Pani Kaja Godek zastanawia się, „jak stwierdzić, czy był gwałt”, kiedy kobieta przychodzi do lekarza i domaga się aborcji. Odpowiadam: zdecydowanie łatwiej, niż stwierdzić istnienie katolickiego Boga.
Szkoda, że tylko moralizatorskie zapędy pani Godek pozostają w wieku XIII, bo ambicje finansowe przejawia jak najbardziej współczesne. Zupełnie jak jej mentor Janusz Korwin-Mikke, który najpierw przez lata raczył nas mrożącymi krew w żyłach opowieściami o europejskiej Sodomie i Gomorze, później jednak powędrował prosto w sam środek brukselskiego zepsucia, następnie stwierdził, że to nie na jego nerwy, a teraz znów zamierza dziarsko skierować swe kroki w paszczę lwa. Brukselska pensja najwyraźniej warta jest tego, aby przez najbliższe cztery lata znów udawać zaskoczonego, że inne kraje teorii o powiązaniach pedofilii z homoseksualizmem po prostu nie będą spokojnie słuchać.
Europarlament powinien natomiast skrupulatniej badać wypowiedzi potencjalnych ugrupowań starających się o start i rozszerzyć swoją rezolucję zakazującą działalności grupom neofaszystowskim o kandydatów podcierających sobie publicznie tyłki prawami człowieka.
Bo oto Kaja Godek, kandydatka do zasiadania w organie stanowiącym prawo dla całego kontynentu, który widział dwie wielkie wojny i szereg pomniejszych, deklaruje w biały dzień bez żenady, że zamierza jako standard ustawodawczy wprowadzić systemową opresję wobec ofiar gwałtu. Bo tym właśnie jest podważanie ich słów. Przestępstw, których wynikiem może być ciąża, według danych Federy, dokonuje się w Polsce około 3 tys. rocznie. CBOS wskazuje na miażdżącą liczbę głosów poparcia dla aborcji w tzw. skrajnych przypadkach tj, gwałtu i kazirodztwa (którego, idąc logiką pani Godek, podobnie nie dałoby się stwierdzić jednoznacznie).
„Poród jest konsekwencją bycia w ciąży” – stwierdza Godek, kreując się na nowego Hammurabiego, podczas gdy na usta cisną się zgoła inne porównania. Kilka dni temu świat wstrzymał oddech usłyszawszy historię z Argentyny. 11-letnia dziewczynka, uciekając z rodzinnego domu, gdzie szalał ojczym molestujący jej starsze siostry, trafiła pod opiekę babci, której partner również okazał się gwałcicielem, a państwo wykazało się totalitarną bezwzględnością, każąc jej rodzić w szóstym miesiącu. Lucia dostała od władzy oficjalny nakaz „ratowania obu żyć” – dzięki któremu jedno życie wisi na włosku (dziecko najprawdopodobniej nie przeżyje), a drugie jest złamane wielokrotną traumą po potraktowaniu jak inkubator, a nie czująca istota.
Dla pani Godek mam propozycję: jeśli naprawdę chce się pani przyczynić do ratowania życia dzieci – w tym chorych, zamiast zakazywaniem przerywania ciąży, które dla kobiety nigdy nie jest równoznaczne z wyjściem do fryzjera, niech się pani zajmie zmianą procedur adopcyjnych tak, aby rodziny pragnące przyjąć to ocalone życie nie czekały na nie w upokorzeniu całymi latami i aby później dostawały systemowe wsparcie. Nie musząc wylegiwać podłóg na sejmowych korytarzach w oczekiwaniu na 500-złotową jałmużnę.