W Święta tegoroczne głównie spałem. Odsypiałem zaległości. Żywiłem się źle, konsumowałem mięso. Spożywałem też sporo alkoholu. Jak to Polak. Niewiele zapamiętam z tych Świąt. I dobrze, bo specjalnie nie było czego wspominać.
Do Kościoła nie zaglądałem. Na pasterkę się nie wybrałem. Nie poszedłem nawet na sanki. Dookoła syf, smród z kominów i aura przygnębienia. Żeby zdołować się bardziej niż średnio, zacząłem czytać wspominkowe artykuły o Magiku z Paktofoniki. Nic nie pomagało. Od paru dni czuję na języku posmak bimbru, którym się raczyłem przed wigilią, w trakcie i po i wcale nie jest to miłe wspomnienie. Na Sylwestra też donikąd się nie wybieram. To akurat żadna manifestacja ani strach przed władzą. Nigdy nie lubiłem sylwestrowych bali i imprez, bo i z czego tu się cieszyć; że człowiek z wiekiem coraz szybciej do trumny? Bez sensu.
Sprawa tegorocznego Sylwestra jest jednak doskonałym przykładem na to, jak Morawiecki i ekipa zarządzają covidowym bałaganem bez planu i pomyślunku. Jeszcze przed Świętami zapowiedziano narodowi, że w Sylwestra nie będzie się mógł przemieszczać, bo ma wówczas obowiązywać godzina policyjna. Zrazu uczeni w prawach i kodeksach podnieśli alarm, że zwykłym rządowym rozporządzeniem, nie można ludziom zakazać chodzenia i jeżdżenia. I że można to zrobić jedynie na drodze ustawy albo zarządzenia stanu wyjątkowego, czego rząd nie zrobił. Tak czy siak, gdy lud powoli zaczął oswajać się z myślą, że nie pójdzie na żaden bal ani na domówkę, tylko siedzieć będzie w czterech ścianach pod groźbą kary finansowej, premier rządu przemówił. Potwierdził to, o czym donosili prawnicy: godzina policyjna na Sylwestra jest nielegalna. Chcieliśmy zrobić coś na szybko, ale nam nie wyszło. Nie ma już czasu na to, żeby debatować nad ustawą a stanu wyjątkowego nie ogłosimy, więc, pozostaje nam tylko apelować do tłuszczy, żeby uwierzyła nam na słowo.
Jak Państwo myślą, ilu obywateli posłucha premiera? Karnie zostanie w domach, nie będzie strzelać petardami ani ruskim szampanem. Swoją drogą, nie byłoby to takie złe rozwiązanie. Za każdym razem, kiedy 1 stycznia zmuszony jestem słuchać kanonady na osiedlu, a nazajutrz, po parkach i skwerach szkło chrzęści pod stopami, zastanawiam się nad fenomenologią Polaka, który utyskuje na swój marny los i kiepskie zarobki, a na petardy i wódę i tak go zawsze stać. Te petardy to najgorsze. Nie dość, że nie szumi od nich w głowie i człowiekowi nie jest weselej, zwierzęta się ich boją i ciężko zasnąć przy ich huku. Puszcza się z dymem kilkadziesiąt złotych na raz, jak z korkowca na odpuście. A niby dorośli ludzie się za to biorą. To trochę tak, jak polskim rządem. Niby dorośli ludzie, a zarządzają Państwem jak kramarz jarmarcznym stołem. Mają od kuglarstwa kolegę Kurskiego, który funduje narodowi narodowe szanty w Ostródzie. Jak fajerwerki, co to się wypalą i zostanie po nich smród i puste pudełka. Zresztą, niektóre z fajerwerków u Kurskiego już na starcie są puste i wypalone, więc marna z nich wyjdzie atrakcja dla gawiedzi. Aż się prosi, żeby w tak wyjątkowym czasie, kiedy Polacy nie będą mieli specjalnie czegoś lepszego do roboty, zafundować im w telewizji rządowej coś, po co normalnie by nie sięgnęli. Jakiś dobry, oskarowy film i koncert na deser, serię wywiadów z ciekawym człowiekiem. Albo po prostu święty spokój, bez szmiry i blichtru. No ale wówczas wszyscy oglądaliby konkurencję, a tego telewizja państwowa, kierowana misją nie mogłaby znieść. I nie wypłaciłaby za to dywidendy.
Nic nie możemy Wam zrobić, dobrzy ludzie. Chcieliśmy Was trzymać pod kluczem, ale i to nas przerosło. Możemy więc tylko prosić. Odwoływać się do Waszego zdrowego rozsądku i ludowej mądrości, bo żadnej innej nie mamy. Tak jak i pomysłu, co dalej z tym fantem. Z hotelarzami, karczmarzami. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę, jakoś się to wszystko ciągle toczy…