8 listopada 2024

loader

Czarna zaraza

Kościół od wieków zwalcza tylko to, czego zwalczanie pasuje duchownym.

Dla heteryków płci obojga, istnienie geja czy lesbijki, powinno być przyjmowane z radością. Lesbijka nie odbije wszak heteryczce usidlonego przez nią faceta. Takoż homoseksualny mężczyzna – sam się eliminuje z grona konkurentów nakierowanego na baby macho. Logice tej przeciwstawia się u nas Kościół. I wie co robi.

Jedyne sensowne badania orientacji seksualnej księży katolickich przeprowadzono parę lat emu w Stanach Zjednoczonych. Wyszło z nich, że prywatnie,przeciwko seksowi z innym facetem nie miałby nic co drugi. Naukowców mocno to zaskoczyło, bo w Ameryce gejów i panów biseksualnych jest góra 20 proc.. Znaczy wśród księży tęczowość jest mocno nadreprezentowana.

Polscy duchowni według wyrywkowych badań, aż tak ugejowieni nie są. Pociągiem do własnej płci charakteryzuje się ledwie co trzeci facet noszący nad Wisłą, Odrą i Bugiem, koloratkę.

Najciekawiej jednak jest w centrali katolicyzmu, czyli w Stolicy Piotrowej. Watykanolodzy o uznanych nazwiskach obczaili, że popędem do własnej płci charakteryzuje się tam 80 proc. księżowskiej, prałatowskiej, biskupiej i kardynalskiej populacji.

Mogłoby się wydawać, że skoro tak jest, to duchowieństwo katolickie winno stać w awangardzie tolerancji dla odmienności seksualnych. A nie stoi, a nawet przeciwko tęczowej zarazie, szczuje miłych, młodych, krótko ostrzyżonych ludzi o niewybujałej inteligencji.

Wytłumaczenie jest tyleż banalne co proste. Chodzi o konkurencję w doborze homoseksualnym. Przez setki lat jedynym miejscem, gdzie gej mógł dokonać coming out’u był konfesjonał. I jak spowiednikiem był inny gej, to…
Od kilku dziesięcioleci monopol się załamał. Są kluby gejowskie, jest internet i tolerancja społeczna dla homoseksualizmu też jest. A nawet laicyzacja, powodująca, że gejów w konfesjonałach zrobił się niedostatek. Homoś w koloratce nie ma dopływu świeżych partnerów i sam musi wyjść z plebanii, czy pałacu biskupiego w miasto lub w sieć. To z kolei, w wypadku posiadania przezeń przełożonych zorientowanych inaczej, grozi dekonspiracją i obciachem.

Jeszcze gorzej, w związku z ekspansją „gender” jest w małych miasteczkach i na wsiach. Jeszcze niedawno nikt nawet nie pomyślałby, że do księdza na plebanię przychodzą młodzi ludzie nie po to, żeby napić się wódki. A teraz najbardziej ciemny lud wie, co to homoseksualizm i, że jest częstszy niż można pomyśleć.

Oczywiście facetolubnemu księdzu włościanie łomotu nie spuszczą, ale ich podśmichujki przełożą się raz – na brak posłuszeństwa, dwa – na mniejsze datki z tacy. A to niefajne jest.

Walka z pedalską zarazą jest tak naprawdę pierwszą od kilkuset lat batalią Kościoła katolickiego. Opowieści o tym jak duchowieństwo potykało się czerwoną zarazą, u ludzi znających historię i dokumenty, budzi śmiech. Bo jeśli w kraju, w którym cement, piach i stal zbrojeniowa, były na talony, a w najmniejszych nawet wsiach budowało się kościoły gabarytów Lichenia, to chyba coś z tą walką z komunizmem i komunizmu z Kościołem, jest nie tak.
Gdyby do tego dodać, że w PRL dla SB kapowało najwyżej 100 tys osób, co daje jakieś promile społeczeństwa. Zaś w przypadku duchowieństwa odsetek ten wynosił 30 proc., to walka Kościoła z czerwoną zarazą jawi się nader interesująco. Nie wspominając już o tym, że w ramach wojny z nieludzkim marksizmem, księża o najdziwniejszych skłonnościach czuli się bezpiecznie i mogli rżnąć dzieci, staruszki, czy co tylko chcieli. Zwalczana przez Kościół władza zapewniała im bowiem dyskrecję.

Kościół lubi też opowiadać, jaki to był nieujarzmiony w czasach zarazy brunatnej. I jakoś nie wspomina o katolickiej przybudówce Hitlera w postaci rządzonej przez faszystów i księży Słowacji ks. Tiso. Tej z której pozbyto się, przy braku niemieckiej okupacji niemal wszystkich Żydów.
Wsadzono ich do pociągów i wysłano niedaleko. Do Auschwitz. Oczywiście w ramach walki Kościoła jezusowego z narodowym socjalizmem.

Księża i biskupi Chorwaccy błogosławiący strażnikom z Jasenovaca i wszystkim innym obcinającym nożami głowy prawosławnym i Żydom, też dowodzą, że katolicyzm znaczy godność człowieka.

Tak jak wyposażenie przez Watykan dr Mengele i kilku tysięcy zbrodniarzy nazistowskich w lewe paszporty do Ameryki Południowej.

Jak widać opowieści hierarchów o heroizmie i nieugiętości Kościoła wobec totalitarnych ideologii XX wielu, to bajki. W tym czasie Kościół od dawna miał wybite zęby i nauczył się tak lawirować, żeby mieć kasę i wpływ na jak najwięcej tego, co mogło mu dać świeckie państwo.

Prawdziwą wojnę o panowanie, kościół przegrał w XVI wieku. Wykończyła go wewnętrzna konkurencja. Byli księża i biskupi, czy pomazańcy Boży chcieli ugrać coś dla siebie, a nie dla papiestwa i krok po kroku odrywali dla siebie kolejne połacie katolicyzmu.

Watykanowi odpadało rządzenie władcami czyli państwami. Odrywać zaczęto od Kościoła szkolnictwo dające rząd dusz. Nauka wyzwoliła się z okowów biblijnego kanonu i jęła udowadniać, że to co dotąd uchodziło za dzieło Boże, to zwykłe prawa natury.

Kościół się nie poddawał. Działała tajna policja i sąd w jednym, czyli inkwizycja. Płonęły stosy, na innowierców ruszały kolejne katolickie krucjaty i nic.

Po absolutnej klęsce katolicyzmu w XVIII wieku, Kościół stał się ostoją oportunizmu i włazidupstwa. Nauczył się kolaborować i dogadywać z każdym. Kanony wiary w tym wszystkim były najmniej istotne. Liczyć zaczęła się kasa. I takie wpływy, które tę kasę zabezpieczały.

Agonia Kościoła katolickiego trwała 250 lat. Ale tak naprawdę to jego potęga runęła w połowie XIV wieku. Chrześcijaństwo po wielu wiekach absolutnego władania Europą zabiła zaraza. Epidemie czarnej śmierci, czyli dżumy i ospy. Też zresztą czarnej. To wtedy owieczki przekonały się, że księża pieprzą jak potłuczeni i wbrew temu co mówią, nie mają wpływu na to, co się dzieje. Wymierały klasztory, szlag trafiał księży, biskupów i kardynałów. Depozytariusze Boży odwalali kitę dokładnie tak samo, jak co trzeci ówczesny Europejczyk.

Czarna zaraza odebrała księżom boskość, a przy okazji rozwaliła struktury ówczesnych państw tak, że mógł się zacząć czas odchodzenia od średniowiecznej dogmatyki.

Był wszakże jeden wyjątek. Mapy XIV wiecznej zarazy pokazują, że epidemia prawie nie dotknęła terenów dzisiejszej Polski. Ziemie między Tatrami i Bałtykiem oraz Odrą i Bugiem pozostały dla zabójczej dla Kościoła, czarnej zarazy – białą wyspą.

Jędraszewski i reszta Episkopatu sądzą, że od tej pory nic się nie zmieniło.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Złamana ręka

Następny

„Nie samym chlebem żyje człowiek…

Zostaw komentarz