Pod hasłem „Bez wstydu, bez lęku, bez strachu” odbył się w niedzielę w Warszawie marsz na rzecz dostępu do legalnej i bezpiecznej aborcji. Zorganizowało go sześć organizacji: Aborcyjny Dream Team on Tour, Warszawski Strajk Kobiet, Inicjatywa Pracownicza, Stowarzyszenie na rzecz Polityki Zdrowotnej Opartej na Nauce, Antyfaszystowska Warszawa oraz Porozumienie Kobiet 8 Marca. Marsz był następstwem dorocznego Światowego Dnia Bezpiecznej Aborcji, który obchodzony był w minionym tygodniu. Poniżej rozmowa z liderką Ogólnopolskiego Strajku Kobiet Marta Lempart – rozmawia Krzysztof Lubczyński.
Mojej i starszej generacji przez ponad ćwierć wieku, mimo wielkich wysiłków, nie udało się posunąć sprawy walki o prawa kobiet, w tym prawa do wolnej aborcji nawet o krok, nasza aktywność była jak „orka na ugorze”. W ostatnich latach także nie było realnych sukcesów. Tymczasem ruch kobiet zapoczątkowany „Czarny Protestem” z 3 października 2016 roku osiągnął w walce o prawo do aborcji w ciągu dwóch lat nieporównanie więcej niż wszyscy poprzednicy razem wzięci. Jak to się stało?
Tak, jesteśmy już w zupełnie innym miejscu. Przede wszystkim zmienił się język. Można rozmawiać normalnym językiem, którego można się nie bać, nie mieć kompleksów, że nie rozumie się teoretycznego, abstrakcyjnego, ekskluzywnego języka poprzednich debat. Wiele kobiet go po prostu nie rozumiało i to stanowiło dla nich poważną barierę przed włączeniem się w ten dyskurs „mądrali” w mediach i organizacjach. Zmiana języka na prosty, bezpośredni, odwołujący się do konkretów, pozwoliła na włączenie się w aktywność wielu kobietom, które bały się w tamtych warunkach zabrać głos. Poza tym my, ludzie mojego pokolenia, wchodząc w życie publiczne, zrobiliśmy to bez kompleksów, bez strachu, bo obecny świat był światem, który zastaliśmy. To się odzwierciedla także w poziomie poparcia dla prawa do aborcji, które po wieloletnim spadku znów wzrosło. Nie mieliśmy żadnych lęków w tyle głowy, tylko determinację w dążeniu do celu.
Gdy w 1993 roku uchwalano obecną restrykcyjną ustawę antyaborcyjną, wiele uczestniczek i uczestników Ogólnopolskiego Strajku Kobiet i innych ruchów na rzecz praw kobiet nie było jeszcze na świecie. Może jest tak, że one po prostu nie mają, że wy nie macie w tyle głowy barier psychologicznych, lęków typowych dla poprzedniego pokolenia i występującej w nim często odruchowej, uwarunkowanej historycznie uniżoności wobec kleru?
Na pewno tego nie mamy. Jak powiedziałam, my tę rzeczywistość zastaliśmy, ona była już gotowa, była przez nas od razu oswojona. Mamy poczucie swojej wartości i świadomość swoich praw. Jednym z powodów wybuchu protestu sprzed dwóch lat było to, że dziewczyny uświadomiły sobie, że ostra kryminalizacja aborcji bardzo wysoko podniesie ceny zabiegów przerywania ciąży, tak że staną się one dla wielu z nich niedostępne, a kredyty bankowe są drogie. Dlatego nie było innego wyjścia jak wystąpić z ostrym protestem.
Czyli odezwał się także pragmatyzm waszej generacji, chłodne, racjonalne podejście do życia, asertywność i zwyczajna umiejętność liczenia…
Tak, bo to nie tylko wkurzenie na próbę zabrania nam naszych praw, ale także efekt racjonalnej kalkulacji życiowej, niezgoda na to, że ktoś chce grzebać w naszym życiu, chce nim sterować. My sobie na to nie pozwolimy.
Za restrykcyjnym prawem antyaborcyjnym, także w obecnym kształcie, stoi przede wszystkim Kościół katolicki. Teraz jednak, po ujawnieniu afer pedofilskich, w warunkach silnego nacisku i krytyki jakiej podlega, w atmosferze wytworzonej także przez film „Kler”, będzie mu trudniej walczyć z kobietami i ich aspiracjami…
Tak, oni się przerazili tym wybuchem. Szczególnie przerazili się protestami w małych miejscowościach, na prowincji. My w Warszawie czy we Wrocławiu moglibyśmy sobie protestować do woli.
To nie miałoby większego znaczenia poza tym, że łapiemy kontakt z mediami, że pojawiamy się w telewizji, w Internecie, w prasie, że nagłaśniamy naszą działalność. Dopiero jednak gdy kler zobaczył, że w setkach malutkich miejscowości protestuje po kilkadziesiąt kobiet, to zrozumiał, że nieograniczona władza nad „owieczkami” wymyka mu się z rąk, że się już kończy. To dobrze, że sąd ostatnio zasądził odszkodowanie od ofiary księżowskiej pedofilii. Kościół jak ognia boi się kar finansowych, a gdy worek ze sprawami pedofilskimi się rozwiąże, takie wyroki zaczną zapadać masowo.
W swoim wystąpieniu na konferencji powiedziała Pani o niskim poziomie debaty sejmowej nad odrzuconym projektem „Ratujmy kobiety”…
Jestem osobą twardą, nie załamującą się, nie przyjmującą do wiadomości, że czegoś nie da się zrobić. Jednak gdy po żenującej debacie, która właściwie nie miała nic wspólnego z prawdziwą debatą, taką jaką obserwowałam choćby w Argentynie, Sejm, także głosami posłanek i posłów rzekomo demokratycznej opozycji, odrzucił nasz projekt „Ratujmy kobiety”, to na krótką chwilę załamałam się, pomyślałam, że tu nic nie da się zrobić. Ale na krótką chwilę, bo utwierdziło mnie to w przekonaniu, że żadnemu parlamentarzyście i żadnemu kandydatowi do Sejmu nie wolno już teraz odpuścić. Przez najbliższy, przedwyborczy rok nie damy im żyć, będziemy domagać się jasnej deklaracji w kwestii ich stosunku do prawa do legalnej aborcji na żądanie. I nie pozwolimy im się wymigać ogólnikami, unikami typu, że „jeszcze nie mam zdania”, „zobaczy się” i tym podobnymi. Ci którzy unikają jednoznacznych deklaracji są nie mniej szkodliwi dla naszej sprawy niż otwarci „prolajfowcy”, fanatyczni antyaborcjoniści. W realnej polityce liczy się efekt.
Jeśli sądzić po minimalnej, przynajmniej jak na razie, liczbie parlamentarzystów, którzy podpisali deklarację brukselską w sprawie bezpiecznej aborcji, nie będzie łatwo…
A to już ich zmartwienie, czy chcą czy nie chcą jej podpisać. Ja tego nie śledzę. Wiem, że nie odpuścimy im ani na jotę, przez najbliższy rok nie damy im spokoju. Niektórzy stawiają nam zarzut, że „w stu procentach zajmujemy się aborcją”, sprawą prawa kobiet do aborcji, że mniej interesujemy się innymi aspektami praw kobiet. Nie interesujemy się mniej, ważne są dla nas także inne kwestie, ale będziemy w stu procentach zajmować się aborcją, bo to jest sprawa, którą trzeba załatwić do końca.
Dziękuję za rozmowę.