1 grudnia 2024

loader

Marcowe pokolenie

empik.com

Socjologowie nie od dziś znajdują cenny materiał w tych dziełach literackich, które w realistyczny sposób obrazują stosunki społeczne, a zwłaszcza to, co za Florianem Znanieckim nazywamy „współczynnikiem humanistycznym”, czyli to, jak stosunki te są postrzegane przez ludzi. W tym sensie cennym przyczynkiem do zrozumienia „marcowego pokolenia” jest nowa powieść Andrzeja Dziurawca „Bardzo długi marzec” (Warszawa: Wydawnictwo Lira 2022).

Jest to opowieść o formowaniu się pokolenia w takim rozumieniu tego terminu, jakie wprowadził do socjologii niemiecki uczony Helmut Schelsky (1912-1984) w głośnej książce o powojennym pokoleniu Niemców (Die skeptische Generation, 1957). Tym, co decyduje o powstaniu pokolenia w socjologicznym ujęciu tego terminu, jest jakieś ważne wydarzenie przypadające na czas kształtowania się osobowości młodych ludzi i formujące ich stosunek do świata. W tym sensie „pokoleniem marcowym” są ludzie urodzeni na początku lat pięćdziesiątych, dla których wydarzenia marca 1968 roku (a także, w istotnej mierze, interwencji w Czechosłowacji w sierpniu tegoż roku) były pierwszym wielkim doświadczeniem politycznym, kształtującym ich postawy i systemy wartości na następne dziesięciolecia.

Nie jest przypadkiem, że najciekawsze spojrzenie na to, co miało miejsce w Polsce wiosną 1968 roku pochodzi od ludzi z tego pokolenia. Andrzej Dziurawiec to rocznik 1953, a Jerzy Eisler – autor najlepszej monografii poświęconej marcowi 1968 (wydanej w 1991 pracy „Marzec 1968”) – to rocznik 1952. Z tego rocznika wyszli przyszli działacze demokratycznej opozycji, ale także przywódcy reformatorskiego skrzydła dawnej PZPR (jak Aleksander Kwaśniewski, rocznik 1954).

Zbiorowym bohaterem powieści Dziurawca są kilkunastoletni uczniowie elitarnego warszawskiego liceum imienia Kołłątaja, ich młodzieńcze miłości, ale przede wszystkim ich przeżycia w konfrontacji z falą antysemityzmu, która nagle wdziera się w ich życie. Część tej młodzieży, w tym główny bohater Adam Sander, pochodzi z zasymilowanych rodzin o żydowskich korzeniach, ale aż do wojny sześciodniowej (czerwiec 1967) i marcowej kampanii antyżydowskiej (kamuflowanej oszukańczym termin „antysyjonizmu”) nie ma w ogóle poczucia przynależności do żydowskiej mniejszości. W żadnym  rozumieniu tego terminu – poza rasistowskim, zakładającym genetyczną tożsamość żydowską w duchu ustaw norymberskich – ludzie ci nie są Żydami: ani w sensie wyznaniowym, ani narodowym. Są niewierzący i uważają się za Polaków. Tylko więc w oczach antysemitów są nieuchronnie, z racji pochodzenia, Żydami.

Florianowi Znanieckiemu zawdzięczmy także pojęcie „jaźni odzwierciedlonej” – bardzo przydatne w lekturze tej ciekawej powieści. Jesteśmy, powiadał ten uczony, tym, za kogo nas uważają. W tym – i tylko w tym – znaczeniu bohater powieści i jego przyjaciele są Żydami. Ich „żydowskość” nie wynika z wychowania rodzinnego, lecz z tego, że są postrzegani jako Żydzi.

W powieści świetnie uchwycony jest moment, gdy to postrzeganie przybiera masową postać,  wdziera się do życia bohatera i jego przyjaciół. Dzieje się to po wojnie sześciodniowej, której polskim pokłosiem było nieprzemyślane wystąpienie Gomułki na kongresie związków zawodowych, w którym rzucił on kalumnię o syjonistycznej „piątej kolumnie”, co dało początek publicznym atakom na rzekomych syjonistów.

Rzecz prosta, nie szło o syjonistów, ci bowiem wyjechali z Polski do Palestyny, by tam budować wymarzone państwo żydowskie. Mówiono „syjoniści” a myślano „Żydzi”, jak pewien (nieżyjący już) profesor pedagogiki, który w marcu 1968 oświadczył publicznie, że „będziemy walczyli z syjonistami, ale nie tymi metodami, którymi Hitler z nimi walczył”.

Powieść nie zajmuje się kulisami politycznej gry. Pokazuje, jakie miała ona konsekwencje dla młodych ludzi dopiero wkraczających w życie. Niektórych pchała do emigracji, innych umacniała w woli pokazania, że są i będą Polakami – nawet wbrew kampanii, która im tego odmawia. U niektórych powoduje nagłe obudzenie się antysemickich stereotypów, ale dla innych jest właśnie próbą prawdziwego, wolnego od rasizmu polskiego patriotyzmu. Te podziały będą trwały w następnych latach.

Wielu z nas, ja także, sądziło, że obudzony w 1968 roku antysemityzm stanowi przezwyciężoną chorobę polskiej świadomości. Myliliśmy się. Wydarzenia ostatnich lat pokazują, że antysemickie widzenie  świata, uporczywe dostrzeganie wszędzie Żydów i odmawianie prawa do polskości na podstawie mitu krwi żydowskiej nie odeszły w nicość wraz z ludźmi wpływowej w 1968 roku partyjnej frakcji „partyzantów” generała Mieczysława Moczara. Dziś spadkobiercą tej frakcji jest skrajna prawica, wobec której rząd Prawa i Sprawiedliwości okazuje zdumiewającą tolerancyjność.

Powieść Andrzeja Diurawca nie jest traktatem historycznym czy socjologicznym, ale w atrakcyjny literacko sposób przybliża ten problem i pomaga zrozumieć, jak i dlaczego polskie życie polityczne zostało zatrute wyziewami antysemityzmu. Nie jest to więc tylko rozmowa o przeszłości. Dobrze ,że się ukazała. Właśnie teraz.

Jerzy J. Wiatr

Poprzedni

Nowe czasopismo w służbie edukacji nie tylko medycznej

Następny

Trzy „ale”