN tych marnych 342 mln, jakimi dysponował przez ostatnie 12 miesięcy, musi przejąć nas trwoga – nawet jeśli pamiętamy, jaki był pożytek z tej instytucji w latach poprzednich i nie oczekujemy wiele. Instytut przekroczył w 2019 r. granice, które jeszcze kilka lat wcześniej kwitowaliśmy wzruszeniem ramion i słowami „nie odważą się”.

Głównym bohaterem polskiego ruchu oporu w czasie II wojny światowej została Brygada Świętokrzyska, która więcej kolaborowała z nazistami i wycofywała się, niż z kimkolwiek walczyła. Dowiedzieliśmy się również w tym roku, że bezkarnie zabijać można nie tylko komunistów – to wpajają nam prawicowi historycy od dawna – ale też przedstawicieli mniejszości wyznaniowych i narodowych. Mają oni przyjąć do wiadomości, że „Bury” bohaterem jest, a to, że spalił pięć wsi pod Hajnówką i Bielskiem to nic, bo mógł spalić więcej, natomiast bohater „Łupaszka” nie odpowiada za zabójstwa dokonane przez swoich podkomendnych, skoro bezpośrednio na miejscu tych zabójstw go nie było. Wnioski najlepiej opłacanych historyków w Polsce ich koledzy pracujący „tylko” na uniwersytetach niejednokrotnie komentowali w różnych mediach, nie kryjąc zażenowania.

Lekcję od IPN dostali również mieszkańcy Żyrardowa, którzy na własne nieszczęście zbyt dosłownie rozumieli pojęcie „samorząd lokalny” i chcieli w nazwie ulic upamiętnić lokalną właśnie historię, która – nieszczęście podwójne – związana była z rozwojem przemysłu, fabrykami i robotnikami. robotników i fabryk. Nie wolno! Robotnik znaczy czerwony, a Red is bad!

Zgoła co innego dostają natomiast od IPN nacjonaliści: w roku 2019 r. kolejni działacze i sympatycy ONR zasilali szeregi kreatorów pamięci zbiorowej. Tylko czekać, jakie jeszcze granice w manipulowaniu przeszłością zostaną przekroczone. Przypomnijmy, że Tomasz Greniuch, bohater ostatniego głośnego transferu z brunatnych szeregów do instytutu ma na koncie udział w obchodach rocznicy antysemickiego „najazdu na Myślenice”, usprawiedliwiał też publiczne hejlowanie.

Chciałoby się na koniec napisać, że pozytyw z tego przekraczania granic jest przynajmniej taki, że znaleźli się ludzie na lewicy i nie tylko, którzy, nasłuchawszy się tych prawicowych baśni, w końcu powiedzieli stanowcze „nie”. Fanatycy, topiący swoje miliony w tropieniu figur partyzantów z niewłaściwym, bo radzieckim uzbrojeniem (m.in. na takiej podstawie zamierzano wyrzucić na śmietnik pomnik w Kraśniku), nagle przekonali się, że są miejsca w Polsce, gdzie mieszkańcy chcą o tych partyzantach nadal pamiętać i wcale nie marzą o tym, by żyć przy kolejnej ulicy „Łupaszki”.
Ipeenowcy tak wojowali z lewicowymi bojownikami, że lewica w końcu zaczęła swoich bohaterów głośno bronić.

Czy to przypominając, jak powstańcy warszawscy marzyli o powojennej Polsce egalitarnej, ludowej, bardziej sprawiedliwej, czy to ostatnio odważnie i bez przepraszania oświadczając, że w 1945 r. miało miejsce wyzwolenie, ba, ocalenie narodu przed biologiczną zagładą. Propaganda, dochodząc do ściany, napotyka coraz poważniejszy opór.

Ale tych wydanych milionów dalej szkoda. Tyle jest lepszych celów, na które mogły się przydać!

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Niech jedzą ciastka

Następny

Kapitał wieje, kędy chce

Zostaw komentarz