30 listopada 2024

loader

Lewica nie może być przybudówką liberałów

– Mam szacunek dla tych, którzy gotowi są wejść w sam środek polityki. Tam, gdzie można realnie o coś zawalczyć, wygrać albo przegrać. Walka o to, kto jest najprawdziwszą lewicą i kto najbardziej ma rację w Internecie mnie nie interesuje – mówi Maciej Konieczny, poseł Lewicy Razem, w rozmowie z Małgorzatą Kulbaczewską-Figat i Julią Anną Lauer.

MAŁGORZATA KULBACZEWSKA-FIGAT: Minął już ładny kawałek czasu, odkąd złożyłeś ślubowanie poselskie, wznosząc pięść w górę w socjalistycznym pozdrowieniu (i wkurzyłeś prawicowe media jak mało kto). Co w sejmie osiągnąłeś, jako poseł-socjalista, od tego czasu? Czy raczej postrzegasz swoją rolę jako przypominanie, czym lewica właściwie jest?

MACIEJ KONIECZNY: Jak by nie patrzeć, Sejm w jakimś stopniu jest emanacją naszego społeczeństwa. Jak się można domyślić socjaliści nie są w polskim sejmie potęgą. Udaje nam się jednak przesuwać debatę trochę na lewo. Oto okazuje się, że są w Sejmie demokratyczni socjaliści i reszta chcąc nie chcąc musi jakoś się do tego odnosić.

JULIA ANNA LAUER: Czyli nie jesteś jedyny?

Jest praktycznie całe Razem, jest Agnieszka Dziemianowicz-Bąk… całkiem sporo. I bardzo dobrze. Oby jak najwięcej. Ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał, to być samotnym socjalistą w sejmie w opozycji do wszystkich. Jak komuś wystarcza obnoszenie się ze swoim radykalizmem, to powinien raczej zostać youtuberem niż politykiem. Chciałbym, żeby socjaliści i socjalistki dominowali w polskiej polityce.

MKF: Do tego jeszcze daleka droga. Dla prawicowych polityków „socjalista” to nadal obelga. Sprzyjające im media robią wszystko, żeby ludzie myśleli podobnie.

Trochę się na szczęście zmienia. Dzięki naszej obecności w Sejmie ludzie przyzwyczajają się do tego, że lewica to ci, którzy upominają się o pracowników czyli o większość społeczeństwa. Dotąd słuchając polityków można by pomyśleć, że w Polsce mieszkają sami przedsiębiorcy, którzy bardzo wcześnie wstają, żeby samodzielnie wykuwać w PKB w garażu. My nie uprawiamy kultu przedsiębiorczości. Chcemy zorganizować Polskę sprawiedliwie i sprawiedliwie dzielić to, na co wszyscy pracujemy.
W polskiej polityce parlamentarnej to nowość. Teraz nawet jeżeli głos zabierają prawicowi politycy PO, PSL-u czy PiS-u to coraz częściej sami zwracają się do nas jako tych, którzy reprezentują pracowników, a nawet sami coraz częściej mówią o “przedsiębiorcach i pracownikach”. Długa droga przed nami, ale udało nam się skutecznie wsadzić nogę w drzwi.
Miejmy nadzieję, że w kolejnych wyborach ludzie pracy będą już lepiej kojarzyć, kto w parlamencie bije się o poprawę ich losu. O to żeby warunki pracy były stabilne, płace godne, a czynsze niskie.

MKF: Ale w klubie Lewicy też są osoby, które dużo sprawniej posługują się hasłami wspierania firm, pomocy dla przedsiębiorców, ratowania biznesu niż stają po stronie ludzi pracy.

Nie ma co ukrywać, że sejmowy klub Lewicy jest mocno eklektyczny. Nic dziwnego – powstał przecież z różniących się jednak elementów. Liberalno-progresywnej Wiosny, do której sporo osób przyszło z Nowoczesnej czy Ruchu Palikota, tradycyjnej instytucjonalnej i propaństwowej partii, jaką jest SLD, łączącej w sobie różne nurty, jeżeli chodzi o gospodarkę oraz mocno lewicowego w każdym wymiarze Razem. Jest oczywiście również odbudowujący się PPS. Przyznam, że efekt tego połączenia zaskoczył mnie dość pozytywnie. Udało się narzucić całości socjalny i równościowy rys. Jest jasne, że klub Lewicy opowiada się za sprawiedliwymi czyli progresywnymi podatkami, wzmocnieniem Państwowej Inspekcji Pracy, publicznym budownictwem mieszkaniowym czy tym, żeby pomoc w czasie kryzysu trafiała bezpośrednio do pracowników. Nie oznacza to oczywiście, że klub jest dokładnie taki, jaki bym sobie wymarzył ja czy jakiego by chciała partia Razem. Nic w tym dziwnego, mówimy w końcu o koalicji. Trudno mieć pretensje o to, że różne partie są różne. Wiedzieliśmy o tym, decydując się na wspólną drogę. Naszą rolą jest przeciągać całość jak najbardziej w lewo.
MKF: Skoro zatem klub nie jest lewicą waszych marzeń, to czym będzie się różnił wasz program na następne wybory od tego, co jest głoszone obecnie? Załóżmy, że będziecie pisać ten program samodzielnie, nawet jeśli po wyborach znowu zostanie zawiązana koalicja.

Jeśli zapytać Polaków, co jest najważniejsze, odpowiedzą: służba zdrowia, mieszkanie, praca. Na tym będziemy budować.

Mocno wybrzmieć musi postulat Lewicy podniesienia nakładów na ochronę zdrowia do poziomu rozwiniętych państw czyli 7 proc. PKB. Bez ściemniania, że można mieć działający system bez zwiększenia środków. Te środki muszą iść na ochronę zdrowia która jest sprawna i ogólnodostępna. Dlatego sprzeciwiamy się prywatyzacji i komercjalizacji. Na ostatnim posiedzeniu Sejmu mówiłem o sytuacji salowych zatrudnionych przez firmy zewnętrzne. Okazuje się, że Ministerstwo Zdrowia nie wie nawet, ile ich jest. Nie wie, ile z nich zachorowało i zmarło na koronawirusa. Tak działa outsourcing. To jest abdykacja państwa i zrzeczenie się przez nie odpowiedzialności za pracowników. Lewica musi występować tu jasno i wyraźnie. Nie można oszczędzać na niezbędnych nam pracownikach. Jeżeli państwowe instytucje kogoś zatrudniają to muszą robić to uczciwie na podstawie umowy o pracę, a nie przez jakieś kombinacje godne “Januszy biznesu”.

Państwo musi wziąć odpowiedzialność za dostępność mieszkań. Co zresztą wynika wprost z Konstytucji. Chcemy, żeby mieszkania na wynajem budowała publiczna spółka. Dzięki temu oszczędzimy na marżach banków i deweloperów, które dziś zżerają połowę ceny mieszkania. Programy dopłat to tak naprawdę rzucanie hajsem w banki i deweloperów, którzy wykorzystają tylko okazję, żeby jeszcze podbić ceny. Tutaj Lewica różni się zarówno od liberałów, jak i od PiS, który po klęsce programu “Mieszkanie plus” powrócił do stricte neoliberalnych rozwiązań. Ważne jest również odzyskanie dla ludzi pustostanów w centrum miast. Ludzie muszą uwierzyć, że państwo jest w stanie zapewnić im dostępne mieszkania. Po dekadach polityki prowadzonej pod dyktando deweloperów będzie o to niestety bardzo trudno.

W kwestiach pracowniczych trzeba zacząć od egzekwowania istniejącego prawa. Wzmocnić Państwową Inspekcję Pracy, dać jej sensowne finansowanie i nowe uprawnienia. Podnieść kary za łamanie praw pracowniczych. Chcemy żeby inspektorzy PIP mogli ustalać na miejscu stosunek pracy. Jeżeli ktoś pracuje w danym miejscu i czasie i pod nadzorem to można administracyjnie uznać, że stosunek pracy zachodzi i tyle, bez ciągnących się latami procesów. Potrzebujemy zarówno pracowniczej samoorganizacji jak i państwa, które stoi po stronie pracowników. Przydałby się państwowy szeryf, który skutecznie postawi się pato-biznesowi.

Musimy zawalczyć o sprawiedliwszą redystrybucję zysków z nowych technologii. Uregulować pracę platformową. Skrócić czas pracy do 35 godzin tygodniowo przy zachowaniu tych samych pensji.

MKF: Do pracowniczej samoorganizacji ludzie musieliby odzyskać poczucie, że bycie pracownikiem nie jest oznaką braku życiowego sukcesu, a to, że np. walczy się o podwyżkę nie oznacza, że trzeba się wstydzić roszczeniowego podejścia. A okres transformacji właśnie takie „prawdy” nam do głów powkładał. Do tego stopnia, że – jak powiedziała mi aktywistka Inicjatywy Pracowniczej Marta Rozmysłowicz – w Polsce łatwo jest wyjść na ulicę jako kobieta walcząca o prawa kobiet. Ale protestować jako pracownica i czegoś się domagać, to wręcz wstyd.

Wiemy jak wyglądają stosunki pracy w Polsce. Osoby wyjeżdżające na saksy największej różnicy doświadczają najczęściej nawet nie w samych zarobkach, ale w podejściu do pracownika. Folwarczny model zarządzania w Polsce nie sprzyja temu, żeby czuć dumę z bycia pracownikiem. Nie tylko zresztą on.

Pracowałem swego czasu w biedafiremce na warszawskim Ursusie, szlifując stacyjki samochodowe. One wychodziły z maszyny takie nie całkiem gładkie, my siedzieliśmy i jechaliśmy je pilnikami. Chwilowa robota na przetrwanie na śmieciówce. Był tam starszy facet, który umilał nam monotonną pracę opowieściami o tym, że robotnik na Ursusie kiedyś to był ktoś. Świat zorganizowanej wielkoprzemysłowej klasy robotniczej oparty na stabilnym zatrudnienia i my na umowę o dzieło machający pilnikiem – to było niebo a ziemia. Ciężko jest być dumnym z chwilowej gównopracy, w której zarabia się grosze.

Bez względu na panujące standardy Lewica musi pokazywać jasno, że to na pracownikach i pracownicach opiera się nasz dobrobyt i nasze bezpieczeństwo. Trwająca pandemia pokazała, kto tak naprawdę jest nam jako społeczeństwu potrzebny. Nagle stało się jasne, że niezastąpieni są pracownicy ochrony zdrowia, ale także kasjerki i osoby świadczące podstawowe, niezbędne usługi jak chociażby wywóz śmieci, a sowicie opłacani pracownicy reklamy, spekulanci, piarowcy, analitycy tego czy owego tak naprawdę to mogą równie dobrze wziąć wolne na rok i nikt tego nie zauważy. Warto wykorzystać ten moment, żeby pokazać wartość społecznie użytecznej pracy.

MKF: Mówisz o naprawianiu państwa i jego funkcjonowania, ale cały czas w ramach systemu kapitalistycznego. Tymczasem kiedyś, jeśli polityk deklarował się jako socjalista, to chodziło mu o to, żeby zbudować inny, bardziej sprawiedliwy system. Masz takie myśli w głowie?

Myśli – oczywiście (śmiech)! Tym bardziej, że pamiętam o tym, że myśli o budowie zupełnie nowego sprawiedliwego systemu stanowiły paliwo, dzięki któremu dawni socjaliści wywalczyli masę społecznych zdobyczy takich, jak chociażby ośmiogodzinny dzień pracy. Dziś pytanie o to, co po kapitalizmie jest szczególnie palące w kontekście kryzysu klimatycznego.
Nasza planeta zwyczajnie nie wytrzyma dłużej bezwzględnej eksploatacji w imię maksymalizacji zysków garstki miliarderów.

Pytanie brzmi: jak skutecznie realizować istotne ludzkie potrzeby, bez neoliberalnego marnotrawstwa. Jak sprawiedliwie dzielić owoce technologicznego rozwoju? Jak zapewnić wszystkim dobre życie i przetrwać? Wciąż mamy więcej dobrych pytań niż odpowiedzi. Pewne jest to, że potrzebujemy skutecznych narzędzi redystrybucji wytwarzanych bogactw. Bez zakwestionowania panujących stosunków własności kiepsko widzę ratowanie planety.

Jak mówimy o socjalizmie, to poza sprawiedliwym podziałem wchodzi kwestia demokratyzacji gospodarki. Raczej nie należy się spodziewać, że klub Lewicy przystąpi za chwilę do przejmowania fabryk, ale na pewno musimy wypracować konkretne postulaty dotyczące samorządu pracowniczego, być może idące w kierunku niemieckim. Równolegle powinniśmy wzmacniać ruch spółdzielczy. Socjalistą jestem i mam obowiązki socjalistyczne – tak więc uważam, że powinniśmy iść w kierunku uspołecznienia środków produkcji. Na razie wiele w tej kwestii jako Lewica czy nawet Partia Razem nie zrobiliśmy i to jest duże zaniedbanie. Przy czym też rozmarzyć się warto, ale nie zwalnia nas to z udziału w bieżącej polityce i robienia tego co jest możliwe tu i teraz.

MKF: Czyli na razie zajmują was cele i rozwiązania krótkoterminowe, a wielką, porywającą wizję dopiero tworzycie.

O tej wizji też w partii rozmawiamy, spieramy się, dyskutujemy, czytamy – chociaż ja akurat muszę się przyznać, że polityka bieżąca wciągnęła mnie na tyle, że po lekturę sięgam głównie dla odpoczynku.

Dyskutujemy o Podstawowym Dochodzie Gwarantowanym, czy jest to rozwiązanie, które mieści się w paradygmacie liberalnym, czy też mógłby być to krok w kierunku demokratycznego socjalizmu. Jest kwestia redystrybucji i tego, jak należy podejść do koncentracji majątku w rękach nielicznej oligarchii. Z tym się wiąże sprawa podatków majątkowych, zarówno w wymiarze ponadnarodowym, jak i w kontekście polskim, gdzie nieprzyzwoicie bogatych miliarderów aż tak wielu nie mamy. Zaskoczyło nas, że te tematy podjęła ostatnio administracja amerykańska i organizacje międzynarodowe, i że idzie to w pożądanym przez nas kierunku. Skuteczne opodatkowanie wielkiego kapitału musi mieć charakter ponadpaństwowy. Istotna jest również kwestie mieszkaniowa i to nie tylko ze względu na zaspokajanie społecznych potrzeb, ale także strukturę własności i relacje władzy w kapitalizmie. Jak trudna jest to batalia pokazują ostatnie wydarzenia z Berlina i fatalny wyrok trybunału z Karlsruhe.

Czy jesteśmy mało ambitni albo zbyt leniwi w naszym antykapitalistycznym myśleniu? Pewnie trochę tak. Wynika to w dużej mierze z tego, jak wciągająca i zajmujące jest doraźna polityka. Trzeba na to uważać.

MKF: Czytacie Marksa? Inspiruje was?

Od razu uprzedzę, że żaden ze mnie lewicowy intelektualista. Coś tam Marksa poczytałem, ale niewiele. Nie przeszkadza mi to uważać się za marksistę. Uważam, że konflikt klasowy nie tylko istnieje, ale w najwyższym stopniu decyduje o naszym życiu, a lewica powinna w tym sporze jednoznacznie stać po stronie pracowników. Taka jest moja podstawowa polityczna intuicja.

JL: Jednak tę intuicję zdobyłeś nie od razu. Twoja droga do socjalistycznych poglądów nie była prosta…

Tak, jak już wielokrotnie opowiadałem, zdarzyło mi się mieć w młodości mocno niemądre poglądy, choć szczęśliwie nigdy nie popadłem w społeczny egoizm spod znaku Korwina. Mam wrażenie, że to niezgoda na dyktat chciwości i egoizmu i ogólne przekonanie, że świat jest niesprawiedliwie urządzony pchnęły nastoletniego mnie w nacjonalistyczne, faszyzujące klimaty. Na szczęście dość szybko się ogarnąłem. Poczytałem trochę Baumana. Trafiała do mnie wizja, w której wszyscy jesteśmy ze sobą powiązani i za siebie odpowiedzialni, jakość społeczeństwa mierzyć należy jego najsłabszym, a nie najsilniejszym ogniwem. Potem już szybko poszło. Trafiłem do ruchu alterglobalistycznego i Młodych Socjalistów. Ważne było dla mnie odkrycie feminizmu. Jakby jednak nie liczyć, to w miarę spójnego lewicowego światopoglądu dorobiłem się w wieku lat dwudziestu kilku i z zazdrością patrzę na dzisiejszą młodzież, która przeważnie ogarnia temat dużo wcześniej. Wygląda na to, że idzie zmiana na lepsze.

Kiedy zaczynałem działać w ruchu alterglobalistycznym, to kwestionowanie neoliberalnych doktryn, domaganie się opodatkowania globalnych spekulacji, o podatkach majątkowych nie wspominając, było traktowane jako radykalna ciekawostka na zupełnym marginesie politycznych procesów. W Polsce poziom dyskusji na ten temat wyglądał tak, że zadowoleni z własnej błyskotliwości dziennikarze pytali nas “ale jak to jesteście przeciw globalizacji jak używacie komórek”. Nie było mowy o żadnej poważnej dyskusji w mediach. To był beton. Wyłamywały się pojedyncze osoby: Ikonowicz, Kowalik, Modzelewski. Bycie socjalistą kojarzyło się wyłącznie z komuną i oczywiście nie było to pozytywne skojarzenie.

JL: Kto, ze współczesnych i historycznych socjalistek i socjalistów, jest dla ciebie szczególnie inspirującą postacią?

Zawsze byłem pod ogromnym wrażeniem Evo Moralesa. Po jesiennej obserwacji wyborów w Boliwii jestem pełen podziwu dla całego Ruchu na Rzecz Socjalizmu, Moralesa, Arce i setek tysięcy socjalistycznych aktywistów i aktywistek, którym udało się odbić kraj z rąk prawicowej junty. To, co robią towarzysze i towarzyszki w Boliwii na każdym poziomie jest wspaniałe: masowy oddolny ruch składający się ze związkowców, chłopów, lokalnych dzielnicowych kolektywów i dopiero nad tym nadbudowana jest partia, która doskonale łączy postulaty socjalne i wolnościowe. Mistrzostwo świata ogólnie.

Równie wielki podziw mam dla towarzyszy i towarzyszek z HDP, od których właśnie wróciłem. Pomimo masakrycznych represji, groźby wieloletnich wyroków robią fantastyczną robotę. Często myślimy o HDP głównie jako o partii kurdyjskiej lewicy. To prawda, ale dalece nie cała. Na sześć milionów wyborców HDP jedynie cztery miliony stanowią Kurdowie. HDP to socjalistyczna, feministyczna i ekologiczna partia lewicy stanowiąca cierń w oku reżimu Erdogana. Ogromny szacunek dla nich.

Niezmiennie szanuję też Berniego Sandersa i Jeremy’ego Corbyna. To facet, który odbił Labour dla lewicy. Niestety za pomocą brudnych sztuczek i absurdalnych zarzutów antysemityzmu udało się go zdjąć ze stanowiska. To tylko pokazuje jak ostry i szeroki idzie atak na tych, którzy realnie rzucają wyzwanie neoliberalnemu status quo.

Mam szacunek dla tych, którzy gotowi są wejść w sam środek polityki. Tam gdzie można realnie o coś zawalczyć, wygrać albo przegrać. Walka o to, kto jest najprawdziwszą lewicą i kto najbardziej ma rację w internecie mnie nie interesuje. Można oczywiście przegrać. Zdarza się to zresztą raczej częściej niż rzadziej. Dla nas ogromnym ryzykiem było odejście od pierwotnych założeń i wspólny start z SLD. Jak to się skończy – cholera wie, ale ryzyko warto było podjąć.

MKF: W sondażach jednak wynik Lewicy stoi w miejscu. Zyskujecie wśród najmłodszych wyborców, to nie ulega wątpliwości, ale w pozostałych grupach wiekowych niekoniecznie.

Jest oczywiście duży kłopot z mediami. Ludzie oglądają przeważnie albo TVP albo TVN. Żadna z tych stacji za lewicą nie przepada. Jedni słuchają o potworze dżender, który przyjdzie z zachodu i nas zje. Drudzy straszeni są strasznym PiS-owskim reżimem, któremu czoła stawić może jedynie zjednoczona opozycja pod przywództwem PO. Zajmowanie się realnymi problemami ludzi się nie przebija. To nawet nie musi być zawsze świadoma polityczna decyzja. Po prostu media żyją wielką wojną ojczyźnianą pomiędzy PiS a “opozycją”.

Gdybyśmy chcieli kierować się wąsko rozumianym pragmatyzmem wyborczym to pewnie powinniśmy mówić to, co pokaże TVN, bo tę stację ogląda większość naszych wyborców. Czyli opowiadać o tym, jak to straszny PiS prześladuje światłe elity III RP. Żadne tam salowe, ale sędziów, polityków, biznesmenów, którzy wypadli z łask. Jestem jednak przekonany, że na dłuższą metę to byłby fatalny wybór. Nawet jeżeli Lewica w przyszłym Sejmie miałaby być dzięki temu nieco większa, to nagle mogłoby się okazać, że połowa naszego klubu i większość wyborców nie ogarnia, o co chodzi z tymi pracownikami i czemu jak PiS chcemy dawać darmozjadom.

Jeżeli chcemy żeby w polskiej polityce zagościła na dobre lewica z prawdziwego zdarzenia to nie może być ona przybudówką liberałów. Musi mówić własnym głosem. Tak, jak w sprawie Funduszu Odbudowy. Musimy mówić swoim głosem nawet jeżeli w krótkim okresie nie zawsze nam się to będzie opłacało. Musimy mówić językiem lewicy socjalnej i pro-pracowniczej, nawet jeżeli istotna część naszych obecnych wyborców oczekuje czegoś zgoła odmiennego. Tylko wtedy dorobimy się stabilnej i lojalnej bazy wyborców.

MKF: Tylko jak do nich docierać? Robotnicy z początku wieku byli skoncentrowani w ośrodkach przemysłowych. Razem pracowali, razem żyli na fabrycznych osiedlach czy w ludowych dzielnicach miast. Identyfikacja klasowa wypływała z codziennego doświadczenia. To też ułatwiało zadanie socjalistom z tamtych lat. Dzisiejsi socjaliści przemawiają do rozproszonych pracowników i od lat nie mogą znaleźć na to recepty.

Żeby się za łatwo nie rozgrzeszać, to trzeba stwierdzić, że w Polsce nadal jest kilka milionów przemysłowej klasy pracowniczej, o czym często mówi Piotr Ikonowicz. Oni na Lewicę raczej nie głosują. Są to w większości wyborcy PiSu. Sam przeważnie pracowałem w małych firmach, biurach, organizacjach pozarządowych i tam relacje z przełożonymi były albo “januszowe”, czyli “rób jak ci każę albo wypad”, albo co gorsza pseudokoleżeńskie, w których udajemy, że nie ma hierarchii ani przymusu i wszyscy się super realizujemy. W obu wypadkach domyślne strategie radzenia sobie w pracy opierały się na osobistych relacjach. Taka jest atmosfera małych zakładów w kraju przeoranym przez neoliberalny indywidualizm. Zupełnie inna atmosferę pamiętam ze swojej pracy w rozdzielni poczty – dwunastogodzinne zmiany, kilkaset osób wchodzi, drugie kilkaset wychodzi. Tu nawet nie chodzi o jakieś bardzo świadome rozkminy – po prostu perspektywa psychologiczna jest zupełnie inna: gdzieś tam jest jakieś szefostwo, przełożeni, ale na hali to nas jest więcej. Ta hala należy do nas.

Tego jednak nie przeskoczymy. Struktura zatrudnienia jest jaka jest. Trzeba podjąć próbę budowania tożsamości pracowniczej w tych warunkach, które są. Całkiem nieźle nam to zresztą na początku w Razem szło. Mówiliśmy dużo o śmieciówkach i niestabilności zatrudnienia. Dla bardzo wielu osób w Razem to była podstawowa spajająca nas tożsamość. Ludzie przyłączali się do nas bo chcieli stabilnej pracy i bezpieczeństwa ekonomicznego, które pozwoli im normalnie planować życie. To był projekt klasowy.

MKF: I co się z tą partią stało?

Szczerze? Polska się stała!

MKF: To znaczy?

Powstaliśmy, kiedy rządzili liberałowie. Bycie pracowniczą lewicą w opozycji do nich było łatwe. Walczy się ze śmieciowym zatrudnieniem, z niskimi płacami, widać jasno, kto stoi po czyjej stronie. A potem władzę przejął PiS i na początek dał 500+. Potem przyszła minimalna godzinowa. Oczywiście można powiedzieć: to za mało! Albo zwracać uwagę na to, że oni po prostu trafili na koniunkturę. Obiektywnie jednak ludziom się poprawiło i nasza lewicowa krytyka straciła na sile rażenia. Socjalny skręt PiSu był w praktyce bardzo umiarkowany, ale na tle wcześniejszych rządów neoliberalnych dogmatyków to i tak wyglądało na rewolucję.

Równolegle PiS wchodzi ze swoim ultrakonserwatywnym programem, próbą podporządkowania wymiaru sprawiedliwości. Szczególnie to ostatnie interesowało wielu z nas jakby mniej, ale zaprotestować oczywiście trzeba. Postawiliśmy więc miasteczko pod KPRM i momentalnie mieliśmy po swojej stronie liberalne media. Ogólnie – szał! Nasza akcja leci na żywo w telewizji przez ileś dni. Takiej widoczności nie mieliśmy od czasu debaty Zandberga. Na pewno nie wtedy, kiedy pchaliśmy kwestie pracownicze czy socjalne. Dla nowych osób, które wstępowały do partii często byliśmy “tymi spod KPRM”.

Potem był czarny protest, który zainicjowaliśmy. Tutaj nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że trzeba zaprotestować. Chodziło o los milionów kobiet. Znowu ogromny rozgłos i skala oddziaływania nieporównywalna z tą, która towarzyszyła nam kiedy upominaliśmy się o pracowników marketów, albo upadających państwowych zakładów. Dla większości byliśmy partią protestu w sprawie aborcji i rzutnika spod Kancelarii.
Niezmiennie upieramy się przy klasowym, socjalnym charakterze naszej polityki. Robimy to jednak często wbrew większości naszych wyborców, którzy mogą kojarzyć nas z zupełnie innej strony. Jestem dumny z naszej sejmowej reprezentacji, co do której nie mam cienia wątpliwości, że kwestie pracownicze, mieszkania, służba zdrowia, równość ekonomiczna, klimat są dla nas absolutnie kluczowe. Obawiam się tylko, że często rozjeżdżamy się pod tym względem z istotną częścią naszej bazy.

MKF: Gdzie posłowie-socjaliści będą 1 maja?

W bardzo wielu miejscach. Niestety, tym razem bez większych zgromadzeń. Za to odpalamy ciekawy projekt pracowniczy. Co z tego wyniknie…

MKF: … przekonamy się już niedługo.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Rząd japoński powinien zaprzestać niegodziwych działań, które będą mieć historyczne konsekwencje!

Następny

Historyczna odwaga

Zostaw komentarz