Nie ulega wątpliwości, że w służbie zdrowia nie dzieje się dobrze. Aż ciężko pomyśleć jaką wielką pracę wkładają pracownicy państwowych mediów, aby wpoić przekonanie, że jej stan jest jak najbardziej „normalny”.
Normalny jednak nie jest, czego dowodzą wszystkie niezależne badania.
Analizując jedno z nich, raport „Barometr Fundacji Watch Health Care nr 19/15/02/2019”na temat zmian w dostępności do gwarantowanych świadczeń w Polsce nie sposób nie odnieść wrażenia, że chorzy obywatele nie są postaciami na których skupiona jest uwaga rządzących. Szczególnie w obszarach, gdzie za opieszałość i polityczne rozgrywki płacą ci, którzy jeszcze długo nie będą mogli zagłosować na żadne z ugrupowań – małe dzieci.
Zgodnie z raportem, wśród świadczeń, na które czeka się najdłużej jest neurologia dziecięca (4,3 miesiąca oczekiwania), otolaryngologia dziecięca (5,5, miesięcy), a na jednym z najgorszych miejsc – kardiologia dziecięca.
To właśnie w jej obszarze zarejestrowano największe wydłużenie średniego czasu oczekiwania. Zgodnie ze wspomnianym raportem na świadczenia z tej dziedziny mały pacjent musi czekać ponad 7 miesięcy, przy czym na samą wizytę 11,7 miesiąca. Wyraźnie widać również, że w latach 2012 – 2015 średnia wynosiła maksymalnie 3,2 miesiąca, natomiast po roku 2017 wzrosła ponad dwukrotnie.
Co więcej, należy zaznaczyć, że rok 2019 to absolutny rekordzista pod względem wzrostu czasu oczekiwania na większość ze świadczeń w zakresie tej dziedziny.
Podobny rekordowy wzrost oczekiwania na świadczenia wskazują zestawiania przedstawiające wzrost czasu na wizytę w dziedzinie medycyny paliatywnej, tej wyjątkowej specjalności gdzie pacjentem jest człowiek w terminalnym stadium nieuleczalnej choroby, a więc znów ten, który, zdaniem wielu,zaczyna być już tylko kosztem dla państwa.
Czy taki stan rzeczy jest możliwy do obronienia?
Niskie limity zakontraktowanych przyjęć, które są niewystarczające w stosunku do potrzeb, wciąż niskie płace pracowników, które powodują liczne protesty i silną emigrację specjalistów czy po prostu zbyt mała liczba świadczeń objętych ubezpieczeniem to początek długiej listy powodów dlaczego stan służby zdrowia oceniany jest za jeden z najgorszych w Europie.
Nie ulega wątpliwości, że odwrócenie tych zjawisk wymaga nakładów pieniężnych. Co więcej, należy przygotować się na to, że będą one – a nawet powinny być – coraz większe. Postępu medycyny, który ma gwarantować nie tylko dostęp do niej, ale również jej skuteczność ze względu na swoją dynamikę nie sposób bowiem zamknąć w ramach przeznaczonych limitów w budżecie.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że pracownicy szpitali robią co mogą, aby dostarczyć pacjentowi opiekę na najwyższym możliwym przez siebie do wykonania poziomie. Są oni jednak wciąż pracownikami i nie można wymagać od nich poświęceń ponad ludzkie siły, w ramach poniżających wynagrodzeń. Co więcej, nie można ich również winić za wybór lepszego, ich zdaniem, kraju do życia. Ich emigracja do„bogatszej Francji” czy „bogatszych Niemiec” jak określił te destynacje premier,były konsekwencją decyzji, którą żaden z emigrantów nie oceniłby jako prostą.
Aby służba zdrowia mogła wrócić do poziomu, który mógłby zagwarantować każdemu z obywateli poczucie bezpieczeństwa, potrzebne są godne wynagrodzenia dla tych, którzy ją pełnią. Tylko w ten sposób będą mogli oni w pełni realizować swoją misję w Polsce, a pacjenci otrzymywać należne im świadczenia zanim będzie za późno.