30 listopada 2024

loader

Jerzy Gruza (1932-2020)

Późny prawnuk Oświecenia – z kamerą i piórem.

Zmarł Jerzy Gruza. W pierwszym rzędzie był barwną postacią ze świata polskiej kultury. Jego sarkastyczne, nieco kostyczne i mizantropijne, ale zarazem wyrafinowane, absurdalne poczucie humoru było ozdobą rozmaitych spotkań, gal i eventów towarzyskich czy wywiadów. Jego kwestie, wypowiadane przez charakterystycznym, nosowym, jakby z lekka rozdrażnionym głosem były po części grą (pod koniec życia w „strasznego dziadunia”), a po części wyrazem autentycznego stosunku do otaczających nas absurdów. Stworzył znakomite filmy, seriale, przedstawienia i książki, ale sam był postacią tak malowniczą, że mógł stanąć w szeregu figur, które tworzył i które grali zaangażowani przez niego aktorzy.

Przede wszystkim jednak był twórcą wielu wybitnych talentów. Nakręcił znakomite, popularne, a dziś „kultowe” seriale telewizyjne, jak „Wojna domowa” (1965), „Czterdziestolatek” (1973), nieliczne pośród produkcji serialowej utwory o kolorycie satyryczno-groteskowym, a do tego będące dziś swoistym, bo w poetyce krzywego zwierciadła, dokumentem obyczajowo-mentalnym tamtych czasów („małej stabilizacji” gomułkowskiej oraz „apogeum” okresu gierkowskiego). Mniej udały mu się „Tygrysy Europy”, zrobione w latach dziewięćdziesiątych, profesjonalnie, ale w poetyce nie w pełni już chyba pasującej do nastroju i gustów nowych czasów, a przede wszystkim do percepcji nowej generacji odbiorców. Jego kinowa komedia „Dzięcioł” (1970), to satyryczna, nieco mrożkowska w stylu parabola rozmaitych ówczesnych zjawisk, będących odbiciem przemian kulturowych w zachodniej Europie i USA, które Gruza pokazał w krzywym lustrze „warszawskim”. Co także warto odnotować, to fakt, że „Dzięcioł” jest dziś chętnie oglądany przez cześć widzów młodego pokolenia jako przykład poetyki emocjonującej, fascynującej przez swoją absurdalność, „odlecianej”, „odjechanej”, często lubianej i rozumianej przez młodzież.

Ten „popowy” Gruza z seriali i kina miał w swoim twórczym „DNA” także potencjał i walory poważnego interpretatora wybitnej literatury dramatycznej, ale też prozy. W teatrze żywego planu pracował bardzo rzadko, ale stworzył szereg wybitnych przedstawień w Teatrze Telewizji. Jego inscenizacje „Kubusia Fatalisty” D. Diderota (1963), głośny „Mieszczanin szlachcicem” Moliera (1969) z genialną kreacją Bogumiła Kobieli w roli tytułowej, czy „Szkoła żon” (1971), były emanacją wnikliwego wyczucia nie tylko jakości komediowych, ale także wyczucia wartości oświeceniowych i racjonalistycznych. Sprawną rękę do teatru politycznego pokazał w bardzo dobrej inscenizacji „Kariery Artura Ui” B. Brechta (1973). Lubiący przedstawiać się w roli cynika Gruza potrafił też wiarygodnie i bez „racjonalistycznych wrzutek”, a przy tym holistycznie oddać nastrój i koloryt namiętnej, frenetycznej i jednocześnie lirycznej miłości w „Romeo i Julii” W. Szekspira (1974). W tej inscenizacji, jak i w późniejszej o trzy lata realizacji „Rewizora” M. Gogola (1977) objawił się także jako nowator w domenie telewizyjnej formy, jako pierwszy odchodząc od starych, statycznych technik pracy i kształtowania wizualności spektaklu, wprowadzając m.in. nowe sposoby kadrowania, a także ruchomą, tzw. „nerwową kamerę”, kojarzącą się z techniką reportażową. Świetnie też „czuł” modernistyczny, naturalistyczno-symboliczny dramat skandynawski, realizując „Eryka XIV” A. Strindberga (1979), współczesny, owiany absurdem tragikomiczny dramat F. Dűrrenmatta („Wizyta starszej pani”, 1971) czy intelektualną ironię historiozoficzną G.B. Shaw („Cezar i Kleopatra”, 1972). Jednak także jego dużo wcześniejsze realizacje telewizyjne znamionowały dobry smak literacki i estetyczny, w tym charakterystyczne dla niego subtelne poczucie umowności (n.p. „Idy marcowe” T. Wildera (1962), „Król Edyp” Sofoklesa (1967). Miał też talent znakomitego pióra. Był autorem przesyconych sarkastycznym, finezyjnym humorem (nie stroniącym jednak od dosadności i rubaszności) napisanych na przestrzeni ostatnich trzech dekad, zbiorów wspomnieniowych opowiastek: „Telewizyjnego alfabetu wspomnień”, „Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień”, „Człowieka z wieszakiem”, „Pasaży warszawskich”, „Stolika”, „Roku osła”, „Głową o stolik”. To wspaniały, bardzo atrakcyjny czytelniczo zapis pamięci autora, który wiele przeżył, widział, przeczuł i przemyślał.

I na koniec właśnie o pamięci, paradoksalnie. Kilka lat po wywiadzie jakiego udzielił mi dla „Trybuny” Jerzy Gruza, natknąłem się na informację, że jako reżyser Teatru Telewizji zadebiutował w wieku 24 lat, realizując spektakl „Doktor Faul”, według opowiadania „Obrona Grenady” Kazimierza Brandysa. Poza nazwiskami reżysera i reżysera figurowała w tej informacji tylko data emisji: 23 lipca 1956. Fakt, że tematyka spektaklu dotykała „rozrachunków stalinowskich”, w tym personalnie Jakuba Bermana, ale nade wszystko to, że premiera odbyła się dokładnie „na połowie czasu” między Czerwcem Październikiem 1956, rozpalił moją ciekawość do czerwoności. Zadzwoniłem do pana Jerzego by rozpytać go o wszelkie okoliczności, także polityczne, związane z realizacją tego spektaklu. I oto okazało się, że niczego z tej realizacji nie zapamiętał, nawet nazwisk aktorów. Byłem bardzo rozczarowany i coś z tego rozczarowania namiętnego „szperacza” zostało mi do dziś. Przy czym szczególnie dobitnie uświadomiłem sobie wtedy, jak przekorna i nieprzewidywalna bywa ludzka pamięć.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Ostrzegam

Następny

Próżne marzenia PSL

Zostaw komentarz