Narracja „albo Wyklęci, albo Komuna” – czasem formułowana wprost, czasem bardziej lub mniej zawoalowana – stała się jednym z kamieni węgielnych prawicowej polityki historycznej. Naiwne, czarno-białe spojrzenie na historię PRL (i projektowanie go, w osobliwy sposób, na współczesność) coraz częściej uchodzi za prawdę objawioną.
Tymczasem rozprawić się z tą zero-jedynkową wizją można w bardzo prosty sposób: wyliczając to, co się w takiej alternatywie nie mieści.
Ne mieści się działająca w latach 1945-1947 legalna opozycja – PSL, którego politycy usiłowali ocalić tyle suwerenności, ile się dało, bez dalszego beznadziejnego przelewu krwi (co nie uchroniło jednak ich samych przed krwawymi represjami).
Nie mieszczą się setki wybitnych przedwojennych specjalistów,
współpracujących z narzuconym Polsce reżimem przy odbudowie kraju po wojnie – najbardziej znanym z nich był Eugeniusz Kwiatkowski, uznawany za głównego twórcę Gdyni, którą tak szczyciła się II RP. Nie mieści się – jeśli kto od pracy u podstaw woli czyn zbrojny – bitwa na dworcu w Lesznie, w której życie porwanej przez radzieckich żołnierzy Polki uratowali (przypłacając to własnym) nie Wyklęci, tylko funkcjonariusze „komunistycznej” rzekomo milicji i równie „czerwonego” wojska.
Nie mieści się kwestia wypowiadana w filmie „Generał Nil” przez głównego bohatera, który radzi garnącemu się do konspiracji młodemu zapaleńcowi,
by dla dobra Ojczyzny poszedł na studia,
dobrze wykonywał swoją pracę i założył rodzinę (nie zdołałem ustalić, czy to wypowiedź autentyczna – ale jeśli nawet apokryf, to dobrze oddaje sedno sprawy).
Nie mieści się Paweł Jasienica (przez krótki czas też zresztą, notabene, Żołnierz Wyklęty), który mimo wszystkiego, co od władz PRL wycierpiał, do końca życia uważał, że „w roku 1945 Polska weszła na jedyną drogę, która wiodła w przyszłość”.
Nie mieści się symbol przedwojennego polskiego Lwowa – „Szczepku”, Kazimierz Wajda, który po wojennej tułaczce zamieszkał w kraju i aż do naturalnej śmierci pracował w Polskim Radiu („Tońku”, Henryk Vogelfänger, powrócił dopiero w 1988 r.).
Nie mieści się Lechosław Goździk i inni robotniczy przywódcy Polskiego Października – wrodzy i stalinizmowi, i Gomułce, ale dokładający wszelkich starań, by nie dopuścić do wybuchu zbrojnego powstania, którego skutkiem byłaby rzeź gorsza od tej, jaką w tym samym 1956 r. Armia Czerwona sprawiła Węgrom. Nie mieści się krakowski „Przekrój” Mariana Eilego – pismo, które nawet w najciemniejszych latach stalinizmu nie tylko zapewniało okno na świat inteligentom, ale i drążyło niczym kropla świadomość PZPR-owskiego betonu, a zdaniem wielu stworzyło wręcz w tych przerażających warunkach własną wspaniałą cywilizację.
I tak by można wyliczać w nieskończoność.
Mówić o Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość”, o środowisku tygodnika „Polityka”, o Klubie Krzywego Koła. O Mirosławie Dzielskim, Stefanie Kisielewskim, Janie Józefie Lipskim (tak przecież różnych światopoglądowo). O Polskim Ruchu Obrony Łużyc i środowisku Instytutu Zachodniego, usiłującym (z sukcesami!) za cenę poparcia PPR realizować polską rację stanu na Zachodzie. O politycznych zapiskach Marii Dąbrowskiej.
O Kościele Katolickim, który w imię osiągnięcia celów dla Polski kluczowych (granice, unormowanie stosunków z Niemcami, spokój społeczny) potrafił zawierać z partią kompromisy i współpracować z nią, nie przestając przy tym być ostoją dla większości opozycjonistów.
No i o tym, że także
do samej PZPR należało wielu ludzi uczciwych,
niezaprzeczalnych patriotów. Tak było przez cały okres jej istnienia, różnymi pobudkami się ci ludzie kierowali. I o wielu jeszcze ludziach i faktach. Ale w prawicowej polityce historycznej nie o fakty przecież chodzi. A o co chodzi?
O to, by w topornej propagandzie nadal używać w obronie PiS, Konfederacji, a nieraz i ONR maczugi z napisem „PRECZ Z KOMUNĄ”.
By ciemny lud nadal łykał bardziej lub mniej zawoalowany przekaz, że w roku 1968 Polski nie było, że wnuki odpowiadają za czyny dziadków, że dezubekizacja jest słuszna, sprawiedliwa i zbawienna, że każdy, kto protestuje przeciw rządom PiS, jest w prostej linii spadkobiercą SB, ORMO, ZOMO, CzeKa, Securitate, AVH oraz Stasi, a powstańcy warszawscy walczyli o to, by Ziobro mógł odebrać Polakom niezawisłe sądy.
No, bo o to przecież walczyli? Nie?!