Andrzej Rzepliński, Tomasz Strzembosz, Andrzej Zoll, Jerzy Stępień czy Wojciech Hermeliński – ci znani i szanowani prawnicy stali się w ciągu minionych dwóch lat czołowymi obrońcami demokratycznego państwa prawa, bohaterami opozycyjnej części opinii publicznej. Zasługują na uznanie, ale z zastrzeżeniem, które warto zaznaczyć.
Stara podszewka nowych szat
Jeszcze w końcówce rządów Platformy Obywatelskiej profesor Andrzej Rzepliński, prezes Trybunału Konstytucyjnego otrzymał medal „Pro Ecclesia et Pontifice”, wysokie odznaczenie kościelne. Wiele na to wskazuje, że jednym z powodów wdzięczności Kościoła był fakt uznania przez TK w 2009 roku, za urzędowania Rzeplińskiego, że wliczanie ocen z religii na świadectwie szkolnym do ogólnej średniej ocen ucznia, jest zgodne z konstytucją. A przecież był to jawny fakt dyskryminacji uczniów nie uczęszczających na religię, przedmiot przecież nieobowiązkowy. Po przyznaniu medalu pojawiły się w przestrzeni publicznej wątpliwości, czy osoba piastująca urząd wymagający bezapelacyjnej bezstronności światopoglądowej, powinna przyjąć odznaczenie od instytucji tak silnie naznaczonej ideologicznie. Profesor Rzepliński nigdy nie krył swoich prawicowo-katolicko-konserwatywnych poglądów, a sam fakt przyjęcia odznaczenia podczas sprawowania urzędu prezesa TK tylko to potwierdził. Nawiasem mówiąc, swoją wdzięczność dla profesora za zasługi dla siebie, Kościół ograniczył do przyznania mu medalu. W sporze z władzą PiS ani razu, nawet w najbardziej oględnej formie i choćby tylko retorycznie, Rzeplińskiego nie wsparł, zapewne z lęku przed perspektywą uszczerbku dla kościelnych interesów, silnie przecież związanych z budżetem państwa PiS. W końcu kawałek blachy niewiele kosztuje, a budżetowe pecunia non olet.
Profesor Tomasz Strzembosz, w latach 1990-1998 I Prezes Sądu Najwyższego był w 1995 roku koronnym kandydatem strony prawicowej na prezydenta RP, startując z poparciem Porozumienia Centrum braci Kaczyńskich, Partii Konserwatywnej i Stronnictwa Ludowo-Chrześcijańskiego. W stopniu jeszcze większym niż Andrzej Rzepliński był identyfikowany z prawicowym tradycjonalizmem i konserwatyzmem światopoglądowym, a jego krytyczne wypowiedzi pod adresem SLD, zwłaszcza w czasie kampanii prezydenckiej nie należały do rzadkości.
To samo dotyczy profesora Andrzeja Zolla. Poprzednik Rzeplińskiego na stanowisku prezesa Trybunału Konstytucyjnego nigdy nie krył swojego konserwatywnego światopoglądu i umiarkowanych, ale niewątpliwych prawicowo-katolickich poglądów politycznych. To pod prezesurą Zolla Trybunał unieważnił przywrócenie prawa do aborcji dokonane przez lewicę w 1996 roku.
Z kolei Jerzy Stępień, były sędzia TK, dziś jeden z najostrzejszych przeciwników PiS, był po 1989 jednym z polityków blisko związanych ze środowiskiem braci Kaczyńskich i Porozumieniem Centrum. W latach 1989-1993 był jednym z najaktywniejszych zwolenników prawnego zakazu aborcji.
Profesor Wojciech Hermeliński, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej miał najmniej okazji, by ujawniać swoje polityczne poglądy i światopogląd, ale i w tym przypadku nie dało się ukryć, że bliski mu jest pakiet prawicowo-konserwatywny.
Dodałbym do tego grona Aleksandra Halla, historyka, założyciela opozycyjnego w PRL, postendeckiego Ruchu Młodej Polski, który także dołączył do obozu obrońców demokracji, praw i wolności.
Kłopoty z historyczną świadomością
Ten krótki i niepełny katalog postaw ideowych czołowych przedstawicieli środowiska prawniczego z dodatkami, pokazuje, że ci dzisiejsi obrońcy demokracji przez wiele lat krzewili swoje poglądy w przeświadczeniu, że to one są jedynie słuszne i dobrze służące państwu polskiemu, w przeciwieństwie do poglądów lewicowych i liberalnych, którym przykładali łatkę poglądów „niewłaściwych”, nie do końca prawomocnych. Wypada wierzyć, że byli oni szczerzy w tych swoich przeświadczeniach, że tylko katolicka prawica polska, konserwatyści i nacjonaliści są „solą ziemi”, krynicą prawomocności dziejowej i źródłem postaw demokratycznych. Jeśli tak, to niezbyt dobrze świadczy to (sorry, o mędrcy!) o ich wiedzy, a nade wszystko o poziomie ich świadomości historycznej.
„Anima natura liter endetiana” nigdy nie lubiła demokracji
Wystarczy bowiem zajrzeć do podręczników historii Polski, by przekonać się, że polska prawica katolicko-nacjonalistyczna, a tylko taka tu istniała od czasu swoich narodzin u schyłku XIX wieku, przekształcona szybko w byt polityczny znany jako „endecja”, nigdy nie była przyjazna demokracji, a jej historyczny przywódca i ideolog Roman Dmowski sformułował program, który był co najmniej sceptyczny, jeśli nie wręcz wrogi demokracji i kładł nacisk na zbiorowe interesy etnicznego narodu polskiego, a nie na wolności społeczne i wolność jednostki. To powstała w tym samym mniej więcej czasie Polska Partia Socjalistyczna jako pierwsza przyjęła zasady demokracji jako kluczowe w swoim programie. Żadna mutacja polskiej endecji, mimo słowa „demokracja” w jednej z nazw partyjnych tej formacji (Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne), od Jana Ludwika Popławskiego i Romana Dmowskiego poprzez wszystkie jej liczne mutacje z okresu II RP (m.in. Związek Ludowo-Narodowy, Obóz Wielkiej Polski czy RNR/ONR jako odłam młodoendecki), poprzez Bolesława Piaseckiego i jego „Pax” w okresie Polski Ludowej (w październiku 1956 to on był, w większym stopniu niż znacząca część działaczy PZPR, przeciwnikiem poststalinowskiej demokratyzacji) aż po obecną mutację historycznej formacji endeckiej, czyli obóz PiS – nie była przyjazna systemowi demokratycznemu i opartemu na wolności jednostki, a przy tym tylko niezbyt skrupulatnie ukrywała przed opinią społeczną rzeczywiste antydemokratyczne instynkty. „Anima natura liter endetiana” nigdy nie lubiła demokracji i wolności.
Karmienie bestii
Uczeni mężowie tworzący wyżej wspomniane grono powinni wiedzieć, że ani w Polsce (ani gdziekolwiek indziej) ideowo-polityczna formacja prawicowo-katolicko-nacjonalistyczno-konserwatywna nie była, nie jest i nie będzie przyjaciółką demokracji, praw i wolności obywatelskich. Jeśli uważali inaczej, to albo nie znali historii, albo nie umieli wyciągać z niej właściwych wniosków. Krzewiąc i perswadując w opinii publicznej (a jako społeczne i naukowe autorytety mieli sporą siłę perswazji) uznanie dla wspomnianego pakietu poglądów, karmili, chcąc nie chcąc, przyszłą siłę tych nastrojów, które dały pisowskiej prawicy dzisiejszą, niepodzielną władzę. Jednocześnie deprecjonowali, dezawuowali i osłabiali prawomocność poglądów lewicowo-liberalnej i wolnościowo nastawionej części społeczeństwa. Karmili bestię, która miała w przyszłości rzucić się na nich z zamiarem pożarcia. Zachowali się jak francuscy Burbonowie, których „restauracyjne” rządy w epoce ponapoleońskiej skwitowane zostały formułą: „niczego się nie nauczyli i niczego nie zrozumieli”. Można by to uzupełnić jeszcze jedną formułą rodem z kultury francuskiej, molierowskim „sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało”. Karmienie bestii zawsze się tak samo kończy. Przećwiczyli to intelektualiści i uczciwi demokraci w niejednym kraju. Nasi obudzili się po czasie. Dobre i to. Niech Wam Uczeni Panowie będzie odpuszczone.