15 listopada 2024

loader

Mutacje polskiego patriotyzmu

palec-polska

Z pewnym rozbawieniem wysłuchuję coraz częstszych wypowiedzi polityków różnych szczebli, podkreślające, że oni są twardymi patriotami i nie pozwolą na to, aby „jakaś wspólnota” narzucała nam swoje poglądy i zwyczaje, odmienne od naszych, wypracowanych jeszcze w średniowieczu.

Patriotyzm w Polsce przypomina korona – wirusa, bo stale mutuje i zmusza do ciągłej analizy, kto jest, i kto nie jest patriotą. Pamiętam czasy, kiedy przeprowadzenie takiej oceny było zdecydowanie łatwiejsze.

Patriotyzm (po)wojenny

Bezpośrednio po II wojnie zaszczytne miano patrioty opinia publiczna przyznawała każdemu, kto czynnie walczył z III Rzeszą. Wprawdzie aktualna władza jednych tak rozumianych patriotów uwielbiała, innych tylko tolerowała, a jeszcze innych zwalczała, ale większość jej ogniw robiło to bez większego przekonania. Przez pewien czas miałem wtedy szefa, zdecydowanie zaangażowanego politycznie po lewej stronie. Ale w jego nasączonym militarnymi doświadczeniami umyśle podział był jasny – patriotami płci męskiej byli ci, którzy gdzieś walczyli z wrogiem. Nie ulegał naciskom „selekcyjnym”. Dla niego „towarzyszem broni” był zarówno ten, który walczył na wschodzie jak i na zachodzie, albo działał w dowolnej partyzantce. A także ten, który „siedział” w obozach koncentracyjnych. Jak mu prezentowano ,życiorys i zalety kandydata na ważniejsze stanowisko, potrafił – niby żartem i z uśmiechem – zapytać: „A sprawdziliście, czy on potrafi odbezpieczyć niemiecki granat z drewnianą rączką, a także załadować i zarepetować mauserowski karabin?. Bo przyzwoity facet w jego wieku powinien to umieć.”

Mijały lata i zabliźniały się powojenne rany. Liczba patriotów wojennych powoli się zmniejszała. W ich miejsce wchodziło nowe pokolenie, pamiętające wojnę tylko z dziecięcych obserwacji. Dochodziły nowe kryteria patriotyzmu – być społecznie przydatnym, możliwie dobrze się uczyć, a potem pracować, być uczciwym i – w ramach swoich możliwości, dbać o dobrą opinię kraju. I wyrwać kraj z objęć wielkiego sąsiada. Stopniowo też dochodziło kryterium – wychowywać dzieci tak, aby znały naszą historię i też stawały się patriotami. W tym zakresie rosła rola szkoły, a zwłaszcza takich przedmiotów jak literatura i historia, – jeśli prezentowano w nich albo obiektywną prawdę, albo paletę często sprzecznych poglądów. Niestety – taki obiektywizm w szkołach nigdy za moich czasów nie istniał. I nie zapowiada się, aby teraz się pojawił.

Patriotyzm werbalny

Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, to w końcu lat 70-tych ubiegłego wieku zaczął przybierać na sile patriotyzm werbalny. „Stara” kadra patriotów, ostrzelana, podrapana psychicznie i poszkodowana w czasie wojny, nie lubiła zbyt wiele opowiadać o swoich przeżyciach, osiągnięciach i tragediach. Jako przykład niechęci do patriotycznej „sławy” kołacze mi się po głowie wizyta w I Dywizji Pancernej gen. Maczka, W kilkanaście dni po formalnym zakończeniu wojny, z dużej grupy powstańców warszawskich, którzy byli w niemieckim obozie jenieckim VIJ w Dorsten, wybrano kilkunastu wyglądających na najmłodszych i zorganizowano wyjazd do Wilhemshaffen, gdzie dywizja wtedy stacjonowała. Byłem w tej grupie, już umundurowanej i zagospodarowanej przez Kanadyjczyków (II Armia Kanadyjska wyzwalała ten obóz). Przywitała nas grupa wyższych oficerów. Jeden z nich wygłosił mowę powitalną, nazywając nas „bohaterami Warszawy”. Kolega znany w naszym gronie z cynicznego poglądu na świat i specyficznego poczucia humoru powiedział wówczas – „Panie pułkowniku, my mamy taki samokrytyczny pogląd. Bohaterowie wyginęli w Powstaniu. A przed sobą ma Pan tych bardziej ostrożnych, albo dekowników. I specjalnie się tego nie wstydzimy, bo w tamtych warunkach i to było trudne”.

Ale już po kilkunastu latach dochodziło do głosu następne pokolenie, zachłanne na publiczne potwierdzanie ich patriotyzmu. Paradoksalnie – tak mówili o sobie zarówno ci, którzy mieli znaczące osiągnięcia w PRL, jak i ci, którzy tworzyli walczącą z ustrojem opozycję. Uważałem tą „oczekiwaną zmianę miejsc” w hierarchii patriotyzmu za normalną i historycznie powtarzalną, nie tylko u nas. Jednak już po roku 1980, w końcówce XX wieku, patriotyzm werbalny zaczął mutować w nienajlepszym kierunku. Stał się w znacznej części patriotyzmem krzykliwym i „hurrapatriotyzmem”, wymagającym ciągłego podtrzymywania masowymi imprezami. W tej formule niemal każdy działacz polityczny krzykliwie zapewniał naród o swoich patriotycznych zasługach i, co gorsza, usiłował pouczać, co trzeba robić, aby być podobnym do niego patriotą. Odnosiłem niekiedy wrażenie, że w tej trwającej do dzisiaj atmosferze uwielbiania werbalnego patriotyzmu dąży się niemal do wydawania zaświadczeń, że obywatel „X” zasługuje na to miano, bo ……Kłopot był by tylko z tymi, którzy już opuścili ten padół płaczu i nie rozwiano wątpliwości dotyczących ich zasług. Jak z „żołnierzami wyklętymi”, którzy w zbiorowej pamięci niektórych wsi są bohaterami, a w innych, wręcz przeciwnie.

Patriotyzm krzykliwy

Patriotyzm krzykliwy zaczął wykazywać kilka zaskakujących cech, których w poprzednich wcieleniach był pozbawiony. Przede wszystkim nowi patrioci coraz częściej i coraz bardziej zdecydowanie dawali narodowi do zrozumienia, że tylko to – w historii i aktualnym działaniu – jest prawdziwie patriotyczne, co oni za takie uznają. Jeśli ktoś usiłuje przemycić inne wzorce, to jest to objaw „zdrady, targowicy, albo chęci deprawowania młodzieży”, często wspieranej przez LGBT.

Niespodziewanym terenem patriotycznych przepychanek stały się też spory o miejsca pamięci – zwłaszcza pola wielkich bitew i lokalizacji zawsze patriotycznych pomników. Okazało się, że jeśli takim miejscem opiekuje się samorząd i on organizuje okresowe uroczystości rocznicowe – to źle. Dobrze jest wtedy, gdy taką opiekę bierze na siebie władza centralna, wspierana przez wojsko. Zupełnie straciłem orientację „who is who”, gdy ważny minister powiedział, że takimi miejscami powinno opiekować się „państwo”. A ja, dojrzały wiekiem sklerotyk, naiwnie myślałem, że samorządy, pozarządowe organizacje obywatelskie i wszyscy wyborcy, są też częścią państwa.

Patriotyczne pieniądze

Ale to nie jedyny błąd mego psującego się umysłu. Inny minister zajmujący się kulturą powiedział, że nie jest patriotą taki decydent, który zbyt ubogo wspomaga budowę nowych muzeów, w których młodzież może pełną garścią czerpać patriotyczna wiedzę i wzruszenia. Słuchając go instynktownie potakiwałem zapominając, że decydent, zarówno centralny jak i terenowy, musi jednak pamiętać także o wielu innych „sprawach”, na które (podobno) też warto wydawać pieniądze zebrane od Narodu. Może nawet ważniejsza od muzeów jest ochrona zdrowia, budowa tanich mieszkań, budowa domów spokojnej i niespokojnej starości. Zdaniem strachliwych, a także tęskniących za jakąś wojenką, wydaje się ważniejszy zakup supernowoczesnych czołgów, które przez kilkanaście lat trochę poćwiczą na poligonach, trochę postoją, q potem zostaną zastąpione przez jeszcze nowocześniejsze i kupowane za jeszcze większe pieniądze.
Rząd PISu ma zresztą wyjątkową łatwość wydawania pieniędzy. Być może robi to pod wpływem wiary w powtarzanie historii i zakłada, że dopiero jego następcy będą musieli spłacać zaciągane bez umiaru pożyczki państwa. Jeśli jeszcze do tego dojdą takie kary, jak za niedbałość w rozwiązywaniu sporu o kopalnię w Turowie i za doprowadzenie do kompletnego bałaganu w sądownictwie, to nasza finansowa przyszłość nie zapowiada się zbyt radośnie.

Niebędącego bezkrytycznym sympatykiem PISu patriotę zaczyna też niepokoić i denerwować przyspieszenie inflacji. Jego, z trudem zebrane w banku albo pod materacem, oszczędności z każdym dniem tracą na wartości. Rada Polityki Pieniężnej i NBP zdusiły do zera stopy procentowe, tym razem nie biorąc przykładu z Węgier, które właśnie podniosły stopy – i to po raz trzeci w ostatnim okresie.

Przypuszczam, że rosnąca inflacja ograniczy krzykliwy patriotyzm, ale jednocześnie będzie wzmacniać propagandę tezy, że patriotą jest tylko ten, który podziela poglądy rządzącej partii. Skuteczność tej propagandy może się jednak załamać w sytuacji, kiedy „masy” wyraźnie odczują wpływ inflacji na ich życiowe plany inwestycyjne i kulturowe. Jeśli oszczędności młodego małżeństwa, które jeszcze rok temu wystarczały na kupno dwupokojowego mieszkania, teraz z trudem mogą pokryć koszt nabycia niewielkiej kawalerki w gorszej dzielnicy. Jeśli inni będą musieli zrezygnować z planowanego od kilku lat urlopu nad ciepłym morzem, albo z wzięcia bezpośredniego udziału w festiwalu filmowym w Wenecji.

I – być może – wtedy zaczniemy wracać do „normalnego” pojmowania patriotyzmu i tolerować wiele jego mutacji. Co – jak nieśmiało przypuszczam – wymagać będzie także zmiany władzy.

Warszawa – Marki, 26.09.2021.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Epidemia wirusa neoliberalizmu w młodym pokoleniu

Następny

Nieco historii w politycznych rozmowach…

Zostaw komentarz