Od kilku lat co roku w sierpniu rzucają się sobie do gardeł spadkobiercy najlepszych tradycji Sierpnia 1980 roku i „Solidarności”, oczywiście.
Każdy snuje swoje opowieści nie niepokojony przez nikogo, kto by ich zapytał, na jakich podstawach opierają swe niezmącone przekonanie, że to właśnie oni dźwigają ciężar tamtejszej robotniczej tradycji strajkowej. Nie zapominają o tym, by siebie i swoich kolegów wynieść na ołtarze, a przeciwników poniżyć.
W ostatnich latach proces ten przyspieszył i nabrał mocy. Rzecz idzie, co dla każdego oczywiste, o nową interpretację historii i wymianę bohaterów: z Wałęsy na Kaczyńskiego. Dla każdego, kto ma o historii jakieś pojęcie, jest jednak jasna lichość tej konstrukcji, kłamstwa łatwe do zdemaskowania, a fałsz tych „bohaterów” rzuca się w oczy.
Obserwuję te fikołki od lat z coraz bardziej słabnącą, mściwą wesołością: wszystko się oddala, wygładzają się kanty i zacierają kontury. Stają się coraz odleglejszą historią.
Z tego właśnie punktu widzenia czytałem dodatek do „Gazety Wyborczej” – „Historia” właśnie, poświęcony strajkom sprzed 40 lat. Bez emocji wgłębiałem się w wywiad z Bogdanem Borusewiczem, który robi co w jego mocy, by jeszcze raz rozdać swoje karty: „Sierpień ’80, strajk w stoczni, to była moja osobista decyzja. (…) Do Sierpnia byłem liderem, w Sierpniu już niekoniecznie”. Próbuje inaczej rozstawić akcenty antykościelne, „jak silnie Kościół był infiltrowany przez bezpiekę…” itd., mówi, że strajku nie wywołali robotnicy, wspomina umyślne manipulacje w późniejszej narracji o wydarzeniach 1980 roku…
I nie piszę o tym teraz po to, by podważyć prawdziwość wypowiedzi Borusewicza. Może to wszystko prawda, a może starszy pan chce jeszcze pod koniec życia zaznać sławy jako ten, co obalił, co tam było do obalania, może chce jeszcze wyrównać z kimś rachunki, nie wiem. Czytam o tym już, jako się rzekło, bez emocji. No, prawie.
Bo parę stron dalej Władysław Frasyniuk daje swoją z kolei interpretację tamtych czasów i Bóg z nim. Jednak jest jeden fragment, który wyprowadził mnie z równowagi: „Przy uchwalaniu „tarczy antykryzysowej” powiedział na przykład [Adrian Zandberg – przyp. MW], że można pomagać przedsiębiorcom, ale w zamian za udziały w ich firmach dla państwa. Słuchałem tego ze zdumieniem. On nie pamięta, ale w komunistycznej Polsce byli państwowy fryzjer, piekarz i restaurator. Prawie wszystko było państwowe i dlatego tego świata już nie ma, bo ludzie są przeciw niemu zbuntowani. (…) W sprawach gospodarczych nie zawiedliśmy. Nie przyjmuję tych absurdalnych, nieprzystających do rzeczywistości ataków na Leszka Balcerowicza.”
Pomijam kłamstwa o jakoby powszechnym sprzeciwie przeciwko państwowej własności, konfabulacje o państwowym fryzjerach, widocznie Frasyniuk tak lubi. Nie mieści mi się jednak w głowie, jak można być tak odklejonym od rzeczywistości gościem, który wciąż niezachwianie wierzy w skuteczność demolki gospodarczej sprokurowanej przez Balcerowicza.
Bo rozmówca bezwstydnie zmyśla, że w „sprawach gospodarczych nie zawiedliśmy”, czy też naprawdę nie widzi, że społeczeństwo zapłaciło dosłownie własną krwią za ich neoliberalne eksperymenty? Nic nie zrozumiał z ostatnich 40 lat. To tacy jak Frasyniuk przynoszą największą szkodę etosowi pierwszej „Solidarności”.
Jeśli coś jeszcze z niego pozostało.