8 listopada 2024

loader

Jubileusz dezubekizacji

teczki dokumenty

Pięć lat temu, 16 grudnia 2016 r., na nielegalnej sesji Sejmu RP odbytej w Sali Kolumnowej, gdy siłą blokowano wejście posłom opozycji, a następnie sfałszowano protokoły posiedzenia, partia Prawo i Sprawiedliwość uchwaliła t. zw. „ustawę dezubekizacyjną”. Dokładnie tego samego dnia w 1922 r. prawicowy fanatyk zamordował jednego z najbardziej uczciwych i przyzwoitych polskich polityków, pierwszego Prezydenta II Rzeczpospolitej Polskiej, Gabriela Narutowicza. Obserwując cynizm i perfidię praktycznie wszystkich posunięć partii PiS sądzić należy, że zbieżność tych dat wcale nie była przypadkowa.

W wyniku wspomnianej ustawy kilkadziesiąt tysięcy funkcjonariuszy służących Polsce w czasach, gdy nazywała się PRL, zostało bez żadnej procedury sądowej zbiorowo uznanych za zbrodniarzy i skazanych na dożywotnią głodową wegetację. Po prostu posłowie PiS zabawili się w bycie prokuratorami, sędziami i katami jednocześnie, łamiąc przy okazji wszelkie standardy stanowienia prawa jak i elementarne reguły sądowe, że o zwykłej przyzwoitości nie wspomnę. Wraz z brutalnie potraktowanymi byłymi funkcjonariuszami analogicznym represjom poddano również członków ich rodzin, co do których już z absolutną pewnością autorzy ustawy wiedzieli, że żadnych przestępczych czynów nie popełnili. Niewiele jest znanych w świecie totalitarnych dyktatur, które dopuściły się aż tak zbrodniczej podłości i jedyne co przychodzi na myśl, to czasy stalinowskiej Rosji, gdy za bycie „rodziną wroga narodu” również otrzymywało się wyrok skazujący. PiS-owcy nawet nie specjalnie ukrywali skąd czerpią wzory swego postępowania, gdyż ich prezes już wcześniej upowszechnił określenie: „ludzie gorszego sortu”, zbliżone do skąd inąd znanych „untermenschów”, zaś min. Mariusz Błaszczak publicznie powiedział o represjonowanych, iż „oni nie zasługują na żadną ochronę prawną” – takich słów nie powstydziłby się nawet sam Ławrientij Beria.

Było to więc wydarzenie szczególne nawet jak na standardy PiS i warto odpowiedzieć na pytanie, dlaczego po dwudziestu pięciu latach od upadku PRL kilku amoralnych zagończyków Prezesa otrzymało zadanie przygotowania i przeprowadzenia tak haniebnej ustawy. Odpowiedź będzie zaskoczeniem prawie dla wszystkich czytelników. Otóż stało się tak dlatego, że zarówno Służba Bezpieczeństwa jak i pokrewne jej instytucje były w ostatnich dziesięcioleciach istnienia PRL zbyt przyzwoite, zbyt porządne i zbyt praworządne. Stwierdzenie to z pewnością może szokować ludzi od dawna słyszących, czytających i oglądających masę materiałów o strasznych czasach komuny i jej służbach, więc absolutnie przekonanych, że właśnie taka była tamta rzeczywistość. Tego mitu raczej już nie da się do końca obalić, ale kilka faktów warto podać.

Stopniowe nasilanie czarnej propagandy o czasach PRL, w której uczestniczyli nie tylko fanatyczni prawicowcy, ale też wielu dosyć naiwnych dziennikarzy, publicystów i polityków uważających się za przyzwoitych, trwało od początków istnienia III RP. Podstawowym zajęciem prawie każdego z prawicowych propagandzistów było wówczas poszukiwanie rzekomych zbrodni, „trupów w szafach”, skrytobójstw, sensacji, skandali i innych „mocnych” tematów z czasów komuny. Pojawiło się takie zapotrzebowanie polityczne, więc chociaż faktów brakowało, to zawsze można było coś ubarwić, poprawić, dodać, trochę naciągnąć albo sięgnąć do czasów stalinowskich i „MaBeNa” (patent A. Zybertowicza) się kręciła. Trzeba przyznać, że prawie całemu społeczeństwu taki scenariusz bardzo odpowiadał. Dawna opozycja wysuwała pierś do przodu, gdyż ich bohaterska walka z aż tak strasznym przeciwnikiem dawała im oczywiste prawo do zaszczytów, honorów i rządzenia krajem. Wszystkie osoby doświadczone procesami lustracyjnymi głośno krzyczały, że komunistyczne służby zmusiły je do współpracy przemocą, groźbami i torturami, więc jak mieli nie ulec. Tysiące innych ludzi miało świetne wytłumaczenie, czemu nie zdobyli wykształcenia, albo nie zrobili karier, nie dorobili się majątków, albo nawet dlaczego są alkoholikami czy złodziejami – no oczywiście też przez tę straszną „bezpiekę”. Nawet dawne PRL-owskie elity i celebryci chętnie „dokładali do pieca”, wychodząc z założenia, że im gorzej będą mówili o tamtych służbach i czasach, tym sami będą bielsi. Po kilku latach obraz był już tak czarny, że wypadało coś z tym zrobić.

W 1999 r. powołano Instytut Pamięci Narodowej, któremu przekazano wszystkie archiwa PRL, wyposażono w ogromne środki oraz zatrudniono setki pracowników naukowych, pseudonaukowych, a także grubo ponad stu prokuratorów śledczych. Dostali oni jedno zadanie – muszą wreszcie złapać tych wszystkich okropnych komunistycznych zbrodniarzy. Prawdę mówiąc twórcy tej instytucji chyba sami uwierzyli w swą propagandę, bowiem byli przekonani, że na odtajnione archiwa i ujawnione listy tajnych współpracowników rzucą się całe tłumy poszkodowanych przez „bezpiekę” i to oni sporządzą tysiące oskarżeń, wskażą palcem oprawców, ujawnią blizny, rany, ślady tortur. Czekano na to kilka długich lat i wstyd przyznać, ale z całej bardzo kosztownej i świetnie zaplanowanej operacji w zasadzie nic nie wyszło. W okresie ponad ćwierci wieku od upadku PRL, w całym kraju odbyło się zaledwie kilkanaście rozpraw sadowych, w których oskarżono byłych oficerów operacyjnych PRL o jakieś przestępstwa przeciwko działaczom demokratycznej opozycji. Jednak i te sprawy nie miały nadzwyczajnych walorów propagandowych – ktoś komuś groził pistoletem, ktoś chciał rzucać kamieniami w czyjś samochód, ktoś używał wulgarnych słów. Tak żałośnie mała liczba niezbyt spektakularnych przypadków na kilkadziesiąt tysięcy pracowników SB i służb pokrewnych, którzy funkcjonowali w tak gorącym okresie jak polskie lata osiemdziesiąte, wypełnione działalnością opozycyjną tysięcy działaczy podziemnej Solidarności, było wręcz zadziwiające. W gruncie rzeczy zjawisko to dowodziło wręcz bardzo wysokich standardów przestrzegania ówczesnego prawa przez wszystkie PRL-owskie resorty siłowe. Bardzo nieliczne negatywne przypadki były jedynie wyjątkami potwierdzającymi tę regułę. Inną kwestią jest, że w III RP odbyło się później kilkadziesiąt rozpraw, w wyniku których zrehabilitowano i wypłacono wielusettysięczne odszkodowania członkom dawnej opozycji. Były to jednak przede wszystkim rekompensaty za niesłuszne wyroki wydane przez PRL-owski wymiar sprawiedliwości i nawet wówczas nikt nie oskarżał pracowników dawnych służb specjalnych, by stosowali jakieś bezprawne szykany czy drastyczne metody.

Trzeba przyznać, że w świetle powyższych faktów wszyscy architekci czarnej wizji zbrodniczych służb PRL znaleźli się w głupiej sytuacji. Gdyby było przynajmniej kilkaset spraw sądowych przeciwko oficerom SB, albo kilkadziesiąt jakichś porządnych przestępstw, czy chociaż parę drastycznych zbrodni, to byliby usatysfakcjonowani, ale tak? Przecież okazało się, że to sam IPN, i to mimo usilnych starań i wysiłków jego pracowników, wystawiał w zasadzie pozytywne świadectwo całej Służbie Bezpieczeństwa. Jedyne co wciąż było pod ręką, to tylko tragiczne morderstwo księdza Popiełuszki, dokonane faktycznie przez oficerów SB w połowie lat 80 – tych. Warto jednak pamiętać, że okoliczności tej zbrodni były bardzo dziwne, a „komuna” sama wykryła i postawiła sprawców przed sądem, zaś jedyną stroną, która uzyskała korzyści z tego potwornego morderstwa okazał się Kościół – konkordat w czasach PRL i ogromne majątki przekazywane mu przez III RP to nieustająca zapłata za krew męczennika.

Wyjście z tego blamażu propagandowego okazało się dla polskiej prawicy wcale nie trudne. Ponieważ stało się oczywiste, że nie ma kogo i za co karać, to skazano po prostu wszystkich, zbiorowo i boleśnie – w myśl znanej bolszewickiej zasady: mocno bije, znaczy słusznie bije. Oto są prawdziwe powody uchwalenia zarówno pierwszej ustawy „dezubekizacyjnej” z 2009 r., przygotowanej przez Platformę Obywatelską, jak i PiS-owskiej, jeszcze bardziej brutalnej, z 2016 r. Oczywiście ich twórców w ogóle nie interesowały takie szczytne zasady jak: nie działanie prawa wstecz, konwencje zakazujące zemsty politycznej, zakaz stosowania odpowiedzialności zbiorowej, zakaz karania dwa razy za to samo, obowiązek udowodnienia przestępstwa, obowiązek dania oskarżonemu prawa do obrony, reguła, iż wydawać wyroki mogą tylko sądy i trybunały, zakaz naruszania godności ludzkiej i wiele, wiele tym podobnych cywilizowanych norm.

Do tego obrazu trzeba ponadto dodać, że przy okazji „dezubekizacji” prawicowe rządy uczyniły z Polski perfidnego i przewrotnego oszusta. Przecież państwo to po 1990 r. zatrudniło dziesiątki tysięcy byłych funkcjonariuszy w nowych strukturach i przez wiele lat korzystało z ich pracy i służby, z reguły niezwykle trudnej, odpowiedzialnej, nie liczącej się z czasem i wiążącej się z narażaniem zdrowia i życia. Aby skłonić ich do bardzo wówczas potrzebnego wysiłku, III RP nawet ustawowo zapewniła ich, że będą uczciwie ocenieni i wynagradzani. Po 25 latach okazało się to cynicznym oszustwem firmowanym przez najwyższe czynniki państwowe. Zastosowano przy tym zasłonę dymną w postaci kłamliwego argumentu o odebraniu im jakichś mitycznych komunistycznych przywilejów. Natomiast prawda jest taka, że zmienione haniebnymi aktami „dezubekizacyjnymi” ustawy emerytalne zostały przyjęte przez sejm RP w 1994 r., gdy Polska już od pięciu lat była w pełni niezawisła i suwerenna, więc o czym tu mowa.

Teraz można jeszcze napisać o dziesiątkach tysięcy starych, schorowanych ludzi, od lat beznadziejnie czekających na sprawiedliwość przed polskimi sądami, o 64 osobach, które targnęły się na swoje życie przytłoczone stresem i niesprawiedliwością jaką im wyrządzono, o kilku tysiącach którzy zmarli, nie doczekawszy rozpraw, o Trybunale pani Przyłębskiej, która od 4 lat nie udziela odpowiedzi na pytania o ustawę „dezubekizacyjną”… Można jeszcze bardzo dużo pisać na ten temat, ale to wszystko będzie dotyczyło ludzi niewinnych, a kogo interesuje los niewinnego człowieka.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Pożegnanie

Następny

Najbardziej niedoceniani