Zgodnie z lipcową zapowiedzią w dniu 18.08 br Trybunał Konstytucyjny kolejny raz zabrał się do debatowania nad konstytucyjnością ustawy z 16 grudnia 2016 r., określanej najczęściej jako „dezubekizacyjna”.
Przypomnijmy tylko, że aktem tym PiS obniżył do głodowego minimum emerytury i renty ok. 55 tysiącom byłych funkcjonariuszy, urzędników i pracowników oraz ich rodzinom tylko z tego powodu, że swe kariery zawodowe zaczęli jeszcze w PRL, w resortach określanych jako siłowe. W absolutnie przeważającej większości nikt z tak represjonowanych nigdy nie popełnił przestępstwa, nie złamał prawa, ani nawet nie dokonał żadnego czynu nagannego moralnie czy etycznie, ale fakt ten dla partii, która nazwała się cynicznie „Prawo i Sprawiedliwość”, nie miał najmniejszego znaczenie – liczył się tylko efekt polityczny.
Podobnie jak przy rozprawie lipcowej również tym razem przewodnicząca Trybunału mgr Przyłębska (która na swe pierwsze stanowisko sędziego została powołana w 1987 r. decyzją Rady Państwa PRL) nie odważyła się zaprosić nikogo, kto reprezentowałby tak wielką rzeszę ciężko skrzywdzonych ludzi – sytuacja w cywilizowanym świecie wręcz niewyobrażalna, ale całkowicie normalną w państwach totalitarnych. Wydaje się jednak, że tym razem niektórzy z sędziów TK sami dostrzegli szokującą niestosowność takiego procedowania. W efekcie kilku z nich zaczęło zadawanie grupie oskarżycieli (reprezentujących PiS-owski Sejm, PiS-owskie Ministerstwo Sprawiedliwości i PiS-owską Prokuraturę Krajową) szeregu niewygodnych dla nich pytań. Wielu represjonowanych, którzy mogli obserwować przebieg rozprawy w przekazie internetowym, zostało mocno zaskoczonych, że sędziowie ci dostrzegają przynajmniej niektóre rażące aspekty tak niewiarygodnego bubla prawnego, jakim jest wspomniana ustawa.
Postawiona kilka razy w niewygodnej sytuacji silna liczebnie reprezentacja oskarżycieli sięgnęła po argumenty całkowicie kłamliwe i obłudne (chyba taki jest już PiS-owski standard). Otóż stwierdzili oni, że ustawa wreszcie pozbawiła przywilejów emerytalnych objętych nią ludzi – niewiarygodne, że zmniejszenie obowiązującego od 2009 r. minimalnego przelicznika 0.7% za rok służby do absolutnego zera, oni nazywają odebraniem przywilejów! Innym kilkukrotnie powtarzanym argumentem było zdanie, że ustawa rzekomo wymierza sprawiedliwość dziejową. Okazało się więc, że w Rzeczpospolitej Polskiej, określonej jako konstytucyjne, demokratyczne państwo prawa, nie sądy, nie sędziowie, nie podczas uczciwych procesów, w których musi być sformułowany akt oskarżenia, a oskarżony ma prawo do obrony, lecz cyniczni politycy uznali się za uprawnionych do wymierzania sprawiedliwości wedle swego „widzi mi się”.
Niezbyt korzystny dla PiS-owskiej strony przebieg rozprawy spróbowała pod koniec poprawić mgr Przyłębska, gdy stwierdziła, że przecież przedmiotowych emerytur i rent wcale nie zabrano, a jedynie obniżono. Trzeba przyznać, że tak traktowana sprawiedliwość ma w państwach totalitarnych długie i ugruntowane tradycje – „mogliśmy zabrać wam wszystko, więc się cieszcie, że zostawiamy jakieś nędzne resztki”. Sugestia pani przewodniczącej wskazuje w jakim kierunku będzie zmierzała linia orzecznicza i dowodzi, że represjonowani, którzy chcieliby w ostatniej rozprawie dostrzec chociażby niewielką nadzieję na sprawiedliwość, powinni pozbyć się złudzeń. Sprawa jest bowiem ważna dla PiS nie tylko z uwagi na politykę krajową, ale niespodziewanie zyskała także istotny wymiar międzynarodowy.
Chodzi o to, że osobą, która z zapartym tchem śledzi losy „dezubekizacji” w Polsce i z całych sił trzyma kciuki za PiS, jest Aleksander Łukaszenka, sfałszowany prezydent Białorusi.
Sytuacja w tym kraju to najbardziej gorący temat ostatnich dni. Białoruś jako samodzielne państwo istnieje zaledwie od 30 lat, a jego społeczeństwo miało bardzo niewiele doświadczeń z autentyczną demokracją. Mimo to ewidentne sfałszowanie wyników wyborów prezydenckich przelało czarę goryczy ludzi, znanych z tego, że od wieków cierpliwie znosili rządy różnych despotów. Po prostu społeczeństwo powiedziało „dosyć” i wyszło na ulicę. Wydarzenia toczą się bardzo dynamicznie i żadne rozwiązanie nie jest przesądzone, ale tak wielkiej szansy na autentyczną wolność i demokrację Białorusini jeszcze nie mieli.
Narzędzia do rozwikłania niezwykle skomplikowanej sytuacji naszego wschodniego sąsiada znajdują się w Brukseli i w Waszyngtonie, a przede wszystkim w Moskwie, ale najważniejsze posiada Mińsk, a dokładniej mają je resorty zmilitaryzowane – milicja, wojsko, służby specjalne. Tylko na tych siłach reżym Łukaszenki opiera swe istnienie i dba wyłącznie o ich poparcie. Natomiast łatwo dostrzec, że zachowania poszczególnych formacji mundurowych są bardzo różne – od brutalnych pacyfikacji protestów, aż do bratania się z ludźmi manifestującymi na ulicach. Przyszłość Białorusi zależy dzisiaj od tego, jakie postawy wśród nich przeważą. Dobrze wiedzą o tym rozproszeni przywódcy demokratyczni i pojawiło się już sporo ich apeli, w których deklarują, że nikt z funkcjonariuszy i urzędników, kto nie popełnił przestępstwa, nie musi niczego się obawiać w przyszłej demokratycznej Białorusi, nowe państwo z pewnością potraktuje ich uczciwie, sprawiedliwie, życzliwie, nawet wybaczy …
Czy myśmy swego czasu nie słyszeli czegoś podobnego?
W niezwykle trudnej sytuacji Aleksandra Łukaszenki rządzący Polską politycy, którzy niedawno określali go jako „sympatycznego, ciepłego faceta”, wyciągają do niego swą przyjacielską dłoń. Polska „dezubekizacja” jest najlepszym prezentem, jaki mógł on sobie wymarzyć. To dzięki bratniej pomocy PiS-u „batiuszka” będzie mógł swym funkcjonariuszom, milicjantom, oficerom, żołnierzom, urzędnikom, przedstawić argumentację nie do odparcia: „Chcecie uwierzyć tym demokratom, no to popatrzcie sobie na Polskę i przyjrzyjcie się jak za kilkanaście, może trochę więcej lat, będziecie potraktowani. I nie ważne, czy popełniliście przestępstwo, czy zrobiliście cokolwiek złego – i tak zrobią z was nędzarzy”
Trudno w tej chwili przewidzieć, jak Łukaszenka odwdzięczy się kierownictwu PiS za poratowanie, ale kwiaty pani Przyłębskiej z pewnością się od niego należą.