Życie mnie nauczyło, że logistyka jest piętą achillesową polskiej ochrony zdrowia.
Teoretycznie wszystko jest proste i łatwe. Zajęcia z logistyki w uczelniach ekonomicznych, których absolwenci są zatrudniani także, jako kierownicy i organizatorzy placówek medycznych często zaczynają się od stwierdzenia, że w przygotowaniu każdego projektu logistycznego trzeba najpierw odpowiedzieć na dziesięć pozornie prostych pytań:
1. Kto?
2. Co?
3. Skąd?
4. Komu?
5. Gdzie?
6. Ile?
7. Czym i w czym?
8. Kiedy?
9. jednorazowo czy wielokrotnie?
10. Za ile (jaki koszt)?
Występując niekiedy w roli siły roboczej mojej żony przy jej wizytach na bazarach albo w spożywczych supermarketach, z uznaniem i zazdrością patrzę na stoiska np. z bananami, wbrew logice niemal przez cały rok tańszymi, od naszych jabłek. A przecież banany u nas nie rosną, muszą do Polski przypłynąć lub przylecieć, a potem przejść długą drogę przez ogniwa łańcucha logistycznego, składającego się z wielkich i małych hurtowni, aby znaleźć się w końcu na bazarowym stoisku. Mają ograniczony czas tego transportu, bo podróżując, jednocześnie dojrzewają. Przy dostawach dla handlu łańcuch logistyczny musi być ciągle korygowany, zwłaszcza w odpowiedziach na pytania „ile” i „kiedy”, zależnych od zmiennego popytu.
Niespodziewanie oporna grypa
Moje ograniczone zaufanie do zdolności organizacyjnych obecnego aparatu administracji państwowej, zostało w tym roku mocno nadszarpnięte w sezonie szczepień naprzeciwko grypie. Właściwie nie widziałem poważnych powodów załamania systemu, zapewniającego te szczepienia wszystkim chętnym obywatelom, sprawdzonego i zupełnie znośnie funkcjonującego w poprzednich latach. Pewne sygnały narastania bezsensownego dążenia do „zmian” były wprawdzie widoczne w poprzednim sezonie, kiedy takich jak ja weteranów szczepień (w moim przypadku od 18 lat) przymusowo zapraszano na szkoleniowe prelekcje o ich zaletach i skutkach ubocznych grożąc, że jeśli się nie stawią, to zostaną skreśleni z listy darmowych szczepień dla emerytów. Prelekcja, na którą posłusznie się stawiłem, jednak się nie odbyła, bo okazało się, że zebrani wiedzą na ten temat znacznie więcej od prelegenta.
W tym roku najpierw w ogóle nie było szczepionek, potem były w ograniczonych ilościach w niektórych miastach, aptekach lub ośrodkach zdrowia, a w innych ich nie było. Zagorzali proszczepionkowcy telefonowali, biegali i jeździli w różne miejsca, goniąc szczepionki, które „podobno” tam się pojawiły. I ta zabawa, o nieco zmniejszonej intensywności, trwa do dzisiaj. Znam wielu ludzi, którzy nadal się nie zaszczepili, mimo zapisywania do kolejek w „ich” ośrodkach zdrowia.
Kłopoty ze szczepieniem „na grypę” wystąpiły mimo, że odpowiedź na większość pytań logistycznych, była znana we wszystkich ogniwach łańcucha. Wydaje mi się, że pod tym względem jest znacznie gorzej w przygotowaniach do szczepień przeciwko COVID-19.
Dużo niewiadomych
Zacznijmy od tego, że chyba jeszcze nie wiemy, „co” i „od kogo”. Zarezerwowano poważną ilość szczepionki Pfitzera i BioNTech wymagającej przechowywania w temperaturze – 80 stopni C i dwukrotnego szczepienia. Ale opinia publiczna jest informowana, że rząd – i słusznie – szuka bliskiej zatwierdzenia innej szczepionki, niewymagającej tak niskiej temperatury w transporcie i magazynowaniu i może nawet niewymagającej dwukrotnego kłucia pacjenta. Nie jest więc wykluczone, że ostatecznie będą wykorzystywane szczepionki różnych firm, co może dawać większą pewność zaopatrzenia, ale też utrudniać pracę zespołów zabiegowych.
Na pytanie, „komu” wiemy, że nam, – czyli Polsce. Ale to za mało. Ktoś „konkretny” musi zamawiać, płacić, przyjmować transporty, magazynować i dopiero potem rozsyłać do wielu punktów w kraju. Wiemy już, jak to organizują Anglicy i Włosi, ale nie wiemy, jak to będzie u nas. Na pewno się o tym myśli, ale wygląda na to, że jesteśmy opóźnieni.
Czytałem informację, że punkty szczepień, zatrudniające minimum 2 osoby (lekarz i pielęgniarka), mają być zorganizowane w każdej gminie. To wydaje się słuszne. Ale jeśli przeważać będą szczepionki dwufazowe, to moje umiejętności rachunkowe wyniesione ze szkoły podstawowej podpowiadają, że każdy zaszczepiony pacjent po 21 dniach musi się stawić po raz drugi. Jeśli będzie w gminie tylko jeden zespół zajmujący się szczepieniem, to przez następne 21 dni będzie musiał „robić” drugą fazę szczepień, i nie będzie mógł przyjmować nowych pacjentów. Inaczej mówiąc, będzie pracował w cyklu 42 dniowym. I po zakończeniu takiego cyklu, zacznie dopiero następny. Chyba, że gmina potrafi zorganizować dwa zespoły. Pierwszy od pierwszych szczepień i drugi od drugich. A to już minimum 4 osoby wyłączone z innych zajęć.
Nie wszystko musi być sukcesem
Wydaje mi się, że pytanie, „czym” też nie znajduje jeszcze pełnej odpowiedzi. Na pewno mamy za mało dużych i średnich lodówek niskotemperaturowych i na pewno są gminy, w których w ogóle ich nie ma. Tak samo źle – moim zdaniem – wygląda sprawa środków transportu. Nasze firmy transportowe mają wiele samochodów – chłodni, ale najbardziej „zimne” z nich mogą utrzymywać temperaturę – 35 stopni C. A szczepionki – jak sądzę – przylecą odpowiednio przystosowanymi samolotami i trzeba je będzie najpierw zmagazynować w jakieś centralnej bazie, a następnie rozwieść samochodami. To jest typowe zadanie logistyczne, ale tym razem z trudnym, nietypowym ograniczeniem temperaturowym.
Nie czuję się specjalistą z zakresu logistyki, chociaż życie parokrotnie wymagało ode mnie zbliżenia się do tej problematyki. Nie zazdroszczę tym, którzy mają rozwiązywać to zadanie. I – niestety – spodziewam się zakłóceń organizacyjnych, odbijających się także na terminowości szczepień i powodujących zdenerwowanie potencjalnych pacjentów, – czyli prawdopodobnie połowy społeczeństwa.
Jeśli jeszcze rządzić będzie obecna władza, to nieśmiało doradzam, aby nie traktowała kolejnych etapów szczepień, jako uwielbianych przez nich sukcesów. Rozdźwięk między bajkowymi opowiadaniami a rzeczywistością może być zbyt wyraźny. Sukces będzie można odtrąbić po zaszczepieniu wszystkich, którzy będą tego chcieli. A to trochę potrwa.